27 lutego 2024

Te nastolatki od szydełek rozbawiły mnie do łez! No bo... jak już się rozsiadłyśmy i zapytałam, dlaczego tak się uparły akurat na szydełko, a nie na druty, to zapytały zdziwione: A TO NIE JEST TO SAMO??? No więc, wszystko przed nami. Po półtoragodzinnym spotkaniu dziewczyny poszły do domu całe zdrętwiałe, a jedną nawet od tego szydełkowania nogi bolały :) Tak więc pierwsze koty za płoty, a łańcuszki czekają do następnego piątku.

Wreszcie kolano przestaje dominować moje życie. Już pierwsze spotkanie z rehabilitantką sprawiło cud. Terapia manualna była bolesna jak cholera, a potem miałam jeszcze prądy Kotza, stymulację indukcyjną SIS oraz drenaż limfatyczny całych nóg w specjalnym skafandrze (BOA) sięgającym aż po brzuch. No i po tym wszystkim był obrzęk że hej, ale od kolejnego dnia rano - zupełnie inny chód i ruchomość stawu. Dostałam też pracę domową czyli ćwiczenia, które wykonuję dwa razy dziennie. Dowiedziałam się od pani rehabilitantki, że kolano mi puchnie, ponieważ nie działa mięsień czworogłowy uda. Z jego czterech głów została praktycznie tylko jedna i dlatego całe obciążenie, które powinien on przyjmować podczas chodzenia, idzie na to biedne kolano. Więc wszystko polega teraz na odbudowaniu tego mięśnia.

Na fali entuzjazmu kolanowego napisałam na grupie wolo naszego schroniska, że wezmę udział w marcowym Dniu Otwartym i poczułam się od razu, jakbym wypiła drinka z palemką i ananasem prosto z drzewa.

20 lutego 2024

Poddałam dziś moje kolano wielkiej próbie, otóż zabrałam je ze sobą na wycieczkę do Słupska, najpierw autkiem na stację kolejową we wsi gminnej, dalej pociągiem. Miałam sporo łażenia, pierwszy raz od operacji aż tyle. Przyszła wiosna. Kury dziś zniosły aż cztery jajka, Gucio znów łapie krety w ogrodzie, a z płatków owsianych w kuchennej szafie wyleciały mole.

No i mam posiane już cokolwiek, a mianowicie w foliaku na lewym zagonie, w szesnastu krótkich rządkach nasiałam różnych rzeczy. Drzwi zamknęłam, okienko uchyliłam, a całe zasiewy przykryłam włókniną. Ciekawe, czy coś z tego będzie.

Na szerszym boku palika do pomidorów wypisałam sobie legendę do zasiewów, żebym się potem mogła ogarnąć, co wzeszło, a co nie, a przede wszystkim gdzie została posiana PIETRUSZKA, bo ta małpa wschodzi trzy tygodnie i kto by to pamiętał. Zera oznaczają rządki rezerwowe, do wykorzystania.

                                               

Cztery dziewczynki (nastolatki) ze wsi, w której pracuję, przyszły do mnie kiedyś z prośbą, że chciałyby się uczyć szydełkowania od podstaw. Próbowałam przemanewrować je na druty, ale się nie dały. No dobra, niech im będzie! Po paru dniach dołączyła jeszcze jedna, a więc dziś kupiłam za służbowe pieniądze włóczki i szydełka dla pięciu osób i w piątek ruszamy.

W Gospodarstwie bardzo ważna wiadomość. Po świętach ruszy rozbiórka tej odciętej części domu, gdzie kiedyś była jadalnia i mały pokoik. Mamy za sobą rozmowy z przyszłym wykonawcą, który na co dzień "robi w budowlance" i wydaje się być zdecydowany. Robotnik jest z sąsiedztwa i w dodatku niepijak, wygląda na to, że zrobi to trzask-prask.

17 lutego 2024

Wobec żądań Czytelników, prezentuję dziś zakupione nowe odmiany pomidorków. Już przyjechały, a wkrótce wystartuję z wysiewem i planuję go na czwartek 22 lutego, kiedy to wg kalendarza biodynamicznego jest czas siewu roślin, których plonem mają być owoce. Potem będzie chwila prawdy - czy w ogóle wzejdą. A jak wzejdą, to przede mną długie oczekiwanie - czy odmiany się potwierdzą. 

Różnie to z tym bywa, bo w ubiegłym roku kupiłam firmowe paczkowane nasiona NOIRE DE CRIME zwane również Czarnym Księciem (prod. Toraf) i nie doczekałam się na krzakach owoców, choć trochę przypominałyby tę odmianę, a czerwone średniej wielkości i nijakiego smaku kulki nie leżą w kręgu moich  pomidorniczych zainteresowań. W tym roku na pewno już ich nie wysieję, bo mam za mały foliak, żeby tak w nim trwonić miejscówki na belegówno.

Oto kupione nowości.


Do tego doliczyć należy jeszcze kilka odmian, z których co roku pozyskuję nasionka i wciąż jestem z nich zadowolona, a są to: zielony duży (Bołoto lub Abnsinth), zielony mały Grape Green moje stare odmiany, czekoladowa koktajlówka Black Cherry, średnie befsztykowe z pomidorów czekoladowych kupowanych zimą w marketach (np. Bucanero), koktajlówka Cytrynek groniasty oraz średnie podłużne czerwonozielone z pomidorka pozyskanego od koleżanki na zjeździe ogrodniczym, który odbył się u mnie w 2016 (Aguskac).

13 lutego 2024

Dziś ciąg dalszy aktywności na powietrzu i produkcji endorfin. 

Rabata słoneczna została wylizana, zrobiłam też trochę innych prac bieżących, pograbiłam przed furtką i przesadziłam jedną małą różyczkę. Mam wolny dzień, a i pogoda sprzyja, czyli temperatury są na plusie. 

Zresztą chyba powoli rozkręca mi się już korba ogrodowa. Powyjmowalam i przejrzałam notatki ogrodowe, zrobiłam listę posiadanych nasion i wyszło na to, że wszystkiego mam za dużo, zwłaszcza, że chcę w tym roku ograniczyć warzywnik. Marchewkę i tak zawsze wyżerają mi psy, a pory i selery do tej pory siedzą w grządkach, więc nie wiadomo, po co ja się mam tak zarzynać. Najbardziej mi zależy chyba na pietruszce, której natkę pożeram co roku w ilościach nieprawdopodobnych, a sezon 2023 był pod tym względem okrutny i nawet dwukrotna dosiewka nie pomogła, więc pietruszkowa tęsknota musi byc ukojona. Może posieję też ogórki, zobaczy się. 

Natomiast moja miłość do uprawy pomidorów nie zmniejszyła się ani troszkę i właśnie znalazłam źródło nasion ogromnej liczby odmian, nawet bardziej nieprawdopodobnych niż te, które uprawiam co roku, choć tym moim też nic nie brakuje i w sklepie się takich nie kupi. Wczoraj zasypiałam przewijając ofertę z opisami i obrazkami, a dziś rano już kupiłam nasiona dziesięciu nowych odmian, w tym trzy karły Dwarf, z którymi będę miała do czynienia pod raz pierwszy. 

Jak ja bym żyła, gdyby nie było internetu, to w ogóle sobie tego nie potrafię wyobrazić.

12 lutego 2024

Chyba idzie jakiś przełom z tym kolanem, bo co prawda puchnie mi nadal popołudniami, ale jest ta opuchlizna jakaś już inna, nie taka rozpalona i gorąca, tylko jakby bardziej spokojna. Zawsze rano, po całej nocy, kolano jest w miarę podobne do tego drugiego, no ale daleko mu jeszcze do niego, a zresztą w ciągu dnia ten efekt mija. W każdym razie przeciętny człowiek, jak się rano budzi to idzie sikać, a ja najpierw zadzieram kołdrę i oglądam kolano. 

Bez względu na to, czy chodzę za dużo, czy też za mało - popołudnia i tak spędzam leżąc ze spuchniętym kolanem spoczywającym na poduszce i oddając się konsumpcji internetów. Ośmieliło mnie to w niedzielę do prac ogrodowych, zwłaszcza, że jak się tak porządnie zaciągnęłam powietrzem, to zapachniało mi wiosną. Poszłam więc sobie do foliaka, gdzie wysprzątałam i przygotowałam do zasiewów całą lewą kwaterę i nalałam sporo wody, żeby się ziemia napiła. 

Będę tam w tym roku siać nowalijki: krótkie marchewki, rzodkiewki i sałaty oraz pietruszkę na natkę, a zainspirowała mnie do tego pewna trendy ogrodniczka medialna z Kaszub (i nie tylko), której jednak reklamować tu nie będę, bo niezbyt ją lubię i uważam, że jest grubo pierdyknięta. No ale uczyć się można i od pierdykniętych, pod warunkiem przeprowadzania fachowej selekcji informacji, a od tego, to ja przecież jestem infobroker, jak obecnie zwie się bibliotekarkę.

Siać będę już wkrótce, w lutym i marcu (jeśli zima nie powróci), bo to podobno gwarantuje, że można będzie wyżreć to wszystko, zanim się tam posadzi pomidory. 

Potem zabrałam się za porządkowanie słonecznej rabaty pod oknami domu, ale tu już dzieła nie dokończyłam, bo zaczęło się robić ciemno, a poza tym endorfiny rozsadzały mnie od wewnątrz (zwłaszcza w rejonie kolana) i musiałam udać się do domu i niedbale opaść na szezlong. Ta praca sprawiła mi jednak tyle przyjemności i dała tyle nadziei, że warto było!

Mamy znów od czasu do czasu naszego robotnika doraźnego, który kończy już prawie porządkowanie brzozowego drewna opałowego. Jego doraźność polega na tym, że jak się zapowie, to  nie przychodzi, ale jak się nie zapowie, to trzeba się liczyć z tym, że znienacka pojawi się przy furtce o siódmej rano. A kiedyś na przykład zapowiedział się, że przyjdzie,  ale nie przyszedł, bo udał się był zamiast tego na kilka miesiecy do zakładu penitencjarnego. Nie jest to oczywiście robotnik niepijący, gdyż pracuje on tylko wtedy, kiedy nie ma za co pić. Jak ma za co pić, to nie pracuje, bo pije. 

No ale jak pracuje, to naprawdę jest z niego pożytek, bo robota w rękach mu się wtedy pali i mógłby chyba nawet wywalać gnój spod smoka, jak mawia Patryk.

10 lutego 2024

Musztarda okazała się być jadalna, a nawet całkiem ciekawa w smaku i wcale nie aż tak pikantna. Będę kontynuować eksperyment, ale pod warunkiem, że zaplanuję to już w fazie nastawiania octu, bo wtedy od razu trzeba będzie odpowiednio przygotować owoce, żeby nie miały skórek, gniazd nasiennych i innych niepożądanych śmieci. Muszę w nowym sezonie narobić dużo różnych octów, ale w niewielkich ilościach, żeby wypróbować, który mi odpowiada smakowo i zapachowo i wart jest powielania. Wiem już na pewno, że nieciekawy i o dziwnym zapachu jest ocet z czereśni, a bardzo fajny ze śliwek i to zarówno ze srulkowatych mirabelek, jak i z węgierkopodobnych fioletowych. Taka śliwkowa musztarda, to byłaby ciekawa rzecz.

Przez parę dni były dzieci i to wszystkie trzy naraz, więc teraz w domu znów jest pusto i cicho i powracamy do naszych starczych rytuałów. Staram się chodzić codziennie coraz więcej, żeby uruchomić i rozruszać to kolano i wyprawiam się też stopniowo z psami na małe spacery w pole. Najbardziej lubię z samym Burkiem, bo Gucio ciągnie i szarpie smycz, na której drugim końcu jestem, ja z tym cholernym kolanem, a ono tego nie lubi. Burek spaceruje bezsmyczowo, a w dodatku okazuje przy tym tyle radości, że wreszcie on jest najważniejszy i nim się zajmuję i z nim samym idę tylko i wyłącznie, że po prostu aż widać, jak rozsadza go szczęście!

Wieczorami zalegam z drutami i laptopem, a kolano jest już wtedy zawsze spuchnięte, więc tak sobie leżymy. Umówiłam się na piątek na prywatną konsultację z rehabilitantką, ale do ortopedy też się chyba jeszcze przelecimy.

Tymczasem po chwilowej wiośnie powróciła zima, napadało śniegu, ale dziś na ten śnieg padał deszcz, więc jest wszędzie pełno błota, czyli tak jak lubię - gumiaki i zapach wiosny nieuchronnie nadchodzącej. W ogrodzie spustoszenie i od cholery roboty po tej lodowej klęsce, którą mieliśmy tu po Nowym Roku, kiedy to drzewa łamały się z hukiem, nie mogąc udźwignąć ciężaru lodowej powłoki. Złamały się dwa potężne konary starych renet, a poza tym jeszcze kilka innych drzew w różnych miejscach ogrodu i teraz trzeba będzie to wszystko pociąć i posprzątać.

Daniele znów przychodzą na wyżerkę i obgryzają bluszcz przy furtce, ale tylko po prawej stronie, a ten środeczek bliżej furtki i psów zostawiły sobie jeszcze na potem.

Coś tam ruszyło tu i ówdzie z prac remontowych, bo powstała podłoga w górnej łazience, teraz tylko trzeba ją wykończyć jakąś "nawierzchnią". Przy okazji pobytu Młodego jako Darmowej Siły Roboczej, chłopaki zamontowali legary i część nowych desek w górnym pokoju (tu bliżej schodów, gdzie jeszcze były stare deski), po czym nastąpiła stopklatka. 

Trwają (na razie tylko nasze, wewnątrzdomowe) rozmowy na temat rozbiórki części domu za nową ścianą kuchenną i wszystko wskazuje na to, że może ona nastąpić tej wiosny.

01 lutego 2024

Uwolniona od gipsu i szwów uczę się chodzić. Kolano przymuszone do wyprostu musi się teraz nauczyć że znów się zgina i prostuje, a w ogóle, to obydwie te nogi muszą zrozumieć, że ich powołaniem nie jest leżenie pod kocem. Idzie to wszystko tak sobie, niewielki wysiłek i spacer po ogrodzie lub po sklepie skutkuje koszmarnym bólem obu nóg, bólem mięśni odzwyczajonych od pracy. Linia cięcia goi się ładnie i wygląda całkiem nieźle, ku mojemu zdumieniu. Gruby wałek skóry zszytej na okrętkę (bo tak to wyglądało!), po wyjęciu szwów rozprasował się i wygładził i z każdym dniem wygląda to lepiej. Spróbowałam już wdrażać masaże blizny, ale okazało się, że to jeszcze za wcześnie, bo zaczęło mnie tam szczypać, ale nie wiem, co, bo nie mogę tam nijak zajrzeć. Nawet zdjęcie zrobić jest bardzo trudno, no ale to już jest coś, bo potem można się dokładnie poprzyglądać, jak tam się sprawy mają. Szwów było w końcu 11, razem z tym oddalonym trochę od samego cięcia, na dziurce od drenu.

Samo kolano, w sensie - to co z przodu, nie wygląda wciąż zbyt dobrze. Trochę pobolewa, trochę puchnie, zawsze wieczorem wygląda nieładnie, ale rano trochę lepiej. Po zdjęciu szwów (czyli troszkę ponad tydzień temu) kolano też było obrzmiałe i doktor znów mi zrobił  punkcję i odessał dwie strzykawki siuśkowatego płynu stawowego; zastanawiam się, czy to już była wreszcie ostatnia, czy wciąż jeszcze nie.

No w każdym razie jutro już jadę do pracy i srał pies, najwyżej będę tam siedzieć z nogą na komputerze stacjonarnym, stojącym pod biurkiem i nie oszukujmy się - ani to nie pierwszy raz, ani nie ostatni. 

Zlewałam w tym tygodniu ocet jabłkowy i jabłkowo-imbirowy znad osadu i z tego jabłkowego musu, który został na sitku, zrobiłam... musztardę, posiłkując się przepisami ze społecznościowej grupy tematycznej. Jest ostra. Może tak już zostanie, a może się przegryzie i zaskoczy smakiem. Skład: mus jabłkowy z octu biologicznego, mielona gorczyca biała, olej z pestek winogron, sól, miód, kurkuma, pieprz. Voilà!