27 czerwca 2024

Wreszcie zostałam uwolniona i od poniedziałku mamy we wsi nową sołtyskę. Bardzo się cieszę, zwłaszcza, że to ja sama zgłosiłam tę kandydaturę, a przekazanie władzy odbyło się w przyjaznej i miłej atmosferze, co nie jest normą w innych wsiach naszej gminy, jak słyszę. Wraz z przekazaniem władzy odbyło się więc przekazanie gratulacji i uścisków, a także tabliczki "SOŁTYS", pieczątek i protokołu z zebrania (który dotyczy realizacji funduszu sołeckiego na rok bieżący, nadal jest w toku). 

Co więcej, nowo wybrana zadeklarowała, że też jest sołtyską, co mnie cieszy, bo to ja przedeptałam tę ścieżkę. Byłam sołtyską od początku do końca pomimo treści napisów na tabliczce, pieczątce i nadruków na pismach urzędowych, które zresztą, tam gdzie się dało, z upodobaniem wypełniałam w wersji elektronicznej i wtedy w opcji "edycja" poprawiałam sobie sołtysa na sołtyskę.

Dostałam podziękowania i upominek - śliczny muminkowy kubasek oraz bony prezentowe do gospodarstwa ogrodniczego.


No i nadal nie wiem, co z tymi kurami, bo ostatnio jedna zielononóżka dokonała żywota po nocy, z niewyjaśnionych przyczyn, no i mamy obecnie stan osobowy: kogut, jedna rosa i dwie zielononóżki. Żałosne.

Poza tym przydarzyła mi się ostatnio dość paradoksalna przygoda, w postaci napotkania na szosie dwójki przecudownych lisich szczeniąt, usiłujących przejść przez jezdnię na leśnym odcinku trasy na Kaszubach. Był to taki piękny widok, że, no, słów brakuje... Jeden stał już na asfalcie, wahając się, iść czy nie iść - kroczek w przód, kroczek w tył i niepewne dreptanie. A zaraz za nim, ale jeszcze w trawie na pochyłym poboczu drogi, wspinał się drugi - przednie łapki wyżej, tylne niżej i ta zaciekawiona mordka. No i pomyślałam, że przecież tak to właśnie jest, że te lisie dzieciaki żyją dzięki temu, że ich matka wymordowała komuś kury w kurniku i czatowała na dogodny moment godzinami, czyhając na chwilkę nieuwagi gospodarzy, łażących po ogrodzie lub odjeżdżających właśnie spod bramy.
I nie wiem, czy nie wolę zachwycać się lisimi dziećmi i używać na ich temat zdrobnień i ciepłych słów, niż chrzanić się z tymi kurami. Nie oszukujmy się, to wszystko zmierza właśnie w takim kierunku, ale będzie mi szkoda tych jajek z wielkimi żółtkami i piejącego koguta, o piórach lśniących jak z bajki i tak, nawet się poryczałam, pisząc teraz to zdanie.

18 czerwca 2024

No więc drzwi już nie ma, bo od tego miejsca zaczęłam urządzanie na nowo tego wielkiego pokoju. Powstał fajny zaciszny kącik okołobiblioteczny i mam nadzieję, że nasze korposzczurki, pracujące zdalnie podczas pobytu u rodziców, będą chciały z niego korzystać. Natomiast w kącie za sekretarzykiem utworzyłam bezwiednie miejsce kultu pod nazwą "Małgorzata, patronka odkurzaczy". 

Przeraziła mnie następnie całkowita utrata intymności mojego kącika dziewiarskiego, bo okazało się, że utworzyła się długaśna oś widokowa pomiędzy sofą a frontowym wejściem do domu. Dobrze, że zapasowy ażurowy regalik był w zanadrzu, więc dołączył do już istniejącego przepierzenia i dało się temu zaradzić, co jest istotne również dlatego, że sofa bywa przecież zapasowym łóżkiem dla gości. 

Trochę też trzeba było przesunąć potężny kredens i stół jadalniany, które są teraz pierwszym elementem widocznym po wejściu do pokoju, a nawet zanim się wejdzie, oczywiście - skoro pokój jest rozdziawiony jak paszcza smoka. A w sieni narobiło się nagle tyle światła, ile ta sień w życiu swoim nie widziała!

Myślimy też o stworzeniu możliwości doraźnego zamykania widoku na ten pokój, choćby umownego, na przykład w czasie pobytu jakiegoś nocującego gościa i na razie zamontowaliśmy na dolnej belce stary (mosiężny? miedziany?) karnisz, który kiedyś wisiał w kuchennym oknie moich rodziców i zawsze bardzo mi się podobał. Od sześciu lat czekał na swoją drugą szansę i teraz ją dostał. Przede mną teraz łowy w słupskich lumpeksach, bo potrzebne będą zasłony (lub jedna wielka zasłona), nie za ciężka, ale o ciężkim wyglądzie, która na co dzień będzie zsunięta na bok, ale w razie czego - pozwoli na symboliczne chociaż rozdzielenie tych dwóch przestrzeni. Symboliczne, bo to przecież wciąż szmata a nie ściana, a górna dziura pomiędzy belkami oczywiście nadal będzie dziurą.

Trochę poganialiśmy po pokoju z donicami, które ładnie tam pozwalają dzielić przestrzeń, jak to bywa z dużymi roślinami. Wreszcie w pełni można podziwiać przepych monstery!

Płotek na placu porozbiórkowym już jest gotowy, zamontowany, wygląda pięknie i pasuje do reszty ogrodzenia. 

Teraz mamy do zagospodarowania plac między płotkiem a ścianą domu i tym się chyba zajmiemy jesienią. Korzystając z nieuwagi Starego, narysowałam nieudolny plan zagospodarowania z doborem roślin i ku mojemu zdziwieniu, został on zaakceptowany. Pierwotnie była mowa o rododendronach, no ale teraz koncepcja jest inna, moim zdaniem lepsza, bo ja coś mam do tych rododendronów. Należą one do kategorii "toleruję/podziwiam, ale nie u mnie" - wraz z magnoliami, cynamonem i kolorem niebieskim.

Oto dzieło. 
Dobór roślin mój, rozmieszczać będzie Stary. "F" to furtka, reszta opisana poniżej.

Prawie wszystkie zaplanowane rośliny mamy w ogrodzie, będą więc pozyskiwane z rozsadzeń i przesadzeń zasobów własnych, a będą to: azalie pontyjskie, paprocie, parzydło leśne, laurowiśnia, hortensje bukietowe i kokoryczki. Może tylko kilka kokoryczek trzeba będzie dokupić. Powstanie szeroka rabata wzdłuż płotku, natomiast przy domu trzeba będzie zrobić jakiś techniczny chodnik na przestrzał, takie przejście "w razie czego" suchą nogą w pantofelkach z oślej skórki. Na to wszystko mamy do dyspozycji prostokąt ok. 5m x 10m.

15 czerwca 2024

No i mamy dwa wejścia z sieni do dużego pokoju. Jedno, to dotychczasowe drzwi, ale one będą zlikwidowane, zamurowane, a na razie tylko zastawione (starą ubraniową szafą od strony sieni i sekretarzykiem od strony pokoju). Cały duży pokój wymaga teraz przeorganizowania i trochę nie bardzo mogę się na razie z tym ogarnąć mentalnie, aczkolwiek nie ma pośpiechu, bo jak znam siebie, to będzie proces z przestawianiem jednego sprzętu tygodniowo i obserwowaniem powstałych zmian.
No na pewno stół nie może stać tak jak dotychczas. No i na pewno mój intymny kącik robótkowy utracił przynajmniej połowę intymności. No i nie podobają mi się tu teraz rzeczy, które dotychczas mi się podobały, czyli reasumując - nie miała baba  kłopotu...
Na razie nic nie zmieniam i nie przestawiam, bo wszędzie stoją i leżą części zdemontowanej starej szafy oraz cała jej zawartość, więc dopóki to nie będzie ogarnięte, to nie ruszam kolejnych elementów, bo mi głowa eksploduje.
A chłopy dziś się zabrały za ogrodzenie, to jeśli dobrze zrozumiałam, szafa w programie na jutro.
Ogólnie - burdel na chacie.

14 czerwca 2024

Przydarzyło mi się ostatnio mnóstwo ciekawych rzeczy, które nie zostały tu opisane, a więc - do dzieła!

Po pierwsze, przez moją szefową z wiejskiego ośrodka kultury zostałam wysłana do lasu "zaraz tu w prawo i kawałek betonką" aby nazbierać cały karton szyszek, które ona wczoraj tam widziała, że są i leżą. Wraz ze mną wysłany został kolega po fachu i było to w naszych godzinach pracy, a dzień był ciepły i słoneczny, więc nie ma o czym mówić. Nazbieraliśmy i wróciliśmy, też betonką, ale już w lewo oczywiście. 

Potem byłam na kilkudniowym urlopie wyjazdowym, który był dość urozmaicony i obfitujący w spotkania, ale już wróciłam, a do tego przywiozłam sobie z urlopu Młodego jako Darmową Siłę Roboczą. Siła miała pomóc w montażu ogrodzenia, bo Stary już przed moim wyjazdem poprzycinał i pomalował deski na sztachety. 

Okazało się jednak, że ogrodzenie ogrodzeniem, a Stary tylko czekał na mój wyjazd i wygenerował natychmiast nowy rozpierdol i cały ciąg robót, które potem muszą nastąpić. Otóż, kto śledzi koleje naszych domowych rewolucji, ten wie, że mamy teraz bardzo daleko z kuchni do jadalnianego stołu w dużym pokoju, choć akurat latem stół ten nie jest używany prawie nigdy, bo wszystkie posiłki jadamy na zewnątrz. No ale powstał plan, że wejście do pokoju trzeba będzie zrobić w innym miejscu, tuż obok drzwi do łazienki i będzie to wejście szerokie i bez skrzydeł drzwiowych. Stary już coś gmerał się ostatnio w tym temacie, ale mu powiedziałam, że "weź, człowieku, na cholerę Ci to teraz, kiedy jadalnia nie jest używana, a innej roboty huk" i myślałam, że dotarło. Ale powinnam też już wiedzieć po tych czterdziestu sześciu latach, że Stary jak mówi "w lewo", to znaczy "w prawo", a jak mówi że mniej, to znaczy że więcej. Tak więc, czekał chyba tylko, żebym wsiadła do pociągu i rozebrał tę ścianę, od podłogi do sufitu i na szerokość dwóch metrów.

Ponieważ ściana była zbudowana z niewypalanych glinianych cegieł, to została po niej jako wspomnienie kupka gliny na podwórku tuż za domem, a w sieni powstała ogromna dziura w ścianie, ograniczona z lewej strony belką szachulca, a z prawej zupełnie niczym. Powyżej widać nowy otwór w ścianie, zasłonięty folią (bo dzięki resztkom instynktu samozachowawczego, Stary robił rozbiórkę od strony sieni, ale najpierw zabezpieczył pokój przed kurzem - książki! włóczki! susze ziołowe na stole!).

A dziś, pierwszego dnia po przyjeździe Stary i Młody przygotowali dwie potężne belki i jedną z  nich wciągnęli do góry, a drugą zamocowali jako słup, wykańczający otwór wejścia od prawej strony. Potężny portal nieco się zmniejszył, ale wciąż jest przerażająco wielki, więc będzie jeszcze zamocowana niejako "w powietrzu" druga pozioma belka, obniżająca trochę wizualnie to wejście. Mam na tę belkę pewien pomysł, ale to pokażę dopiero, jak mi się spodoba efekt.

Na zakończenie tych przygód dodam jeszcze, że w dniu wyjazdu byłam znów u ortopedy i myślałam, że to taka tylko wizyta kontrolna i końcowa, ale on był innego zdania i wyciągnął mi z kolana prawie pół litra płynu stawowego oraz zadecydował, że wysyła mnie do Koszalina na badanie scyntygraficzne, a potem prawdopodobnie da zakładu Medycyny Nuklearnej na zabieg, który wytłucze te cholerne komórki maziowe, by przestały wreszcie bez opamiętania produkować płyn stawowy do mojego kolana.

To nie wszystkie przygody ostatniego czasu, ale o tym następnym razem.