31 lipca 2023

Jakoś słabo z pisaniem, choć nie dlatego, że nie ma o czym, tylko jakoś tak. Kolano od wtorkowej wizyty kontrolnej u ortopedy wreszcie zaczęło się poprawiać i przestało boleć i puchnąć, a to po tym jak pan doktor upuścił mi cztery strzykawki płynu z dwóch wkłuć i przyładował w staw kolanowy blokadę ze sterydu. Upuszczony płyn był żółty i siuśkowaty i zadziwił mnie swoim wyglądem oraz objętością. 

Przez ten czas byłam w kontakcie z naszym nauczycielem jogi i na bieżąco przesyłałam mu raporty ortopedyczne, a wczoraj zapadła decyzja - mam przyjeżdżać na warsztaty, jak było planowane, a on mi będzie dostosowywał praktykę. Takiej rehabilitacji nie mogłabym sobie wyśnić. No i rano pojechaliśmy pierwszy raz - zaczęło się i będzie trwać do soboty, od dziś do piątku dwie godziny rano i dwie po południu, a sobota to jedna dłuższa sesja na zakończenie. Razem z nami jeździ Młoda, która specjalnie zaplanowała w tym czasie przyjazd do rodziców.

Kwoka porzuciła dziś opiekę nad małymi, a więc nie są już dziećmi. Ubarwienie mają od sasa do lasa i nie ma dwóch takich samych. No i niestety - są chyba trzy kogutki, a może i cztery. Jeden z kogutków będzie chyba bardzo oryginalny, bo ma jaśniuteńką główkę i bardzo pstrokato wybarwioną ciemną resztę. Młodzież kurza całe dnie spędza już z innymi kurami na ogólnym dużym wybiegu, a ja rozmyślam, jak długo jeszcze, bo coraz bardziej mi to wszystko działa na nerwy. Najpierw się martw, człowieku, że nie chce żadna wysiadywać jajek. Potem się martw człowieku, że siedzi, ale czy nie zejdzie przedwcześnie? Albo czy jajek nie przeziębi? A czy wszystkie zapłodnione? A czy któreś nie zamarło i pęknie i bakterie wydostaną się z niego i zainfekują pozostałe zarodki? A czy jak już się wyklują, to wszystkie zdrowe się wyklują? A jak zdrowe, to czy się któreś nie rozchoruje, nie zgubi, kot go nie zeżre? A czy paproszki im będą dobrze służyć, a skąd tu wziąć do mieszanki vibovit bezsmakowy? Kiedyś jeszcze byłam taką idiotką, że gotowałam kurczętom jajka zniesione przez nasze kury, a więc dla nas już ich brakowało; teraz im kupuję w Biedronce. 
Tak więc dojrzewam, dojrzewam i w końcu pęknę. 
Bo przecież z tego kurnika byłby świetny domek ogrodniczki, a na wybiegu - piękny ogrodzony ogród warzywny, do którego nie wchodziłyby psy i nie wyżerałyby truskawek ani marchewki. I blisko domu.

A wczoraj była u nas w odwiedzinach przyszywana wnuczka, z której wyrosła już fajowa mała kobitka.

22 lipca 2023

Tak, owszem, moja dwupiętrowa przygoda weszła w etap realizacji. Od 1 września idę do pracy i to jest pierwsza kondygnacja. Będzie to praca w nowiutkim obiekcie w jednej ze wsi naszej gminy - świetlicy z punktem bibliotecznym. Będę zatrudniona na 1/2 etatu, praca w godzinach popołudniowych, ale zadeklarowałam się, że chętnie w soboty. Druga kondygnacja całej sprawy to zakup auta i tego bym się po sobie nie spodziewała, bo zarzekałam się, że nigdy w życiu już nie wsiądę za kierownicę i mimo, że mam prawko od szesnastego roku życia, to leży nieużywane chyba jakoś od roku dwutysięcznego.

A więc poszukuję teraz autka, niedużego i ładnego i choć dopuszczam również, że może być praktyczne - tanie w naprawach i wypalanym paliwie - to absolutnie wykluczone, żeby miało być brzydkie! Odpadają kolory biały, czerwony i niebieski, a że budżet mam ograniczony (choć i tak większy, niż się początkowo zanosiło), to ładnie mi się zawęża ta dżungla nieznana i przerażająca. Do pracy trzeba będzie jeździć 8 kilometrów drogą gminną przez las, która to droga jest nowiutka i prawie w całości utwardzona - zostało niewiele ponad pół kilometra, z terminem realizacji na październik. Alternatywą jest DK6, co do której teraz zarzekam się, że nigdy w życiu, ale budowana jest przecież nowa ekspresowa "eSszóstka", której uruchomienie sprawi, że ta nasza straszna droga krajowa stanie się droga lokalną, z mniejszym ruchem i szaleństwem. 

Na górze wciąż trwa remont, ale ja przecież od dwóch tygodni nie mogę tam sama wejść i odczuwam bariery wykluczające osoby z niepełnosprawnością. Kiedyś wchodziłam po klapie, tak samo zresztą, jak robi to cały czas Stary (z tym, że on twarzą w stronę schodów, a ja całkiem odwrotnie). Teraz jednak, żebym tam w ogóle wlazła, to Stary musi mi całkiem zdjąć klapę. 

Jest już na górze działająca toaleta z kibelkiem i umywalką, a docelowo będzie tam również kocie żarcie i kuweta. Stamtąd też prowadzi wyjście pod skos dachowy i dalej na dach; jest  ono dokładnie w tym samym miejscu, z którego koty korzystały dotychczas przez całe lata, z tym, że teraz jest tam wstawiona profesjonalna klapka - drzwiczki uchylne. Drugie takie drzwiczki będą w drzwiach łazienki. Docelowo wejście na górę i klatka schodowa będą otwarte i cały czas dostępne, a więc koty muszą się tam czuć bezpiecznie, a psy nie mogą mieć dostępu do kuwety i kociego żarcia. Przed nami jeszcze oswajanie Gucia z kotami i nauczenie go, że koty nie są do jedzenia i że to one tu rządzą, a na pewno nie on. Na ten etap zaplanowaliśmy furtkę/bramkę zastawiającą dostęp ze schodów i nawet na pierwszy rzut mamy już taką siatkową z biedronkowej oferty. Mam nadzieję, że ona wystarczy na ten etap, kiedy to Gucio zarobi porządnie w pysk od Lusi i zrozumie, na czym ten świat polega. A więc znów, jak zwykle u nas - lawiracje międzygatunkowe.

Na poniższej fotce - pokój strychowy (widok dostępny dla osoby wykluczonej wspinaczkowo, stojącej na palcach na schodach i wyciągającej w górę szyję); Stary stoi w drzwiach do łazienki. 

19 lipca 2023

Nigdy bym nie pomyślała, że jeszcze kiedyś, a zwłaszcza w tym wieku, będę robić takie rzeczy! Jestem być może w trakcie dużych zmian w życiu, które jeśli nastąpią, będą świadczyć o tym, że nic nie jest postanowione raz na zawsze i że jednak nie należy się przywiązywać. Czy zmiany nastąpią, czy jednak nie, okaże się w ciągu paru dni, bo choć już się zaczęło, to na razie wciąż nie wiadomo, czym się zakończy. Może być krok wstecz i wtedy wszystko zostanie, jak było, ale jeśli będzie krok do przodu, to pociągnie on za sobą dalsze kroki.

Tajemniczo to brzmi, wiem, ale na razie tyle.

Gucio jest już u nas prawie dwa miesiące i muszę odnotować, że rozpoczęliśmy drugą dziesiątkę zamordowanych kretów, co jest wynikiem znacznie lepszym, niż osiągała kiedykolwiek Kora, która wszak jest terierem. Gucio wciąż jest dokarmiany dodatkowym tajnym posiłkiem popołudniowym, podawanym dyskretnie w kuchni, ale trochę zmniejszamy dawki. Monitoring wagi w odcinkach dziesięciodniowych pokazał po początkowym spadku zastój, a następnie lekki skok w górę, a ostatnio przekroczyliśmy wreszcie te 12 kg, z którymi zawitał do nas ze schroniska. 

Moje kolano powoli się poprawia. Rano zawsze jest lepiej, a potem w  ciągu dnia - różnie. Jeśli więcej chodzę lub siedzę z nogą opuszczoną, to puchnie. Jak poleżę z nogą wyżej, to się oczywiście zmniejsza. Coraz mniejszy czuję dyskomfort przy prostowaniu i zginaniu nogi, ale wciąż nie mogę tego robić w pełnym zakresie. W domu i ogrodzie radzę sobie prawie we wszystkim, a jak nie, to używam Starego w trybie "na posyłki".

Tak wygląda drylowanie wiśni - na stojąco przy blacie kuchennym, z uszkodzoną nogą opartą na drzwiczkach zmywarki

gdy w tym czasie na zdrowej nodze Gucio demonstruje jakąś chyba wersję obrony zasobów, określaną czasem jako: "ach, jak on mnie kocha!" 

14 lipca 2023

Okazało się, że (cytując samą siebie) "krótki i motywujący drobiazg w postaci skarpetek" to bluzka z krótkim rękawkiem z czystego jedwabiu bourette, który kupiłam w maju na targach włóczki w Gdańsku. Od pewnego czasu fascynuje mnie bardzo ciekawe konstrukcyjne rozwiązanie, a mianowicie kształtowanie dzianiny dzierganej od góry metodą zwaną Contiguous. Czytałam o niej już wcześniej i nawet zaliczyłam pewną próbę, a teraz, skoro nie mogę robić użytku z nogi, postanowiłam zmobilizować głowę i przeszłam do fazy praktycznej. Zrobiłam już tą metodą kamizelę zimową z ognistej alpaki, ale tam było łatwo, bo bez rękawów, a to w kształtowaniu rękawa zasadza się główna trudność. 

Dzianina Contiguous ma na linii ramion pagony (węższe czy szersze - zależy od fantazji dziewiarki), na  których buduje się przód i tył, dodając oczka w każdym przerabianym rzędzie. W gotowym wyrobie rękawy wyglądają, jak by były wszyte metodą tradycyjną, ale oczywiście żadnego szycia tu nie ma. Metoda nie jest łatwa, wymaga obliczeń i przymiarek, a ponieważ postanowiłam włączyć sobie na pagonach listkowy ażurek - więc jest jeszcze trudniejsza, czyli ODPOWIEDNIO trudna, tak jak lubię. Taka praca wymaga skupienia i koncentracji, uwielbiam to i wtedy czuję, jak mi się marszczy kora mózgowa! Niestety, nie jest to robótka do serialu, a jedynie do podcastu, a i tak czasem się okazuje, że nie wiem, o czym był ten podcast i słucham go jeszcze raz. 

Zakup włóczki w maju, dzierganie w lipcu - fiu-fiu, to by było bardzo krótkie jej leżakowanie. Jedwab wygląda w motku fajnie, w dzianinie ślicznie, a jak będzie wyglądała całość, to się okaże. Jeśli mi się nie spodoba, to będzie koszulką pod spód, taką "do ciała" pod sweterki i grube bluzy. Jedwab bourette jest boski, nie widziałam miększej i milszej nitki - kto nie zna, niech poczyta.

Od wczoraj chodzę znów do kurczaczków, z tą nietenteges nogą, zresztą już uruchamiam się powoli, co wygląda tak, że każde łażenie równoważę potem wypoczynkowo, żeby był wilk syty i owca cała.

Pisklaczki mają już bardzo widoczne skrzydełka, wszystkie są ładne, zdrowe, żwawe; jest wczorajszy nowy filmik na YT.

13 lipca 2023

Mija tydzień i kolano powoli się poprawia, wciąż jednak nie mogę normalnie chodzić. Trochę się uruchamiam w normalnym domowym życiu - a to obiad zrobię, a to malin nazrywam - coś trzeba jeść. Stary się do wytwarzania żywności nie nadaje, za to wytwarza na górze łazienkę, która ma już ściany i sufit, ale jeszcze nie ma drzwi. Jest już kibelek i umywalka, a także samorobna szafka podumywalkowa. Są też kupione dwa komplety drzwiczek dla kotów, które podniosą koci komfort życia, gdy już te drzwi będą.

Suszę powoli zioła na zimę, na herbatki, które są moimi napojami pierwszego wyboru (oprócz kawy) i pochłaniam ich spore ilości. Odkryciem tego sezonu są suszone kwiaty forsycji, które mają przepyszny smak, z lekką goryczką, a ja taką nutkę bardzo lubię. No i taka herbatka jest bardzo ładna, a kwiatki można na koniec zjeść. Nasuszyłam trochę tak na próbę i już właściwie wszystko wypiłam, a dozbierać nie ma jak. 

Tu się musze pochwalić, że wreszcie mam perfekcyjną herbacianą filiżankę, a jest to szklany dzbanek z IKEA, który jest zaprojektowany tak samo genialnie, jak grabie Fiskarsa. Nie chce mi się tu pisać o szczegółach, ale uwierzcie, że w trakcie użytkowania kolejne odsłony geniuszu projektanta ukazują się naszym oczom. Kształtna, wygodna, genialny system obsługi sitka wraz z możliwością jego odstawienia gdziekolwiek, gdyż przykrywka po zdjęciu staje się podstawką. Szkło pozwala widzieć zaparzone roślinki i kolor naparu, no i wreszcie odpowiednia jest pojemność - 0,6l. Zarówno w aspekcie estetyki jak i ergonomiki osiągam spełnienie.

Mamy teraz urodzaj owoców - jednocześnie są czereśnie, wiśnie, maliny, porzeczki, porzeczkoagrest i zaczęły się borówki. Nastawiłam wczoraj ocet czereśniowy, dziś zamierzam zerwać wiśnie, wydrylować i pozamrażać do moich zimowych posiłków z orzechami i mascarpone. Maliny pożeramy na bieżąco , są w tym roku nieduże, ale przepysznie słodkie i aromatyczne. Zamknęliśmy jakiś tydzień temu wyjście kur do maliniaka, dzięki czemu maliny zjadamy w komforcie psychicznym i nie tylko te, które kury nam uprzejmie zostawiły. 

Małe kurczaczki są cudne i zdrowo rosną pod opieką mamy. Już od drugiego dnia w wolierce posiadły umiejętność wchodzenia do kurnika na noc, co jest zawsze dość trudne, a jeśli pisklęta wychowują się bez kwoki to nawet bardzo trudne. Do codziennego jajkowo-paproszkowego jedzenia podrzucam im ziółka (szczypiorek, oregano, pokrzywę, młode listki krwawnika) i owoce (porzeczki, maliny, czereśnie, ogórki, pomidory), a już kwoka dalej nawiguje, co im wolno a czego jeszcze nie.

Warzywnik mam w tym roku beznadziejny jeśli chodzi o korzeniowe - buraki, marchew i pietruszka mimo dosiewek i mimo podlewania są klęską. Chodzę i rozmyślam, żeby się jednak stopniowo w kolejnych sezonach przeorganizować i jeść to, co samo rośnie i to bez wysiewania, odchwaszczania i podlewania. A z tych warzyw - zostawić wczesne sałaty, a w sezonie na pewno pomidory, pory i dyniowate. Co jeszcze? Nie wiem. Koper sieje się sam, niech się sieje. Myślę, planuję.  

Mnóstwo prac leży odłogiem z powodu tego kolana, no ale cóż... jak to kiedyś mawiano - wyżej dupy nie podskoczysz.

A z zepsutym kolanem - nie podskoczę nawet niżej dupy.

11 lipca 2023


Wczorajszy dzień upłynął pod znakiem SORu i bez wdawania się w szczegóły podsumuję tylko, że spędziłam tam pięć godzin mojego cennego życia, z diagnostyką RTG i USG pod drodze oraz długimi, zwalniającymi tętno przerwami na czekanie PRZED i PO oraz krótkimi i podnoszącymi tętno zderzeniami z czynnikiem ludzkim. Na zakończenie czynnik ludzki ortopedyczny dziabnął mnie igłą w kolano i wyciągnął stamtąd substancje zbyteczne, co też od razu przyniosło mi odczucia paradoksalne - ulgę i mniejsze rozpieranie oraz ból - inny niż wcześniej. Na obiad zjadłam dwie porcje lodów - jedne z cukrem drugie bez i zaprawdę, "porcja" w moim wykonaniu, to nie jest gałeczka. A bo... tak jakoś po tej punkcji dopadły mnie skłonności samobójcze, zdarza się.

Wreszcie odszedł sobie mój ból barku i mogłam zakończyć wlokący się niemiłosiernie projekt, męski T-shirt - choć gruby, to jednak na lato, bo z czystego lnu. Planowane jest dorobienie rękawów i przedłużenie używalności dzianiny na pozostałe pory roku, ale muszę czymś to przegrodzić, bo za długo trwało i mi się znudziło. Ale i tak uwielbiam dziergać te kostropate i szorstkie lniane niteczki, a do tego lniana dzianina nie gryzie i choć jest w dotyku surowa i twarda, to po założeniu na gołe ciało, mięknie i łagodnieje pod wpływem wilgotności i temperatury skóry i staje się niezauważalna dla "nosiciela". No i lniane dzianiny można bezlitośnie poniewierać w pralce.

Tym razem był to cieniutki len prosto z włoskiej fabryki włókienniczej, kupiony na grupie dziewiarskiej z mediów społecznościowych. Dziergałam w trzy nitki.

Teraz jestem w trakcie przymiarek do nowego ciekawego projektu dziewiarskiego - będzie to moja sukienka melanżowa z nitek naturalnych ale nie wełnianych, a mianowicie z połączenia tegoż lnu z surowym jedwabiem bourette. Nie mam jednak wciąż ogólnej wizji, takiego błysku, że BING! i to będzie taka właśnie, a nie inna sukienka, szczególnie jeśli chodzi o linię ramion i karczku. Nie wiem więc, czy nie zaczekam na jakieś spektakularne objawienie, a tymczasem rzucę na druty jakiś krótki i motywujący drobiazg w rodzaju skarpetek na przykład. 

09 lipca 2023

Jak byłam w pełnym napędzie letniej gorączki, tak nagle siadłam, znieruchomiałam, osiadłam! Zeskoczyłam bowiem niefortunnie z szafki, myjąc okno w piątkowe popołudnie, czego następstwem była wizyta na SORze w Lęborku, gdzie mam się zjawić ponownie jutro rano na USG kolana. Mogli mi je zrobić wtedy w piątek, ale trzeba by było czekać ze cztery godziny, a Wiesiek powiedział, że to spokojnie do poniedziałku może zaczekać. ("Wiesiek, przyjdziesz tu na chwilę?" - powiedziała miła panienka zza monitora, po czym zza winkla wychynął Wiesiek i przesłuchał mnie dokładnie i życzliwie). Więc - Voltaren i do domu.

Nigdy nie miałam żadnych urazów kolana, ale chyba to jest coś z tymi częściami elastycznymi, jak ścięgno czy więzadło - tak to czuję duszą i ciałem. Kolano bolało od spodu, a spuchło na wierzchu, ale nie jakoś drastycznie, a po nocy jest mniejsze niż wieczorem. Połaziłam wczoraj trochę przy okazji odwiedzin koleżanki i wieczorem spuchło bardziej, więc chyba chodzić jednak nie powinnam (choć mogę, przy konkretnym ustawieniu kolana i asekuracji uszkodzonej nogi). Bardziej doskwiera mi psychika niż kolano, bo ja słabo znoszę unieruchomienie i bezczynność, więc upłakałam się pierwszego dnia strasznie, ale potem mi trochę ulżyło. Dupa boli od siedzenia/leżenia, ale do pełnej diagnostyki muszę chyba to wytrzymać. Potem - zgodnie ze wskazaniami Wieśka lub innego jego kolegi po fachu.

Przytyłam tego lata troszkę, tak ze dwa kilo, ale ja to już czuję i mi to przeszkadza. No ale to jest lato - nie trzymam reżimu niskowęglowodanowego, nie chce mi się tłuszczów, jem dużo owoców sezonowych, czasem białą mąkę, a także - przy okazji pobytu w mieście - lody (i to te normalne, z cukrem). Niech moja elastyczność metaboliczna ma pole do popisu. Potem, od września a może i października (kiedy już pozżeram renety) wracam do LCHF czyli przechodzę w tryb zimowy. Nie ma światła, nie ma słońca, ruchu, aktywności, więc metabolizujemy inaczej i węglowodany stają stają się wrogiem dla mojego organizmu. 

Dwa dni nie byłam u piskląt... Stary mówi, że same wchodzą już do kurnika na noc i same wychodzą rano i że rosną im skrzydełka. 

05 lipca 2023

No i już wszystko wiadomo - jest siedem pisklaczków. Dwa są jednolicie wybarwione na żółtawo, jeden typowy zielononóżkowy warchlaczek w ciemne paski, a reszta to kundelki z różnokształtnymi ciemniejszymi plamkami na żółtawym tle. Małe wszystkie wyglądają zdrowo i żwawo, zajadają z apetytem, ale wciąż jeszcze nie wyszły z kwoką na zewnątrz. Wczoraj kwoka cały dzień siedziała jeszcze (razem z nimi oczywiście) na jednym ostatnim jajku, więc nie w głowie było jej wstawanie, choć już by mogła. Pod wieczór wykradliśmy to jajko i po prześwietleniu okazało się, że nadaje się ono tylko do wyeksportowania na dużą odległość, co też uczyniliśmy, nie wdając się w rozważania na temat ewentualnego życia poczętego.

Myśłałam, że dziś wyjdą już do wolierki, ale cały dzień było burzowo i kwoka nawet nie podjęła żadnej próby, ale w ciągu dnia przemieszczała się wraz z maluchami w obrębie tego swojego wydzielonego pokoiku. Małe mają apetyt, ładnie jedzą i piją wodę, a w pewnym momencie zastałam nawet taka uroczą scenkę, kiedy to sześć maluchów stało w miseczce z siekanymi jajkami, dzielnie udeptując jej zawartość i posilając się przy tym, a siódmy popijał wodę z miseczki obok. 

Przypomniały mi, że w pierwszej dobie nie jedzą żadnych ziarenek i kaszek, tylko samo siekane jajka, które czym prędzej powyżerały i musiałam dogotować kolejne. Z wielkim żarłocznym zaangażowaniem zajadała z nimi również kwoka, że aż miło było patrzeć! 

Są już na YT cztery moje filmiki o pisklętach i przybyło też czworo nowych subskrybentów - temat kurzy jest więc nadal atrakcyjny. Przekazano mi opinię publiczności, że jak nie gadam na tych filmikach, to jest nudno, ale jak gadam, to nie jest. Więc mam gadać.

A Gucio kradnie czarne porzeczki dojrzewające w ogrodzie. Przybiegł właśnie i tak jakoś dziwnie pachniał... obwąchałam mu więc dokładnie ten ryży pysk i wszystko stało się jasne, bo ja też lubię czarne porzeczki!

04 lipca 2023

Wczoraj, zgodnie z obliczeniami, zaczęły się od rana wykluwać pisklęta. Ile ich jest, jeszcze nie wiem, ale widziałam chyba sześć jednocześnie, więc gdyby wszystko z nimi było w porządku, tu byłoby super. Do pełnego oglądu sytuacji trzeba czekać, aż kwoka wstanie, bo na razie ona je trzyma pod sobą i nic nie widać. Ile razy ja tam wczoraj byłam w kurniku - to doprawdy sama już nie wiem. 

Jak tylko ujrzałam te małe łebki wystające spod piersi kwoki, to poszłam do kuchni, przygotować dla nich żarcie. Pośpiechu nie było, bo w pierwszej dobie pisklęta nie przyjmują jeszcze nowego pokarmu, bo są wciąż "zasilane" substancjami odżywczymi z żółtka, z dotychczasowego życia wewnątrzskorupkowego. 

Zakupowo przygotowałam się już wcześniej, więc przystąpiłam do mieszania. Kasza manna, drobna kaszka jęczmienna, płatki owsiane, kasza jaglana, bułka tarta, mąka krupczatka, vibovit i kawa zbożowa palona - oto składniki home-made suchej karmy dla piskląt. Do tego jajka ugotowane na twardo i starte na tarce oraz codziennie świeża siekana zieleninka (krwawnik, pietruszka, szczypiorek, pokrzywa). Zrobiłam tego suchego wielki pojemnik, żeby było na jakiś czas, teraz tylko musimy pamiętać o kupowaniu jajek. Kiedyś już wkręciliśmy się w taka spiralę, że gotowaliśmy pisklętom jajka od naszych kur i doszło do sytuacji obiegu zamkniętego, kiedy to pisklęta zjadały wszystkie jajka znoszone przez kury dorosłe i zostaliśmy prawie bez jajek. Wtedy szybko sobie przypomniałam, że przecież jajka dla piskląt można kupować w sklepie. Tak to jest, jak miastowe się biorą za hodowlę drobiu! 

Stary urządził dla kwoki z maluchami plac zabaw, czyli posprzątał wczoraj w wolierce oraz przeprowadził renowację podłoża i montaż urządzeń zabawowych, bo dzisiaj pewnie już będą tam dreptać. Przydałaby mi się dla nich porządna skrzynka drewniana na owoce, taka starego typu, z deseczek, bo stare są już bardzo zniszczone - muszę zapytać w sklepie. Wstawię im też takie spore drewniane naczynie niewiadomej nazwy (coś jakby maślnica, ale nie całkiem), które położone płasko będzie fajnym miejscem do "wchodzenia do" i "wskakiwania na". Do tej pory wisiało na ścianie kurnika jako dekoracja (z tym że wątpliwa, bo malowana we wzory kaszubskie, których nie lubię i bardzo mnie gryzą w oczy. Na słońcu i deszczu wzory wyblakły i gryzą już mniej, a maluchy będą miały porządne drewniane urządzenie wspinaczkowe.

Na razie nie mają jeszcze otwartych drzwiczek do wolierki, bo jest zimno i pochmurno, ale jak chcą, to mogą dreptać w tym swoim pokoiku, gdzie wstawiliśmy już paproszki do jedzenia i wodę.

Oczywiście są już pierwsze filmiki, więc proszę obserwować i pilnować, bo będą kolejne.

Na razie - najsilniejsze (najstarsze) dwa maluchy pokazują się światu!