29 lipca 2022

Po raz pierwszy mam od paru dni legalnie kupiony w sieci wzór dziewiarski, co może się wydawać nieco śmieszne, zważywszy na rozległość mojego dziewiarskiego pierdolca. Prawda jest taka, że wzorów darmowych jest w sieci bez liku i jeśli się umie szukać (a umiem!), to wszystko się znajdzie. I to mi do tej pory wystarczało.

Od pewnego czasu miałam jednak odłożony pewien płatny ażurowy projekt chusty, składającej się z niewielkich listków w dość swobodnym układzie. Liściowych wzorów jest w sieci sporo, niektóre z nich już wykorzystywałam w różnych projektach, ale wszędzie te listki mają taki jakby geometryczny zarys, są schematyczne i identyczne. Tu natomiast wyglądają bardzo lekko i naturalnie, jak rozsypane i są tylko porozdzielane dziurkami ażuru i nie ma tam nic, tylko one. Na razie robię próbki i spotkałam się tu z jednym ciekawym rodzajem splotu, który pozwala zredukować do zera kilka oczek za pomocą przeciągnięcia całego motka włóczki przez rozciągnięte oczko. Akurat ja się z czymś takim do tej pory nie spotkałam, bardzo to ciekawe, wygląda nieźle, ale uniemożliwia potem prucie (a raczej utrudnia). 

Tak wyglądają te listki w różnych realizacjach - zdjęcia z profilu autorki (Ravelry.com).

 
 
Oczywiście u mnie takie nanizywanie koralików nie wchodzi w grę, pfuj. No i najbardziej się jaram tym nierównym brzegiem, zarysowanym tak jak każe kształt listków!

Autorką jest Kolette Beckert, wzór zaś nazywa się Mallorn i kosztuje dwanaście i pół dolara.  Jest dostępny po angielsku i choć mój angielski to żadne aj-waj, to w tematach, które mnie interesują (także róże i inne sprawy okołoogrodowe) radzę sobie zupełnie bezproblemowo. 

Ja na razie nie zamierzam robić chusty (ale nigdy nie mów nigdy), natomiast pojedyncze motywy ażuru będą mi potrzebne do wykorzystania w bluzce/sweterku z czystego jedwabiu, który jest już PRAWIE wymyślony. Czas już najwyższy, bo zakup tego jedwabiu był związany z ubiegłorocznym prezentem mikołajkowym.

27 lipca 2022

Jak to jest miło zrywać z własnej grządki ogórki, to sobie tego lata ze zdziwieniem przypominam, bo już zapomniałam na amen. Teraz, na tym nowym warzywniku, mam wreszcie ogórki jak należy, dorodne, o pięknych liściach i owocach podłużnych jak panbóg przykazał, a nie baloniastych pyrdkach, które wyrastały w poprzednich sezonach i powodowały, że się w końcu zniechęciłam i strzeliłam focha na parę lat.

Ogórki wysiewam do malutkich doniczek, po kilka (2-3) nasionek, a potem, jak powschodzą i mają już jakiś sensowny wygląd, to wysadzam je z całą bryłką ziemi na grządki. Tu trzeba uważać, żeby nie uszkodzić kruchych ogórkowych korzonków, dlatego też ich nie rozdzielam, tylko przenoszę całą zawartość takiej doniczki od razu, a one potem, rosnąc, i tak rozłażą się w różnych kierunkach i wzajemnie sobie nie przeszkadzają.

Miałam w tym roku kilkanaście tych doniczek i to, co z nich powyrastało, pozwala mi nawet na kiszenie własnych ogórasków. Mam do tego kiszenia system - bo to jest inna sytuacja, niż gdy się kupuje kilka lub kilkanaście kilogramów i kisi wszystko za jednym zamachem. Mój system wygląda tak: przynoszę z warzywnika pozrywane ogórki i tak na oko oceniam - jeden słoik, czy dwa. Przygotowuję więc dwa słoiki, wkładam czosnek, koper i chrzan, a potem wpycham ogórki. Jeśli drugi słoik nie całkiem jest wypełniony, to wkładam go do lodówki i tam czeka, aż będzie go czym uzupełnić jutro-pojutrze. A ten pierwszy dopełniam zalewą i zamykam - finito! Zalewę robię zawsze z wrzątku, w którym rozpuszczam dwie łyżki soli na litr wody i zostawiam ja tylko na chwilę do przestudzenia, po czym taką porządnie ciepłą zalewam słoiki.

Kiszę w starożytnych słojach wecka i chętnie dokupiłabym ich z pięć lub dziesięć, jeśli by były gdzieś dostępne. Mogę za nie zapłacić pieniędzmi lub też szklanymi pokrywkami do tychże wecków, które to pokrywki posiadam jako spadek po rodzicach w ilościach pozwalających zapisać je w spadku moim dzieciom.

Na zdjęciach - moje ogórki na grządkach (na pierwszym - u dołu od lewej, na drugim - pośrodku kadru).

Co do kur - okazało się, że ta mała z głową wciśniętą w ramiona miała dziwną sylwetkę z powodu swego wieku, bo była najmniejsza i na wcześniejszym etapie rozwoju. Teraz już dogania resztę i jak się rozpędziła, to ma sylwetkę normalną i szyję wyprostowaną, a grzebień coraz bardziej czerwony, a klatę coraz bardziej czarną! O żesz, jasna cholera, zadzwoniłam dziś do pana hodowcy z reklamacjami i umówiliśmy się, że na przyszły rok odbiorę rekompensatę w pogłowiu. A tymczasem - oddam 3 koguty zielononóżki kuropatwiane. To komu?

21 lipca 2022

Prowadzę życie internetowe rozczłonkowane wielostronnie i wielorako. Skutkuje to tym, że jak biorę smartfona lub laptopa, żeby sprawdzić w sieci cokolwiek, to zanurzam się w odmęty i pływam i fruwam i zwiedzam... a przedmiotowa sprawa wylatuje mi z głowy natychmiast.

Postanowiłam o tym napisać, kiedy szłam do kuchni z zamiarem rozpoczęcia prac kulinarnych (a w tle z laptopa lajwik sprzedażowy prosto z Włoch) i kiedy to nagle dotarło do mnie, że przed chwilą kolejny raz poniosłam klęskę, zaglądając do smartfona z zamiarem sprawdzenia tylko, ile cukru się dodaje na litr wody przy nastawianiu octu. Samo w sobie, to sprawdzenie, zajęłoby nie więcej niż minutę. No więc wchodzę do kuchni i patrzę - na blacie owoce gotowe do zalania, woda zagotowana i przestudzona. No więc.

No i... ponieważ postanowiłam o tym napisać, to tym samym znów zanurzam się w odmęty i przestworza, bo przecież jeśli piszę notkę, to przydałyby się jakieś fotki, a akurat takie ładne dziś rano wkleiłam rodzinie na messengerze, więc może właśnie te. 

Dziś jest drugi dzień nieprawdopodobnego upału i obudziłam się już z bólem głowy, wstałam więc wcześniej niż zwykle i słońce było w takiej lokalizacji, że musiałam się przemieścić z poranną kawą, żeby złapać cień. No i siedząc tyłem do ściany domu, tej już ocieplonej, ale wciąż jeszcze szarocementowej i bez struktury, pstryknęłam panoramę - półokrąg w czterech kawałkach. Jeden pies w cieniu, drugi w słońcu i kot na stoliku - czyli normalny widoczek.

Pewnie można by było je sklepić w jedną szeroką panoramę (łączniki: pień renety, ostróżki/iwa, cis), ale nie umiem.

 A co do octu, to 4-5 łyżek na litr wody. Dziś nastawiam ocet z czerwonych porzeczek.

17 lipca 2022

I tak to jest z tymi kurami, że kupiliśmy je niby sześciotygodniowe, bo niby już wtedy widać płeć i miały być same kurki, ale już wkrótce okazało się, że jeden jest ewidentnie chłopcem, co widać najwcześniej po kolorze (i za chwile również po rozmiarach) grzebienia oraz po ciemnych plamach na upierzeniu piersi. - No dobra - myślimy sobie - jeden kogutek, no niech będzie... wiadomo, że ryzyko zawsze jest.

No ale jeśli po kolejnym tygodniu okazuje się, że najmniejsza, najdrobniejsza i najbardziej zasraniutka kurka zaczyna wybarwiać grzebień na czerwono, zamiast na kremowożółto, to już nie jest śmieszne. Osiem na dziesięć, jeśli wszystkie przeżyją i dotrwają do wieku dorosłego, a te znów wątpliwości pojawiły się, ponieważ jedna z kurek ma dziwną sylwetkę - jakby opuszczoną i z głową wciśniętą w ramiona, a to nigdy nie wróży dobrze. No cóż - możemy tylko obserwować i dokładać wszelkich starań, żeby im tu u nas było dobrze i mieć cierpliwość, ach, cierpliwość bez granic.

Tymczasem wczoraj zebrałam i od razu zakisiłam pierwsze ogórki. Zerwałam też dwie malutkie cukinie, a do śniadania mieliśmy dziś świeżą młodą cebulkę prosto z grządki - ach, jaka była pyszna! I jest już też pierwszy wybarwiony pomidorek - jak co roku Cytrynek groniasty, który dla mnie jest najsmaczniejsza odmianą ever.

Myślę teraz o wysiewie tego, co w lipcu wysiać można, czyli wszelkiego zielonego zielska sałatowo-szpinakowego, któremu posłuży skracający się dzień.

15 lipca 2022

Była sobie piękna stara furteczka, kiedyś wejście do kurnika - jeszcze u naszych poprzedników na tych włościach. Kiedy reorganizowaliśmy tu układ przestrzeni i kurnik dostał nowe granice, Stary wykorzystał tę furteczkę, bo nie wyobrażaliśmy sobie, żeby zmarnować takie cudo! Jednak po latach furteczka się już wysłużyła i po prostu zaczęła się rozlatywać i tracić funkcje i już od pewnego czasu była mowa o potrzebie zmian, a nawet przy zakupie desek na ogrodzenie pod akacją był uwzględniony stosowny zapasik.

Wczoraj od rana Stary wdrożył proces produkcji i montażu, a przy okazji wymienił też słupy, bo stare były krzywe (podobno) i zniszczone. Nastąpił odzysk okuć i zawiasów, a klamka tez będzie ta stara i to super, bo jest po prostu boska!

 

Trwa zbiór malin i świdośliwy do mrożenia, zaczynają się borówki. No i chyba od dziś-jutra zacznie się zbiór ogórków, czym się bardzo jaram, bo ogórków nie uprawiałam kilka lat, zniechęcona niepowodzeniami. W tym roku chyba będzie sukces, bo krzaki są piękne i zdrowe i mają mnóstwo małych ogóreczków. 

No i wczoraj pod wieczór po raz pierwszy wypuściłam nowe kurczęta na duży wybieg - widać było, że są bardzo zaaferowane i energicznie dziobały wszelką dostępną zieleninę, a potem miały problem, żeby wrócić do wolierki i matka, czyli ja, musiała im pomagać, machając odnóżami w odpowiednich kierunkach. Stosowny film krótkometrażowy - dostępny!

14 lipca 2022

Niektórzy znają oregano tylko z pizzerii, jako posypkę z suszonych (lub świeżych) listków. U nas w ogrodzie oregano sieje się w sposób niepohamowany, a ja sobie te siewki przenoszę w jedno miejsce, żeby nie siało się tak bezmyślnie byle gdzie. No i teraz oprócz plantacji lawendy mam jeszcze i plantację oregano. 

Uwielbiam kiedy kwitnie, zachwyca mnie to połączenie fioletów i zieleni. W ostatnich latach obserwuję również roślinki kwitnące na biało i jest ich coraz więcej. A ten zapach!

Dziś moje oregano wygląda tak:

11 lipca 2022

 

Kolejna różana miłość, odmiana, dla której straciłam głowę, to Roseromantic, zachwalana również przez Grzegorza Hyżego, u którego lubię robić zakupy. Ta róża jest naprawdę petardą - kwitnie bardzo obficie, ma piękny kształt kwiatów i bardzo miłą mojemu oku zmienność kolorów. Od czerwonych pączków, poprzez cudny odcień różu, aż do prawie białych w pełni rozwiniętych kwiatów... i wszystkie te odcienie pięknie do siebie pasują, nic tam się nie gryzie, nie stanowi dysonansu. Sposób wybarwienia tych kwiatów kojarzy mi się z malowaniem akwarelkami.

Jest to floribunda Kordesa z 1984 roku, o synonimicznych nazwach: KORsommer i Roseromantik. Tworzy zgrabne wyrównane krzewy, które w pełni kwitnienia wyglądają, jakby przysiadły na nich zwiewne motyle. 

Moje trzy krzaczki zostały kupione w sklepie Rozeogrodowe w roku 2019. Kwiaty nie pachną, ale mam przecież wokół tyle innych pachnących róż, że to naprawdę nie stanowi żadnej wady. 

Uwielbiam bezkrytycznie od pierwszego wejrzenia! 

Wcześniej opisane: Rosa paulli  Moonlight


06 lipca 2022

Bardzo się w tym sezonie angażuję w warzywnik, może dlatego, że jest po reorganizacji i w nieco innym miejscu, a i foliak z pomidorami zupełnie nowy i powiększony, więc może mam nowy zapał i motywację. 

Ponieważ foliak w ogrodzie jest elementem ohydnym, to bardzo mi zależało, żeby nie był zbyt widoczny z różnych miejsc ogrodu i z okien domu i na szczęście się udało. 

Oprócz pomidorów mam w tym roku w foliaku eksperymentalnie dwa ogórki i jedną dynię, która się wzięła nie wiadomo skąd i postanowiłam ją zostawić i pozwolić się wykazać. Jest też sałata lodowa, rzymska i rukola. Te dwa ogórki to tak sobie posadziłam nie wiem, dlaczego, bo zawsze i wszędzie można znaleźć informacje, że pomidory i ogórki to nie jest dobre sąsiedztwo. A z drugiej strony pamiętam, że mój ojciec co roku miał w foliaku jedne i drugie i wszystko owocowało, jak ta lala.

 

Moje dwa eksperymenty rosną pięknie i mają już małe ogóreczki, a dziś podpięłam je na sznurkach, żeby się owoce po ziemi nie poniewierały.

Warzywne zagony to sześć sporych kwater i jeszcze jedna długaśna, na której rosną pomidory, dynie i cukinie.

 

Posiana pierwszy raz w życiu ciecierzyca wzeszła i nawet zakwitła, a teraz ma małe strączki.


Bardzo lubię tę część ogrodu - może dlatego, że czuję, że łatwiej mi będzie mieć nad nią kontrolę (choć to może być złudzenie). Podoba mi się tam i mimo, że w całej okazałości widać foliak, to oczy karmią rozkwitające połacie oregano i lawendy i zaczątki poletek innych ziół (przegorzany, rudbekie, jeżówki, wiesiołki, nagietki, mikołajek, kocimiętka i bukwica), a to jest bardzo miły i "miękki" widok. 


Świetnie wygląda dziewanna, która samowolnie się powysiewała na końcu warzywnika i  daje ostre, zdecydowane akcenty.




Oprócz warzyw i ziół rosną tu jeszcze forsycje, amorfy, pięciorniki, floksy, budleje, judaszowiec, złotliny, rokitniki i chryzantemy.
A do tego szumiące i szeleszczące brzozy, całkiem już spory płot z wierzbowych witek i murek ułożony z brzozowych pni - i powstało całkiem miłe miejsce, które nadaje się i do pracy i do relaksu.

04 lipca 2022

Kupiliśmy te maluchy z przygodami, choć to może za dużo powiedziane, bo w gruncie rzeczy przygoda była całkiem lajcikowa. Młody pan hodowca był zajęty, więc kurki wyłapał dla nas jego tata (tak przystojny jak gamoniowaty) zainkasował należność i odjechaliśmy. Wykręcając się z przedniego siedzenia samochodu, zaczęłam je zaraz oglądać przez otwory skrzynki transportowej i ostrożnie podnosząc górną siatkę i od razu mi się rzuciły w oczy zbyt duże różnice miedzy maluchami. Miały to być same kurki (znaczy dziewuchy) wszystkie w wieku sześciu tygodni, więc te różnice były niepokojące. Niektóre osobniki miały bowiem spore grzebyki, wybarwione już w kierunku czerwieni, a inne - tylko blade ząbkowanie widoczne wzdłuż łebków. Zadzwoniłam więc do młodego hodowcy i podzieliłam się wątpliwościami, a on od razu poprosił, żebyśmy zawrócili. 

Tu Stary przypomniał sobie, że kilka lat temu była taka akcja, że pojechaliśmy po te kurczaki i pod nieobecność syna obsługiwał nas tenże tata, a nazajutrz syn zadzwonił, że pomyłkowo tata dał nam same kogutki, więc musimy się znów spotkać. Szczeny nam opadły, ale pojechaliśmy drugi raz (półtorej godziny w jedną stronę) i sfinalizowaliśmy wymianę, a nawet dostaliśmy wtedy coś w ramach rekompensaty, ale już nie pamiętam, czy to była dodatkowa kurka, czy jedzonko startowe dla zakupionych kurcząt.

Teraz oczywiście trzy maluchy poszły do wymiany, bo były to koguciki. A, bo ja nie mam ręki do łapania - powiedział niefrasobliwie tata, a ja tylko pomyślałam, że do inkasowania pieniędzy to rękę miał. I obiecałam sobie, że jeśli jeszcze cokolwiek powiem do niego w przyszłości, to będą to słowa: Czy mógłby pan poprosić syna?  

Maluchy, tak czy siak, na pewno nie są w identycznym wieku, no ale teraz przynajmniej są to rzeczywiście same kurki. Od razu, od pierwszego dnia, spędzają całe dni na zewnątrz, w swojej wolierce - ogrodzonej i zabezpieczonej też od góry (sroki, jastrzębiowate, koty). Pierwszego dnia, musiałam je wieczorem wyłapywać i wkładać do okienka (wejścia do kurnika,gdzie spędzają noc), ale już drugiego dały sobie radę same. Fajnie, że ominęły nas te pierwsze tygodnie, kiedy to puchowe maluszki wymagają skomplikowanego karmienia i troski; są bardzo malutkie i delikatne, ale z drugiej strony resztą obsługi zajmuje się kwoka i ona je wszystkiego uczy. Nasze sześciotygodniowe "gotowce" wyglądają już prawie tak jak dorosłe kurki, są tylko mniejsze no i ta część od ogona jest jeszcze niewyględna; muszą tam wyrosnąć długie piórka i wtedy cała sylwetka będzie już zgrabna i proporcjonalna. Dostają gotową karmę dla kurcząt w tym wieku, w której są witaminy i mikroelementy i wszystko co trzeba.

No i to już nie jest lęg naturalny, tylko z inkubatora. A na jajka od nich trzeba będzie poczekać aż do listopada.


A ja sobie ostatnio udziergałam takie kwadratowe łapki do chwytania gorących garów i jak je niosłam do zrobienia zdjęcia, na lepsze dzienne (ogrodowe) światło, to je gdzieś położyłam i szukam od tej pory, a już ze cztery dni minęły. Więc tak, proszę Państwa.

01 lipca 2022

Postanowiliśmy już nie czekać, aż któraś kura raczy zasiąść na jajkach i dziś jedziemy po kurczęta. Będą to oczywiście zielononóżki kuropatwiane, bo tylko takie tu mamy prawie od początku (nie licząc kilku tubylczych kur startowych, w których posiadanie weszliśmy wraz z kupnem domu).

Jedziemy po te kurki na Kaszuby, w miejsce już nam dobrze znane, a zamówiliśmy 10 sześciotygodniowych dzieciaków. Wolałabym starsze, ale starszych nima. 

Młodziaki będą mieszkały razem z innymi kurami, ale oddzielone ścianą z siatki. Przygotowuję już teren zapachowo, to znaczy - rozrzuciłam gałązki i liście mięty na ściółce w kurniku i również do skrzyncki podróżnej kurczęta dostaną parę listków. Podobno mięta wprowadza spore zamieszanie w odbiorze zapachów przez kury i takie oszołomione, nie wyczuwają obcego początkowo zapachu nowych lokatorów, co sprzyja integracji międzypokoleniowej.

Maluchy będą miały wyjście do swojej zagrodzonej i zadaszonej siatką wolierki i pewnie po jakimś miesiącu spróbujemy je wypuszczać na ogólny wybieg.

Mamy teraz tylko siedem kurek i koguta, a to nie jest majątek, z jakim chciałabym wkraczać w zimowe miesiące. Zawsze się trafi jakiś lis albo jastrząb i niestety, zostaniemy wtedy bez jajek. A już i tak kupuje od sąsiada od czasu do czasu, bo tych naszych nam nie wystarcza.

Na starym utraconym blogu wszystkie wpisy o kurzej gromadce wywoływały wielki entuzjazm, mam więc nadzieję, że tu tez tak będzie.
Tymczasem, zanim przyjadą kurczaczki - parę ogrodowych widoczków z przełomu czerwca i lipca.

CO? JUŻ LIPIEC???