Trzask-prask i mamy trzeciego psa. Pisałam, prosiłam, apelowałam: "ludzie, pokochajcie Czesława!", ale ponieważ nikt się nie rzucił na pomoc, to sama sobie pokochałam to psie dziecko.
Po schroniskowym festynie (o którym tu wcześniej pisałam) byłam już z nim tylko raz na spacerze, a potem od razu na zapoznawczym ze Starym i z Burkiem (w środę), żeby pierwszy psi kontakt zaaranżować na neutralnym gruncie. Poszliśmy piękną spacerową trasą na godzinny spacerek i wszyscy czworo spisaliśmy się wzorowo.
Potem nastąpiły kolejne "pierwsze razy". W piątek piesek zaliczył sześciogodzinny pobyt poza schroniskiem, kiedy to został przez nas przywieziony do domu. Był to bardzo ekscytujący i męczący dzień, przedyskutowany przez nas wcześniej wielokrotnie, bo sami byliśmy pełni obaw, jak tu się zainicjują te wszystkie konfiguracje między nim, a naszymi zwierzętami. Oczywiście na terenie ogrodu był cały czas na smyczy, ale w domu pozwoliliśmy mu zwiedzać wszystko bez ograniczeń.
W niedzielę rano wyruszyliśmy do Słupska i po odebraniu z pociągu naszych gości, pojechaliśmy wszyscy do schroniska, z wypełnioną ankietą adopcyjną. Szczegóły oczywiście były już wcześniej umówione, więc podpisaliśmy przygotowane papiery i zabraliśmy pieska na nowe życie. Nie zdążyliśmy mu nawet kupić smyczy czy obroży i wzięliśmy go po prostu tak, jak stał, w schroniskowym oprzyrządowaniu, które oddamy w najbliższym czasie. Od tej pory piesek nazywa się Gucio.
Gucio został znaleziony w połowie stycznia w podsłupskiej wsi, jako błąkający się szczeniak i tak trafił do schroniska. Ma teraz około roku, z czego cztery miesiące spędził w schronisku. W tym czasie był kilka pierwszych tygodni na kwarantannie, a potem w normalnym boksie, który dzielił z dwoma innymi pieskami. To psie dziecko spędziło cztery miesiące w klatce i z betonową posadzką pod nogami i w tym czasie było ogółem DZIESIĘĆ razy na spacerze - na smyczy poza boksem (z czego czterokrotnie ze mną).
Co jest dla mnie bardzo ważne, nie widać u niego żadnych symptomów przebytej traumy i chyba nigdy nie doznał przemocy - jest przyjaznym, rozfiglowanym psiakiem, który już coraz spokojniej zachowuje się w domu, gdzie się łatwo relaksuje i zasypia, kiedy tylko my siadamy na miejscu i przestajemy łazić. Na schroniskowych spacerach miałam też okazję sprawdzić go w sytuacji niespodziewanego kontaktu z obcym ogromnym psem, z nieznajomymi dorosłymi i dziećmi, które oblazły go jak szarańcza. Żadna z tych sytuacji nie zakłóciła jego spokoju, nie zawarczał ani się nie spinał. Taki też był, gdy przyjechał do schroniska, rozbrykany, pchający się na kolanka i wylizujący wszystkich od stóp do głów.
Gucio siusia jeszcze tak jak szczeniaki, przykucając, ale już także umie z podnoszeniem łapki i ćwiczy tę umiejętność. Jest ruchliwy, skory do zabawy, ale też i bardzo inteligentny. Z wyglądu - pies nijaki, z czego podobny jest do Burka, tylko trochę mniejszy i innej maści. waży dwanaście kilogramów.
Nasze dni są teraz bardzo pracowite i emocjonujące, a ich rytm dyktowany jest przez tryb funkcjonowania kur. Bo okazało się, że największym problemem do przepracowania jest wzajemny stosunek Gucia (ekscytuje się kurami i ma ciągoty do rzucania się w kierunku ogrodzenia ich wybiegu) i kur (panikują strasznie na sam widok jego rudego lisiego futra). I to jest chyba jedyna rzecz, o której mnie pomyśleliśmy - on przecież wygląda zupełnie jak lis! Spacerujemy więc wzdłuż kurzego ogrodzenia i ćwiczymy; ten mały świetnie rozumie o co tu chodzi i doskonale reaguje na słowo NIE, a nawet sprawia wrażenie, jakby sam siebie chciał upomnieć i poskromić - bo jak tylko spojrzy w kierunku kur, to zaraz szybko odwraca głowę w drugą stronę, jakby myśląc: no wiem, przecież wiem, że nie wolno. Czym innym jest jednak zrozumienie i posłuszeństwo, a czym innym instynkt i impuls, więc... pracujemy, ćwiczymy, ponawiamy i cierpliwie wydeptujemy te tory odruchowe.
Rano mamy więc ponad godzinę na szaleństwa po ogrodzie i trzeba przyznać, że Gucio ten czas wykorzystuje bardzo skwapliwie. Potem idziemy do domu, a kury wypuszczamy na wybieg. Każde wyjście w ciągu dnia to zakładanie smyczy, a powrót do domu - jej odpinanie. Można zaparkować gdzieś na dłużej, wtedy Gucio grzecznie siada, kładzie się i odpoczywa. Wczoraj popracowałam trochę w foliaku i warzywniku, odchwaściłam też borówki, a Gucio siedział cały ten czas w pobliżu, w cieniu wielkiej czereśni, przywiązany smyczą do słupka ogrodzeniowego. Położył się i zasnął tak mocno, że po pewnym czasie poszłam do domu wyłączyć piekarnik z obiadem i jak wróciłam, to spał nadal. Druga pora wielkiego guciowego szaleństwa i gonitw po ogrodzie to około dwóch godzin wieczorem, kiedy to kury idą spać, a my wszyscy wychodzimy z psiakami do ogrodu.
Nasze noce są teraz krótkie, bo mały około czwartej jest już wyspany i chce się bawić, zaczepiając nas i psy. Poranne obrządki bardzo się skomplikowały, bo koty śpią teraz nie_wiadomo_gdzie, ale przychodzą na śniadanie i trzeba je bezkolizyjnie nakarmić. Koty zresztą mają przerąbane podwójnie, po pierwsze z powodu remontu w domu i otwartego teraz dostępu do strychu, który wcześniej był ich azylem, no a tu jeszcze to nowe zwierzę! Jednak wygląda na to, że wstępne rozmowy Gucia z kotami zostały już przeprowadzone, to znaczy - dostał opierdol (a być może również w pysk) od obojga.
Powoli wszystko się ułoży. Wczoraj już na przykład Lusia ułożyła się wieczorem w nogach łóżka Młodego, a Gucio w nogach łóżka Oli, co oznaczać może tylko tyle, że już Lusia dobitnie maluchowi wyjaśniła, o co chodzi z tym tutejszym układem sił.