Strasznie pusto jest bez niej w domu, pusto i nijako. Czekam niecierpliwie na przyjazd Młodego, który wprowadzi trochę życia w ten dom, bo na razie wygląda to tak, że Stary całe dnie spędza na górze i rzeźbi ten swój remont, a ja krzątam się na dole sama i nie mam do kogo gęby otworzyć.
Chłopcy zostali sami. Gucio dość szybko doszedł do siebie, właściwie od razu, kiedy tylko ja przestałam ryczeć, a musiałam to zrobić natychmiast, bo ten mały gnojek przestał jeść i nie jadł przez cztery dni. Przestałam wyć, zaczął jeść - też natychmiast. Burek niestety, ze swoją wrażliwą naturą i zważywszy, że utracił wieloletnią przyjaciółkę, siostrę i ostoję, mozolnie przeprawia się przez tę żałobę.
Uczę się jeździć... no, nie oszukujmy się - wyszło na to, że chyba umiem jeździć, tylko się boję. Czy ta umiejętność nie zanikła mimo tak długiej przerwy? Na razie ćwiczę dojazd do pracy różnymi trasami - mniej i bardziej uczęszczanymi, a co za tym idzie - mniej i bardziej ucywilizowanymi. Miałam jeździć przez las, a tymczasem wjechały tam maszyny utwardzające brakujący półkilometrowy odcinek i przejazd jest zamknięty. Mają termin do października, więc jak znam życie, to będą się z tym grzebać cały wrzesień, październik, listopad i grudzień, a potem zawieszą prace z powodu zimy. Dokładnie tak odbyło się to podczas modernizacji drogi przez naszą wieś, a że wykonawca jest ten sam, to niczego dobrego się po nim nie spodziewam. No, po buddyjsku - nie mam oczekiwań.
Byłam już na spotkaniu z nową szefową i ustaliłyśmy, że w ramach połówki etatu będę pracować w poniedziałki, środy i piątki, przynajmniej w tym pierwszym wstępnym okresie rozruchowym. Wtorki i czwartki pozostają jako dni jogowe i fajnie, że będą wolne. Szefostwo szuka teraz pracownika, który będzie dbał o to, żebym miała w pracy ciepło i czysto. Budynek jest nowiutki i pachnący świeżością, ma własne ogrzewanie z pieca z podajnikiem, który wystarczy załadować co kilka dni; wszystko tam można zaprogramować, włącznie z temperaturą w poszczególnym pomieszczeniach i porach doby/tygodnia. Do dyspozycji punktu bibliotecznego mam 2 pomieszczenia, ogółem ok. 70m2. Okna są duże, a więc jest jasno, a jedyne co mi się nie podoba, to zimne i bezosobowe podłogi z kafli, czego nie trawię ani w domu/mieszkaniu ani w takich publicznych budynkach. W budynku jest jeszcze przeogromna świetlica z możliwością wynajmu na wesela i inne tego typu imprezy, ale tam będzie działać już inna ekipa. Jest też super wyposażona kuchnia, gdzie m.in. będzie działać miejscowe KGW. A więc - ahoj, przygodo, idę do pracy. Atrakcyjność sytuacji polega na tym, że nie muszę, a mogę i chcę.
W ubiegłym tygodniu odebrałam wreszcie (po 3 tygodniach) opis rezonansu kolana, gdzie jak wół jest napisane, że miałam pękniętą chrząstkę rzepki i to w ponad połowie jej grubości. Skoro pacjent czekając na wynik nie zmarł, to można przypuszczać, że wyzdrowiał, co jakby już prawie nastąpiło. W przyszłym tygodniu jeszcze mam ostatni zastrzyk sterydowy i mam nadzieję że to już będzie koniec tych korowodów.