31 sierpnia 2022

Ogród wkracza w najpiękniejszy czas wrześniowy i choć dużo jest już sprzątania i usuwania przejawów przemijania, to zaczynają już kwitnąć pierwsze chryzantemy, a tych mam dużo i w prawie trzydziestu odmianach. Liczę też, że róże wezmą się jesiennie do roboty, choć ta susza dała im w kość, a sytuacji nie poprawiły nornice i karczowniki, czy też inne ryjony, które drążą mi w całym ogrodzie liczne lochy i piwnice. O ile robią to na terenach trawiastych, to mam je gdzieś, ale jak widzę zrytą ziemię wokół róż czy hortensji, to mam marzenie o antyryjonowych środkach masowego rażenia.

Sierpniowe podlewanie ogrodu całymi dniami każe mi oczekiwać koszmarnego rachunku za wodę - już jak wysyłałam odczyty wodomierzy, to mnie lekko zemdliło. 

Przedwczoraj oddaliśmy sąsiadowi dwa młode koguciki, te większe i ładniejsze. Będą tam miały pod opieką około trzydziestu kurek, co daje nadzieję, że przetrwają obydwa i że będzie im tam dobrze. U nas już wyraźnie je roznosiło i zaczynały się tłuc - na razie bezkrwawo, ale już ja wiem, w którą stronę to potem idzie. 

Obecny stan pogłowia to:
- 1 kogut dorosły
- 1 młody kogucik
- 5 dorosłych kurek w tym jedna niepełnosprawna (ale dobrze sobie radząca) na dożywotce
- 7 młodych kurek, które będą znosić jajka od końca października

Patrząc perspektywicznie ku wiośnie - jedenaście kurek to nie jest wystarczające stado dla dwóch kogutów. No ale na wiosnę można będzie znów dokupić im kilka młodych kurek.

Jak widać z powyższego zestawienia, na razie jajka muszę kupować.

Zostawiliśmy sobie na razie jeszcze tego najmniejszego, z nadzieją, że im większa jest miedzy nimi różnica wieku i im dłużej będzie on dorastał - sam jeden tylko w towarzystwie dorosłego koguta, to zbudują one między sobą zależności i relacje, które pozwolą w przyszłości przetrwać im obu. Czy to się uda i który z nich będzie kiedyś rządził w kurniku - to się okaże. Obecny dorosły kogut, ten z naturalnego zeszłorocznego wrześniowego lęgu jest spokojny i nie rzuca się do ataku, dobrze opiekuje się kurkami - nie to, co poprzedni psychopata. Może to mały w przyszłości przejmie władzę? Będziemy obserwować. 

Tymczasem filmik pożegnalny - tu widać, jakie śliczne są te młode koguciki. Dodam jeszcze, że jako zapłatę dostaliśmy za nie trzydzieści jaj.

26 sierpnia 2022

Dziś będzie robótkowo. Prawie przez całe lato pracuję nad projektem szydełkowym i bardzo miło mi się to robi, choć wydawało mi się, że do szydełkowania już nie wrócę. Tymczasem powstała szydełkowa torebka - wymordowana w bólach i mękach, bo jednak robótki z grubych nitek, to nie jest moja bajka. 

No a potem wrzuciłam na warsztat cieniznę, z którą byłam kiedyś za pan brat. Jest to czysta bawełna merceryzowana polskiej firmy Ariadna, zwana potocznie "dziesiątką", choć naprawdę nazywa się Cotto 20. Jest ona od lat dostępna w pasmanteriach naziemnych - nie wiedzieć dlaczego - tylko w dwóch kolorach, choć producent oferuje jeszcze kilka innych. Powstaje coś - w prezencie dla kogoś fajnego.

 

Szydełkowanie jest chyba trochę bardziej przyjazne dla mojej ręki i barku - przeciążonych od grudnia/stycznia i cierpiących od tego czasu bóle we dnie i w nocy. Musiałam po tej zimie znacznie ograniczyć dzierganie, co nie było trudne wiosną i latem, kiedy jest natłok prac w ogrodzie, jednak z przerażeniem myślę, co to będzie, kiedy znów nadejdzie ten obrzydliwy grudzień. Tymczasem umówiłam się na masaż i zobaczymy, czy to coś da, a oczekiwania mam duże. To nie za dobrze, bo jak mówią buddyści - brak oczekiwań, to brak rozczarowań. No, ale też, z drugiej strony - to co się jeszcze nie wydarzyło, można zmienić.

Skoro jeszcze mi ręka nie odpadła, to spróbujemy ją naprawić.

20 sierpnia 2022

Nie śpię dziś już od piątej. Mało, że nie śpię, to jeszcze jestem na całkiem żwawym chodzie, bo o tej bandyckiej godzinie zrobiłam dziś rozruch Gospodarstwa. 

Po ośmiu dniach nieobecności jestem wreszcie w domu i choćbym wyjeżdżała na rajskie wyspy, gdzie nie ma chorób i wojen, a wszystkie zwierzęta szczęśliwe, a wszyscy ludzie uśmiechnięci i życzliwi - to i tak tu mi jest najlepiej i tu najbardziej lubię BYĆ.

Dzisiejsze zwyczajne poranne "być" to micha zwierzakom i kawa ludziom. Psy tupią nam już przy łóżku i czekają, bo one są zawsze głodne; koty, na dźwięk nasypywanych psom do misek bobków pojawiają się znikąd i też już czekają, bo o tej porze dostają swoje saszetki. No i wtedy można już otworzyć kurki, nasypać im ziarna i sprawdzić czy mają wodę. No i wrócić do domu, nastawić kawę.

Zrobiłam porządki ze zbędnymi pomidorowymi liśćmi w foliaku, odchwaściłam trochę warzywnik i zebrałam szczypior i rukolę na śniadanie, a teraz siedzę tu sobie z kawą za domem i piszę. Za plecami pieją mi koguciki - na cztery głosy. Słychać jeden głos dorosłego koguta - perfekcyjnie brzmiący, a te pozostałe to tak jeszcze różnie. Ni to terkotanie, ni to trąbienie, najczęściej w końcowych taktach już żałosne i niekomfortowe dla ludzkiego ucha, ale bywa też często całkiem regularne trutututu! Każdy z małych ma swoją piosenkę i muszę im się dziś wreszcie dokładnie poprzyglądać, żeby słysząc je potem nawet z oddali, rozpoznawać, który to akurat jest przy głosie. 

Tu dla miastowych mam informację, że koguty pieją przez całą dobę, również w nocy, co słychać u nas teraz zwłaszcza, kiedy śpimy przy otwartych oknach i drzwiach na ogród. Durny niegdysiejszy Teleranek nabił nam głowę niesłusznym przeświadczeniem, że pianie koguta odbywa się o poranku i potem już nie. Więc proszę Państwa... tak nie jest. Otóż - drą dzioby całodobowo i powinno się to brać pod uwagę, chcąc zamieszkać na wsi. I nie mam tu na myśli nowych podmiejskich osiedli mieszkalnych, bo to nie jest żadna wieś. Mam tu na myśli wieś-wieś.

Po powrocie ogród powitał mnie wysuszony, ale dla mnie i tak najpiękniejszy. Jest gorąco, upały przekraczają trzydzieści stopni, a nie padało już chyba od trzech tygodni. Stary pod moja nieobecność podlewał co mógł i dopóki mógł (bo teraz akurat mamy awarię wody w całej wsi), ale w tak dużym ogrodzie - wszystkiego się podlać nie da. Bardzo pięknie owocują pomidory i takich obfitych zbiorów jeszcze nie miałam, chwalę się więc w filmiku!

Wróciłam z moich wyjazdów z Młodą, która już jutro wyrusza w dalszą drogę. Mamy też jednak od wczorajszego wieczoru zupełnie niezwykłych gości, bliskich krwią, a dalekich pod każdym innym względem. Od pewnego czasu trwa jednak obustronnie praca nad zmianą tych okoliczności i to jest jej kolejny etap.

10 sierpnia 2022

I jeszcze jedna moja ulubienica i oczko w głowie - floribunda, której hodowcą jest Mouchotte. Jacques Mouchotte to wnuk Polaków z Mysłowic, w życiu zawodowym ściśle powiązany z firmą Meillanda; uważa się go za współautora m. in. bardzo znanej odmiany Bonica, którą również mam u siebie, w godnej reprezentacji aż czterech krzaczków.

Tu jednak nie o niej mowa, bo tematem niniejszej notki jest Astronomia (syn.: MEIguimov, Pink Sakurina, Sweet Pretty, The Charlatan).

Krzaczek ma dość sztywne wyprostowane pędy, a na nich - kwiaty jak motylki! Bladoróżowe, pojedyncze (bo pięciopłatkowe), ale duże kwiaty, z długimi dekoracyjnymi pręcikami. A te pręciki są jak rzęsy, po prostu je uwielbiam. Nawet kiedy kwiatki przekwitają i zostaje tylko pęk różowych pręcików, nadal jest to prześliczny widok i chyba za te rzęsy lubię ją najbardziej!

Kwiaty zebrane są w kwiatostanach po kilka-kilkanaście sztuk. Liście są gęste, ciemne i błyszczące. Kwitnie nieprzerwanie lub z małymi przerwami cały sezon, szybko wypuszcza nowe pędy i wiąże nowe pąki. Jest bardzo odporna na choroby.

Mam ją od 2015 roku, a kupiłam u Ewy Jarmulak (Rozarium.eu). No to czas na zdjęcia.

2016

2022

 
Wcześniej opisane: Rosa paulli * Moonlight * Roseromantic * Sonnenwelt

09 sierpnia 2022

Mam w tym roku takie piękne pomidory! Zaczęły się dość późno, bo w ostatnim tygodniu lipca, ale od tej pory zebrałam już około jedenastu kilogramów. No i nigdzie dookoła nie ma tego lata na polach ziemniaków, wiec złowroga ZZ na razie jeszcze się nie pojawiła i miejmy nadzieję, że tak zostanie.

Od kilku lat sadzę pomidory pod folią w doniczkach z odciętym dnem, więc choć wyglądają, jakby rosły w doniczkach, to jest to tylko ułuda. Doniczkowa otoczka służy temu, żeby woda i nawozy z podlewania nie rozłaziły się po całym foliaku, tylko trafiały bezpośrednio do korzeni beneficjenta.

Co kilka dni zrywam te owoce, które już się w widoczny sposób przebarwiły i zanoszę je do domu, gdzie dojrzewają w ciągu kilku dni. Najpierw jednak zawsze je ważę i zapisuję wynik w kalendarzu, bo lubię wiedzieć pod koniec sezonu, ilu kilogramów się dochowałam. To jest dla mnie motywujące i pokazuje, że ta praca naprawdę przynosi efekty. 

Zrywanie lekko przebarwionych owoców pobudza kolejne pomidory na krzakach do szybszego dojrzewania, a że Pomorze Środkowe to nie Toskania, więc sprytna i chytra na pomidory ogrodniczka musi się uciekać do takich podstępów.

Mam w tym roku całkiem nową odmianę Amethyst Jewel, wysianą z nasionek z takiego jednego późnego pomidora, którego wysępiłam od Kubi w ubiegłym roku. Zabrałam go prosto z Jej foliaka, a że był już solidnie nadgryziony przez ślimaki, to nawet nie spróbowałam, jak smakuje. Głupio mi było tak dojadać po ślimakach, ale zaintrygował mnie ten kolor i postanowiłam zaryzykować. Włożyłam go w domu do szafki i kiedy porządnie dojrzał, wydłubałam do suszenia nasionka. Odmiana zawiązała sporo pięknych i - jak się okazało - smacznych owoców, które, gdy dojrzewają, wybarwiają się od góry na różowo. 

Z nowości mam jeszcze żółte okrągłe pomidory, które prawie przez okrągły rok można kupić w Biedronce pod nazwą "pomidor polski żółty mięsisty", czy coś w tym rodzaju. Smakowały mi, więc powydłubywałam nasionka i wysiałam. Również jest bardzo plenny, ale smaku tych moich jeszcze na razie nie sprawdziłam.

Nie będę tu pisać o różnicy w smaku między pomidorami z własnej uprawy, a tymi ze sklepu, bo to się w ogóle nie da porównać. 

Bardzo dbam o moje pomidorowe krzaczki, codziennie ich doglądam, oskubuje nadmiarowe liście i wyrywam wilki, oglądam, czy nie mają żadnych chorobowych zmian. O tej porze wszystkie krzaki mam już ogłowione, żeby nie rosły wyżej, a zdołały wyżywić do października wszystkie już zawiązane owoce.

Wciąż czekam na pomidory z gruntu, bo w stosunku do tych spod osłony mają chyba ze dwa tygodnie opóźnienia. No, ale prawie na wszystkich krzaczkach są owoce, więc i one kiedyś wreszcie zaczną łapać kolor. Tymczasem pod folią "produkcja" odbywa się w trybie ciągłym.

07 sierpnia 2022

W sobotę odbyły się ostatnie zajęcia w ramach naszych warsztatów. Trwały one bite trzy godziny i już naprawdę myślałam, że nie dociągnę do ostatniej Śavasany. Nie ma co, słowo "intensywne" w nazwie nie było przesadzone ani na jotę i to zarówno w aspekcie jakościowym jak i ilościowym! Poruszenie we wszystkich mięśniach, ścięgnach i innym cielesnym oprzyrządowaniu jest teraz bardzo odczuwalne i ten weekend (a może i kilka kolejnych dni) to musi być lenistwo i tryb rozlazły, żebyśmy my, dwa stare dziadki mogli dojść do siebie. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że to będzie aż tak. Wzięliśmy udział w kursie przeznaczonym dla tych najbardziej początkujących, mając trzy poziomy do wyboru, a to przede wszystkim ze względu na dużą liczbę godzin zajęć i nasz wiek. No ale tak całkiem dla początkujących to te warsztaty nie były, zresztą w ich opisie było zaznaczone, że:  przeznaczone są dla osób z co najmniej rocznym doświadczeniem w jodze Iyengara wykonujących samodzielnie Salamba Sarvangasanę (5 minut) klasycznie lub z pomocami.

Byliśmy, przetrwaliśmy, we wrześniu wracamy na normalne zajęcia dwa razy w tygodniu. 

 

Co roku jakoś o tej porze, przyjeżdża do wsi poprzednia właścicielka naszego domu, która mieszkała tu 50 lat i zrozumiałe jest, że tęskni. Już jest wiekowa i niezbyt chyba mobilna, więc tylko jej syn spaceruje tu powoli drogą wzdłuż naszego ogrodzenia, ogląda dom, zagląda do ogrodu i na podwórko, robi zdjęcia. Mam nadzieję, że podoba im się to, co tu robimy, że widzą nasze starania i są zadowoleni. W tym roku jest zrobione nowe ogrodzenie i furtka pod akacją, nowa furteczka do kurnika, coraz bardziej porządnie i atrakcyjnie wygląda część ziołowo-warzywna z nowym foliakiem i jagodnikiem, więc chyba widać dbałość i wkładaną pracę. Mam nadzieję.

A co można zobaczyć z takiego spaceru?

Na ostatnim - nasze pole (już za ogrodzeniem), które do tej pory było uprawiane przez znajomego rolnika, a od kilku dni jest już po ostatnich żniwach. Wkrótce dobiegną końca trwające od paru miesięcy procedury i ceremonie urzędowe i wtedy wystawimy tę ziemię na sprzedaż w postaci działek budowlanych; ale o tym będzie w innej notce.

Ale na koniec jeszcze krótki filmik o tym właśnie kawałku Gospodarstwa.


06 sierpnia 2022

Dziś kolejna róża, którą jestem bezwarunkowo zachwycona i szczerze mówiąc, jak ją kupowałam, to nie spodziewałam się, że aż tak mnie urzeknie.

Nazywa się Sonnenwelt (syn.: KO 99/1666-06, KORmelaus, Saint Adrien) i jest różą parkową Kordesa z 1999 roku. U mnie pojawiła się w roku 2019, kupiona w szkółce Rozeogrodowe (wciąż zresztą jest tam w ofercie). 

Kwiaty ma kuliste i duże, o pofalowanych płatkach, pachnące. Są niby pełne, ale nie tak ciasno nabite i dające wrażenie lekkości. Pąki są w czerwone i pomarańczowe smugi, a rozwinięte kwiaty mają piękny morelowoherbaciany ciepły kolor. Przekwitając, zrzuca płatki i szybko mobilizuje się do kolejnego kwitnienia. Liście są zdrowe, skórzaste, jasnozielone. 

U mnie rośnie w miejscu uczęszczanym, bo przechodzimy koło niej idąc do maliniaka lub tylnego ogrodu, więc na bieżąco pilnuję by usuwać resztki przekwitłych kwiatów i pobudzać zawiązywanie kolejnych pąków. 

Uwielbiam taki kształt kwiatów, ten kolor, ten zapach. Piękna!

Wciąż podziwiam, wącham, dotykam i robię jej mnóstwo zdjęć. Z trudem wybrałam do pokazania TYLKO niektóre.

2019

 2020


2021

 

2022 (dzisiejsze - widać, że są jeszcze kwiaty i pąki z pierwszego kwitnienia, a już duża wiecha szykuje się do kolejnej tury)

 Wcześniej opisane: Rosa paulli * Moonlight * Roseromantic

02 sierpnia 2022

Zaczęliśmy ze Starym takie prawie wczasy, czyli intensywny kurs pogłębionej praktyki u naszego Mistrza jogi. Przez sześć kolejnych dni mamy codziennie cztery godziny zajęć w dwóch turach - jeździmy wiec do Lęborka na 9:00 i potem po południu na 17:00. "Pomiędzy" wracamy do domu praktykować rzeczywistość, bo jak mówi Mistrz - praktyka asan to ta najłatwiejsza część jogi, a prawdziwym wyzwaniem i wartością jest praktykowanie rzeczywistości.

Rzeczywistość trochę ciągnie mnie w dół, no w każdym razie nie rozpieszcza, ale to już czas był przywyknąć jak mówi porzekadło, więc doprawdy nie ma o czym mówić, a zresztą, ja to przecież przesadzam, czyż nie? Więc praktykuję ją jak umiem i jak mogę.

Co do praktyki asan, to w tej grupie jest nas razem dwanaście osób, w tym trzy z odległych miast (a więc z noclegami na miejscu); jest też dwoje takich, co nocują co prawda u siebie, ale ten czas "pomiędzy" spędzają również w Lęborku, bo - jak mówią - mają za daleko.

W niedzielę byliśmy na spływie kajakowym Łupawą, więc natłok zajęć ruchowych w moim życiu jest ostatnio ponadprzeciętny i zastanawiam się, czy to mnie nie doprowadzi do samozagłady. Na spływie zaliczyliśmy wywrotkę, gdzie musiałam porządnie zarobić w łydkę (o kamień, pień lub kajak) i mam nogę, jak ofiara przemocy lub innych zdarzeń ekstremalnych. Choć właściwie wywrotka kajakiem w zimnej rzece, znienacka przepływającej człowiekowi przez plecy jest przecież ekstremalna sama w sobie i kto tam wtedy myśli o łydce. No bo oczywiście nie poczułam żadnego uderzenia, a siniaka zlokalizowałam dopiero wczoraj na macie. Ogólnie taki spływ to super sprawa, polecam każdemu, kto nie był, choć na skutek wywrotki, przez ponad godzinę płynęłam cała prawie przemoczona (no może tylko oprócz głowy i ramion), zmarzłam więc okropnie i potem w domu nie mogłam się dogrzać. Ale i tak polecam.