Skoro dożyłam końca roku (a chyba tak można założyć w sylwestrowy wieczór), to zrobię tu sobie podsumowanie tego roku, bo wydarzyło się w nim wiele bardzo ważnych rzeczy.
Zaczęłam z wysokiego "C", bo już na początku stycznia miałam zabieg blefaroplastyki i pozbyłam się zwisających fałdów skóry na górnych powiekach, by móc śmiało patrzeć w przyszłość, a przynajmniej w resztę roku 2023 (nie wiedząc jeszcze wtedy, ile sił ten rok będzie ode mnie wymagał).
W lutym sprzedaliśmy jedną z naszych trzech przygotowanych do sprzedaży działek. Na tym zresztą nasz handel ziemią się skończył, bo ostatnio postanowiliśmy, że dwóch pozostałych działek nie sprzedamy, a zrobimy z nich inny użytek; pomysł jest w fazie wstępnej, więc nie będę tu na razie zdradzać szczegółów.
Spłaciliśmy nasz kredyt hipoteczny! Zniknął wrzód na dupie, kamień u szyi i do szkoły pod górkę. Od marca jesteśmy wolnymi ludźmi. Jesteśmy wreszcie właścicielami domu, w którym mieszkamy i właścicielami ziemi, na której jest nasz ogród, a nawet jeszcze trochę ponad to.
W marcu świętowaliśmy też trzydziestkę naszego młodszego dziecka, niezwykłą, bo wyjazdową i niespodziankową.
W maju zaadoptowaliśmy Gucia. "Po co wam ten trzeci pies?" - zapytała znajoma. "Po to, co te dwa pozostałe" - powiedziałam głośno, a pomyślałam: "po gówno".
W lipcu zeskoczyłam, czy też spadłam (lub ewentualnie... zeskoczyłam, żeby nie spaść) z szafki w kuchni i pękła mi rzepka w kolanie. Zaczęła się Droga Przez Mękę i Meandry Ortopedii, która trwa do dziś.
W sierpniu kupiłam swoje pierwsze w życiu własne autko i po 24 latach przerwy zaczęłam pełną obaw naukę obchodzenia się z tym co samochód ma wewnątrz oraz na zewnątrz. Również w sierpniu odeszła Kora - w wieku lat trzynastu i pół, po trzynastu wspólnych latach.
We wrześniu poszłam do nowej pracy - po pięciu latach siedzenia w domu. "Poszłam" - to mało powiedziane! Pojechałam. Za kierownicą.
W październiku obaliłam rząd. Tak, tak (gdyż uważam, że i moja zasługa w tym była, więc postanowiłam sobie nie żałować)!
W listopadzie zoperowane zostało moje kolano, a w grudniu pełna nadziei i zapału wróciłam na jogę. Wygląda jednak na to, że jeszcze będę musiała położyć się na tym oddziale na chwilę, chyba że Zuzia (jak obiecała) wpadnie ze scyzorykiem i zrobimy to trzask-prask przy znieczuleniu winem. Wytrawnym, bien sûr…
Oprócz tego wszystkiego, nastąpiły poważne zmiany remontowe w domu, w tym - zniknęła jadalnia i pokoik za kuchnią, a pojawił się nowy pokój z łazienką na górze oraz zmieniły się funkcje i wystrój naszego największego pokoju.
Czytam... i nie wierzę, ileż tego było! I jakie ważne rzeczy! Miałam jeszcze napisać część drugą, o rzeczach, które się nie wydarzyły i których nie zrobiłam, ale to już chyba bez sensu.