Przydarzyło mi się ostatnio mnóstwo ciekawych rzeczy, które nie zostały tu opisane, a więc - do dzieła!
Po pierwsze, przez moją szefową z wiejskiego ośrodka kultury zostałam wysłana do lasu "zaraz tu w prawo i kawałek betonką" aby nazbierać cały karton szyszek, które ona wczoraj tam widziała, że są i leżą. Wraz ze mną wysłany został kolega po fachu i było to w naszych godzinach pracy, a dzień był ciepły i słoneczny, więc nie ma o czym mówić. Nazbieraliśmy i wróciliśmy, też betonką, ale już w lewo oczywiście.
Potem byłam na kilkudniowym urlopie wyjazdowym, który był dość urozmaicony i obfitujący w spotkania, ale już wróciłam, a do tego przywiozłam sobie z urlopu Młodego jako Darmową Siłę Roboczą. Siła miała pomóc w montażu ogrodzenia, bo Stary już przed moim wyjazdem poprzycinał i pomalował deski na sztachety.

Okazało się jednak, że ogrodzenie ogrodzeniem, a Stary tylko czekał na mój wyjazd i wygenerował natychmiast nowy rozpierdol i cały ciąg robót, które potem muszą nastąpić. Otóż, kto śledzi koleje naszych domowych rewolucji, ten wie, że mamy teraz bardzo daleko z kuchni do jadalnianego stołu w dużym pokoju, choć akurat latem stół ten nie jest używany prawie nigdy, bo wszystkie posiłki jadamy na zewnątrz. No ale powstał plan, że wejście do pokoju trzeba będzie zrobić w innym miejscu, tuż obok drzwi do łazienki i będzie to wejście szerokie i bez skrzydeł drzwiowych. Stary już coś gmerał się ostatnio w tym temacie, ale mu powiedziałam, że "weź, człowieku, na cholerę Ci to teraz, kiedy jadalnia nie jest używana, a innej roboty huk" i myślałam, że dotarło. Ale powinnam też już wiedzieć po tych czterdziestu sześciu latach, że Stary jak mówi "w lewo", to znaczy "w prawo", a jak mówi że mniej, to znaczy że więcej. Tak więc, czekał chyba tylko, żebym wsiadła do pociągu i rozebrał tę ścianę, od podłogi do sufitu i na szerokość dwóch metrów.


Ponieważ ściana była zbudowana z niewypalanych glinianych cegieł, to została po niej jako wspomnienie kupka gliny na podwórku tuż za domem, a w sieni powstała ogromna dziura w ścianie, ograniczona z lewej strony belką szachulca, a z prawej zupełnie niczym. Powyżej widać nowy otwór w ścianie, zasłonięty folią (bo dzięki resztkom instynktu samozachowawczego, Stary robił rozbiórkę od strony sieni, ale najpierw zabezpieczył pokój przed kurzem - książki! włóczki! susze ziołowe na stole!).
A dziś, pierwszego dnia po przyjeździe Stary i Młody przygotowali dwie potężne belki i jedną z nich wciągnęli do góry, a drugą zamocowali jako słup, wykańczający otwór wejścia od prawej strony. Potężny portal nieco się zmniejszył, ale wciąż jest przerażająco wielki, więc będzie jeszcze zamocowana niejako "w powietrzu" druga pozioma belka, obniżająca trochę wizualnie to wejście. Mam na tę belkę pewien pomysł, ale to pokażę dopiero, jak mi się spodoba efekt.
Na zakończenie tych przygód dodam jeszcze, że w dniu wyjazdu byłam znów u ortopedy i myślałam, że to taka tylko wizyta kontrolna i końcowa, ale on był innego zdania i wyciągnął mi z kolana prawie pół litra płynu stawowego oraz zadecydował, że wysyła mnie do Koszalina na badanie scyntygraficzne, a potem prawdopodobnie da zakładu Medycyny Nuklearnej na zabieg, który wytłucze te cholerne komórki maziowe, by przestały wreszcie bez opamiętania produkować płyn stawowy do mojego kolana.
To nie wszystkie przygody ostatniego czasu, ale o tym następnym razem.