29 września 2023

Upasłam się trochę przez lato i choć 2-3 kilogramy to niby niewiele, ale jeśli one wszystkie zgromadziły się na brzuchu, to już słabo. Wraz z rozpoczęciem sezonu czereśniowego puściłam cugle i tak przez cały sezon letni aż do renet - poooszło! A jak się reżim rozluźniło, to i lody wpadały i biała mąka... no po prostu szaleństwo i grzech za grzechem. No ale czas się wziąć w karby, bo ten brzuch weglowodanowy już mi naprawdę przeszkadza, szczególnie od czasu, jak wróciła joga, bo w pozycjach odwróconych kładzie mi się na twarz.

Od wczoraj znacznie lepiej czuje się moje kolano, nie przeszkadza mi tak w chodzeniu, a na wczorajszej jodze pierwszy raz uświadomiłam sobie, że przestałam myśleć o kolanie i nic się nie wydarzyło. Wypełnia mnie lekka euforia, w myśl powtarzanej za Epikurem mądrości, że brak cierpienia to wszystko, co jest nam potrzebne do odczuwania szczęścia.

Znowu ślimak próbuje mi umyć okno w kuchni. Jeszcze dużo mu zostało, ale ponieważ to jest  TO właśnie okno, które mi uszkodziło kolano, tu chyba nie będę temu ślimakowi przeszkadzać. Niech sobie dokończy w spokoju.

25 września 2023

Dzisiaj rocznica ważnego dnia w naszym życiu, chyba jednego z tych najważniejszych, no w każdym razie akurat ona jakoś zapadła mi w pamięć i w serce, i co roku tego dnia wspominam dawne dzieje. 

25 września 1985 roku dostaliśmy prawdziwe klucze do naszego prawdziwego mieszkania, w którym potem mieszkaliśmy całe ćwierć wieku - my, para gówniarzy tuż po studiach. Szczęściem, nigdy nie musieliśmy mieszkać kątem przy rodzicach lub jakichś innych krewnych, bo po dwóch latach w akademiku przy Nowoursynowskiej zamieszkaliśmy już od razu u siebie.  To mieszkanie było kartą przetargową i "smaczkiem" do skuszenia absolwenta warszawskiej architektury krajobrazu, czyli Starego, przez pracodawcę (gdyby już wtedy istniał ten blog, ach... gdyby w ogóle istniał internet! to oczywiście Stary nazywałby się wtedy Młody). 

Stary podjął pracę, ja uruchomiłam założoną mi przez rodziców książeczkę mieszkaniową i zasiedliliśmy wielkie sześćdziesięciometrowe puściuteńkie mieszkanie w nowiutkim bloku na błotnistym i wyboistym osiedlu, gdzie nie było jeszcze ulic i chodników. Nie było też w mieszkaniu prądu (dopiero od następnego dnia) ani gazu (trochę później), tylko z kranów leciała gorąca woda i to był prawdziwy raj, bo ranki i wieczory były już naprawdę bardzo zimne. Po bardzo gorącej kąpieli pogalopowaliśmy od razu spać wskakując do rozłożonego na podłodze barłogu, który w dolnych warstwach miał rozpostarte kartony, potem koce, starą kołdrę i na to już prawdziwą powleczoną pościel świata Zachodu.

Tak zaczęło się nasze wspólne życie u siebie - na razie jeszcze bez prądu, bez mebli, bez dziecka i bez psa. Ale wkrótce - powoli, powoli - dorobiliśmy się wszystkiego tego, a nawet jeszcze i paru innych skarbów. Czy ja dobrze liczę, że to mija 38 lat???

Aktualności z placu budowy. Ściana w kuchni jest już zbudowana w całości, a w piątek/sobotę nastąpi jeszcze spuszczenie wody z instalacji grzewczej i wyniesienie z odciętej części domu dwóch kaloryferów, które od razu zostaną zamontowane w górnym pokoju. Jakoś strasznie boję się tej operacji i tego, czy to wszystko będzie prawidłowo działać i chciałabym już naprawdę mieć to za sobą, bo przecież sezon grzewczy stoi w progu i wyszczerza zęby. 

Wtedy jeszcze trzeba będzie umyć okno w kuchni i wbić tam w ścianę dwa gwoździe, a na nich rozpiąć firankę na gumce i zapomnieć. Z zewnątrz wciąż będzie wszystko tak, jak dawniej.

A w nowej kuchni jest już nawet miejsce śniadaniowe i całkiem spoko w dwie osoby można coś przekąsić. Przytargaliśmy zestaw zza domu, bo tam się już i tak nie da jeść - albo za zimno albo osy przypuszczają atak. Na zimę więc chyba tak zostanie.

20 września 2023

Powoli zbliża się ten czas, kiedy to już naprawdę nie będziemy mieli kur, a ich wybieg stanie się bógwieczym, no i kurnik także. Stan na dziś - siedem razem z kogutem. Kiedy będzie sześć - spakuję je w karton, oddam komuś, kto ma kury i ostatecznie zamknę ten rozdział.

Wczoraj wyjechaliśmy na jogę jak zwykle około wpół do siódmej, a lis już pewnie na to czekał. Kurnika o tej porze zamknąć jeszcze nie mogliśmy, bo przecież było jasno i kury łaziły po wybiegu, ale w drodze rozmawialiśmy, że dzień się skraca i już pewnie w przyszłym tygodniu będzie można zamykać kurki przed wyjazdem. Okazało się po powrocie, że w kurniku brakuje sześciu kurek, w tym wszystkich czterech młodych podrostków, tych wysiedzianych niedawno przez rosę. Dwie kurki leżały martwe na wybiegu, ale zawołałam Starego do domu, żeby już tam nie łaził w ciemnościach i nie szukał i poszliśmy spać. Rano martwe kurki zniknęły, a więc lis wrócił i zabrał swoje łupy. Zeżarł dzieci i być może ich matkę, bo z dwóch dorosłych kurek rosa została jedna. W maliniaku znalazłam resztki piór ze skrzydeł, które chyba skurwiel odgryzł i zostawił, bo przecież na tych końcach skrzydeł ma nic do jedzenia. Było tam też jajko, normalne duże jajko ze skorupką, rozgniecione i rozlane. Rosy są świetnymi nioskami, znoszą codziennie jajko, jak maszynki, no i ona już miała w sobie to jajko w skorupce, na poranne zniesienie. Nooo, to już jest kurwa jakiś ekstremalny koszmar!

Jak chodziłam do szkoły, to były te lekcje "krążenie wody w przyrodzie", czy "obieg materii w przyrodzie" i ja to w miarę rozumiem. Natomiast nie pojmuję, jak to jest z krążeniem energii i naprawdę chciałabym się tego dowiedzieć. Bo zupełnie nie rozumiem, gdzie jest teraz moja włożona w te kury energia - te emocje, oczekiwanie, troska, poświęcenie, przygotowywanie jedzonka z siekanych jajek i paproszków, z vibovitem i z kawą zbożową, to dbanie, żeby dziurki w ogrodzeniu przy ziemi nie były za duże, żeby ogrodzenie nie było za niskie, te godziny spędzone z nimi w wolierce i kręcenie filmików i pstrykanie zdjęć i zamęczanie nimi bliskich i dalekich znajomych i krewnych. Gdzie to jest? Gdzie do cholery teraz trafiła ta cała energia? Czy ona jest w tym lisie???

- Tak - powiedział Stary - dlatego lisy są takie sprytne i inteligentne.

Na pożegnanie - młody kogucik, ten który najbardziej mi się podobał - ciemny, pstrokaty i z żółtymi nogami. I byłam bardzo ciekawa, jakie będzie jego umaszczenie, kiedy już będzie dorosły. To teraz już mogę sobie tę ciekawość w dupę włożyć.

10 września 2023

Na spotkaniu z ortopedą dostałam ten ostatni zastrzyk, a następnie umówiłam się z panem doktorem, że przyjdę za dwa miesiące. Jeśli jeszcze wtedy będzie bolało, to umawiamy się na zabieg operacyjny, a jeśli nie, to ostrzykujemy staw kwasem hialuronowym. Znaczy - on to wymyślił i zaproponował, no przecież nie ja. 

Zaczęłam już pracę, a więc jeżdżę tym moim autkiem. Sama. Pracuję co drugi dzień, powolutku się urządzam i organizuję, ale praca w instytucjach oświatowych i kulturalnych charakteryzuje się chyba nadal głównie tym, że dłużej by wymieniać to, czego tam nie ma (ale będzie, no oczywiście, będzie, kupimy, zainstalujemy, zapewnimy!), niż co jest. Pracuję więc na razie na własnym prywatnym laptopie, żeby nie siedzieć i nie patrzeć w ścianę. Nie mam internetu, ani programu do obsługi biblioteki, ale resztę zwierzeń na razie zostawię na później i mam nadzieję, że wszystko się porozwiązuje w nadchodzącym tygodniu. 

Zaczęliśmy też jogę i przyjechał na dłużej Młody. A więc, rzec by można, że wszystko wszędzie naraz, jak w oskarowym filmie, który próbowałam obejrzeć, ale jakoś chyba niezazbytnio.

No i chłopaki ruszyli z tą ścianą w kuchni i jest już ponad połowa i teraz zupełnie wykluczona jest komunikacja przez kuchnię, bo po prostu już się tamtędy nie da wejść. Oto stan na wczoraj, godziny wieczorne.

Trochę mi żal tego, co tam zostanie, jakichś obrazów i strzępów wspomnień. Ale tak naprawdę, to tego wszystkiego przecież i tak już nie ma - ani tam, ani nigdzie.