28 października 2023

Wykonałam dziś eksperyment kulinarny pod nazwą "czernidłak kołpakowaty zapiekany z masłem i serem".

Dzięki uczestnictwu w grupach "Grzybomaniacy" i "Ziołowe bractwo" podjarałam się okrutnie, bo tam wszyscy teraz żrą te czernidłaki; a jadąc wczoraj do pracy przez las, zauważyłam całą ich kolonię i nawet miałam pomysł, żeby je od razu pozbierać, ale trochę się bałam tego wilka o którym mam napisać. Podjechaliśmy więc dziś, migusiem, ale juz ze Starym w funkcji ochroniarza. Ciach-ciach nożykiem i już wracaliśmy, bo przecież z tym moim kolanem, to o żadnym łażeniu po lesie nie ma mowy. 

Nażarliśmy się więc i my i były smaczne. Teraz leżę i obserwuję funkcje organizmu. 

Co do wilka, to dwa wilki som we wiosce! Jakoś tydzień temu wyszłam z psami na mały spacerek, kawałek wzdłuż brzózek i zauważyłam kilkanaście potężnych kruków, tak dziwnie, bardzo blisko i bardzo dużych. Rozmiary to one pewnie miały normalne, tylko ja ich nigdy dotąd nie widziałam z takiej odległości. Okazało się zaraz, że na polu sąsiada leży biedne zwierzątko, z takim ładnym kochanym łebkiem, myślałam, że cielątko czy coś... a to był daniel i to już właściwie skonsumowany przez drapieżców, a kruki dokańczały ucztę. Zadzwoniłam do tutejszego leśniczego i dowiedziałam się, że są tu u nas "dwa dziady", jak się wyraził i dodał jeszcze, że jak im zabraknie danieli, to się wezmą za nasze pieski i kotki. No, cholerka, mam tylko nadzieję, że nie za moje, ale u sąsiadów, gdzie psy są w zagrodzonych kojcach albo co gorsza na łańcuchach, to biedaki są bez szans.

A to zagryzione zwierzę, było naprawdę bardzo blisko nas, jakoś tak, na wysokości Twojej, Zuziu, działki!

Z drugiej jednak strony, danieli tu mamy od cholery dużo i choć są piękne i życzę im jak najlepiej, to pamiętam, że parę lat temu widywano tu w naszych lasach cztery wilki i potwierdzał to również ten sam leśniczy. O żadnych atakach na psy i koty nie było wtedy słychać, natomiast zupełnie ustały ataki lisów na nasz kurnik. No to mam nadzieję, że tym razem też pójdzie w tę stronę.

26 października 2023

Po kolejnym (poniedziałkowym) upuszczaniu płynu z kolana nie jest lepiej, chociaż także były trzy strzykawki. Już na drugi dzień kolano znów było pełne, teraz więc czekam już tylko na termin zabiegu, a być może na telefon ze szpitala, jeśli pojawi się jakieś wolne miejsce.

Wymyśliłam, którędy myszy przychodzą do kuchni. Po bluszczu! Kiedyś kuchenne zapaszki po (lub w trakcie gotowania), wietrzylam oknem w małym pokoiku, ktore było zaopatrzone w siatkę. Teraz uchylam okno kuchenne, a myszy na to: dziękujemy za zaproszenie! 

Trzeba tu będzie zamontować profesjonalną moskitierę, taką łatwą do demontażu, bo kilka razy w roku wycinam w tym bluszczu swoje okna na świat.


No i... są wilki we wiosce, ale o tym next time.

23 października 2023

Żywołapka na myszy jest moim odkryciem bieżącego sezonu. Wreszcie nie trzeba oglądać tych makabrycznych widoków! Myszka wchodzi sobie do pułapki, zwabiona zapachem psięcych chrupek, a potem siedzi zatrzaśnięta w małym pokoiczku, zajada i czeka na uwolnienie. A wtedy wkraczam ja (Cała Na Biało???) i wynoszę ją do ogrodu. Tam ustawiam pułapkę w jakimś fajnym miejscu przy krzaczorach i delikatnie uchylam drzwiczki. Myszka nie wybiega tak od razu, jakby sprawdzała, czy to już na pewno można, ale już po chwili śmiga w zarośla. 

Myszce można się dokładnie przyjrzeć i zauważyć, że jest malutka i śliczna. Ale to oczywiście pod warunkiem, że nie chce się zasiedlić w mojej kuchni! 

Mamy już ze Starym tej jesieni po kilka uwolnionych myszek na koncie i jest to coś mega-giga-super-hiper przyjemnego!

Wypuszczamy je na przykład tutaj, na kamienie przy drewnianych schodach, gdzie cudnie rozkwitły białe gwiazdki astrów płożących. Czyż mogą nie być zachwycone?

18 października 2023

Wygraliśmy wybory!

My.

Nasi.

Po ośmiu latach tego całego syfu zacznie się teraz sprzątanie, które, nie mam wątpliwości, też będzie syfiaste. No ale... Wreszcie może nie trzeba będzie się tak wstydzić i tak wkurwiać. Wreszcie nikt mnie nie będzie wyzywał od świń, zdrajców i innych takich. Może nawet dożyję do końca tych porządków? A jeśli jest taka szansa, to naprawdę - chce się żyć.

To tyle poezji. A co do prozy, to na koniec listopada mam umówiony termin zabiegu operacyjnego, bo chociaż proponowano kwiecień, to doktor zstąpił jak anioł do dyżurki i zarządził inaczej. Moja legitymacja do aktu terrorystycznego się nie nadała, bo nie mieli mnie jak wcisnąć, tak więc wiadomo - przepisy przepisami, a życie sobie. Szczerze mówiąc nie wiem, jak ja dociągnę do tego terminu z takim pełnym kolanem - bo po dwóch dniach od punkcji, ono znów jest pełne. Pewnie trzeba będzie jeszcze z doskoku odwiedzać doktora i upuszczać nadmiar, zanim doczekam się tego zabiegu.

W domowym świecie czworołapów postępuje dochodzenie do równowagi międzygatunkowej. Lusia już dniami i nocami sypia na sofce w łazience, a Gucio nie przeżywa, tylko zagląda tam od czasu do czasu i wylizuje jej uszy i pychola. Wejście na górę jest cały czas otwarte, a tam z kolei, na kocyku na biurku Starego sypia Tofik. Gucio może na górę swobodnie wchodzić, ale zbyt wyrywny nie jest, a jego zachowanie wyraźnie wskazuje na to, że w pysk od Tofika na pewno już zarobił.

Burkowi zdiagnozowano niedoczynność tarczycy, dostaje więc swoje własne prawdziwe tabletki i oczekujemy, że może będzie po nich trochę weselszy, czy choćby mniej smutny. Już czasem znowu przychodzi rano do łóżka, jeśli zdarzy się nam poleżeć dłużej i wtedy jest tak.

13 października 2023

Tak więc ortopeda wyssał mi wczoraj z kolana kolejne 3 strzykawy żółtego płynu oraz wręczył skierowanie na artroskopię, wraz z numerem telefonu. Telefon dziś oznajmił, że nie ma tak łatwo i trzeba przyjechać osobiście, żeby mogli mi wyznaczyć termin, więc pojadę, choć muszę przyznać, że mnie to zdziwiło. Tymczasem kolanko zdziwiło mnie również - tym, jakie jest znów chudziutkie i kościste. 

Ciekawe jaki termin mi wyznaczą. Doktór mówił, że 4-5 miesięcy trzeba zaczekać, ale mam zamiar ich sterroryzować moją legitymacją zasłużonego krwiodawcy. No i pójdę się położyć na te kilka dni, więc muszę przygotować adekwatną robótkę szpitalną - na takie pobyty najlepiej się sprawdzają skarpetki na drutach z żyłką.

W diecie zjechałam znów z węglowodanów, a więc wymyślam te różne LCHF i inne ketopodobne posiłki. Odkryciem tego sezonu jest jabłko starte na grubej tarce i wymieszane z serkiem mascarpone. Jabłka to nie byle jaki landrynkowaty sklepowy wytwór, tylko prawdziwe złote renety z naszych stuletnich drzew, owoce w których jest wszystko: kwaśność i słodycz,  soczystość i aromat - bajka! Tłuszcz z mascarpone pacyfikuje cukier z jabłka, więc można jeszcze poszaleć do końca sezonu renet, a potem to już tylko zamrażarkowe jagodowe przez całą zimę, aż do nowych truskawek. Smak tego deseru zaskoczył mnie i zachwycił. Spróbujcie!

Jako pretekst do wklejenia obrazka dodam, że wykryłam, gdzie Gucio spędza czas, kiedy wyjeżdżamy. Psy zostają wtedy w ogrodzie i o ile Burek jest zawsze z przodu domu przy furtce, to Gucio woli przebywać na tyłach.

10 października 2023

Jestem nerwowa na ostatniej prostej przed wyborami i tak samo się boję, jak i mam nadzieję, że wreszcie powróci normalność i ten świat, w którym można mieć w dupie polityków i nie interesować się nimi, tak jak to było kiedyś. 

Jest październik, a więc choróbsko mnie dopadło, ale mam nadzieję, że tylko takie zwykłe, a nie jakieś bógwico. Jestem jednak do jutra na zwolnieniu i jeszcze przede mną wizyta kontrolna u pani doktor, ale już chyba w piątek pojadę już do pracy. Pojutrze ortopeda i obieramy kierunek - artroskopia kolana.

W domu powraca stabilizacja na linii psy - koty, a mianowicie Lucyna powróciła do spania w łazience prawie od razu, kiedy zaczęliśmy palić w piecu; włącza się wtedy podłogówka i potem prawie do rana w łazience jest miło i ciepło. Gucio wczoraj był bardzo podekscytowany, przybiegał co chwila na skargę: mamo.mamo.mamo weź coś zrób, bo ona tu leży! Szybko jednak zrozumiał, że jeśli ktoś tu rządzi w tym układzie, to nie jest to na pewno on i teraz wpada tylko od czasu do czasu do łazienki i spogląda na śpiącego BEZCZELNIE kota. Poliże go też czasem w ucho lub dotknie delikatnie i widać, że przepełnia go szczęście, a ja tu widzę budzącą się wielką miłość.

W tym tygodniu zawisły też już wreszcie na górze kaloryfery i... działają! Musieliśmy kupić nową pompę, bo ta stara po trzynastu latach służby pracowała już dość głośno, a w dodatku z jej trzech biegów działał już tylko jeden. Stary wszystko zrobił sam: przeciągnął instalacje do górnego pokoju, przełożył kaloryfery z likwidowanej części budynku na górę, wymienił pompę. I wszystko działa, a kaloryfery grzeją, choć nie tak od razu, bo przecież teraz system musi tłoczyć wodę do góry, a kiedyś miał na płasko. No ale teraz przynajmniej wszystko robił najprawdziwszy inżynier, a nie banda kretynów, którzy rurkę grzewczą ułożyli pod podłogą, a także pod warstwą izolacji poziomej - jakże się więc miał grzać ten kaloryfer w ostatnim pokoju, do jasnej cholery! 

Fajna jest ta nowa kuchnia i wcale nie jest mała. No i jest tam ciepło! Ściany oczywiście wciąż nie ma, ale kwiaty już można stawiać, a na tym małym stoliku, pożyczonym z ogrodu, śmiało mieszczą się nasze dwa talerze.