29 listopada 2022

Kiedy kupiliśmy te nasze wiejskie włości, to przedmiotem zakupu były trzy oddzielne działki, łącznie prawie hektar. My gospodarujemy tylko na części, która jest ogrodzona, a podłużne pole za ogrodzeniem, zaczynające się za lawendą i wyznaczone przez szpalery niegdyś cienkich i małych (a teraz już dość potężnych) brzózek uprawiał od lat rolnik z naszej wsi, a my mieliśmy z tego parę worków ziarna dla kur. W brzózkach co roku zbieraliśmy kozaki i prawdziwki.

Tak wygląda ta ziemia od strony domu (czyli od północnego zachodu):



A tak z przeciwnego (południowo-wschodniego) końca, od strony gruntowej drogi gminnej:

Jakiś czas temu postanowiliśmy przekształcić tę ziemię na grunty budowlane i sprzedać. Pomysł ten zaczęliśmy wdrażać w życie już ponad rok temu i tak krok po kroczku, poprzez składanie różnych dokumentów w urzędach, wyczekiwanie na odpowiedzi i podejmowanie kolejnych etapów oraz liczne wizyty pana geodety, wreszcie weszliśmy już w ostatni chyba etap, którego celem jest wydanie warunków zabudowy dla trzech działek, które chcemy sprzedać. Projekt warunków został już zatwierdzony i teraz czekamy na ostateczną decyzję.

Na rysunku nasze włości:"1" to działka z domem, "3" to cały ogród za domem wraz z częścią ziołowo-warzywną "2" to mała działka z tzw. sadkiem, czyli to wszystko co jest za ruinką. Na przedłużeniu "jedynki" i "trójki" widać cztery żółtawe kwadratowe działki i właśnie trzy z nich będą sprzedane. Tę najbliżej ogrodzenia, z wyznaczonym tuż za lawendą kwadratowym placem manewrowym (zawrotką), jeszcze na razie sobie zostawimy.

Wczoraj po raz pierwszy zasiadłam do laptopa i otworzyłam strony, które miałam powrzucane do zakładek, żeby mieć się na czym oprzeć przy konstruowaniu ogłoszeń o sprzedaży. Stworzyłam pierwszą wersję roboczą przyszłego ogłoszenia, i tym sposobem weszliśmy z fazy "przygotowania" w fazę "sprzedaż".

A tak wygląda to miejsce na filmiku z początków listopada.

27 listopada 2022

Jakiś czas temu zaangażowałam się trochę we współpracę ze słupskim schroniskiem dla zwierząt. Na oficjalnym szkoleniu dla nowych wolontariuszy nie mogłam się zjawić, bo byłam wtedy na Krecie, ale umówiłam się telefonicznie na spotkanie i szybkie wdrożenie w trybie indywidualnym. Pojechałam też potem dwukrotnie wyspacerować pieski, ale ten drugi wyjazd niezbyt dobrze się skończył.

Miałam tego dnia "opiekę" bardziej już wdrożonej wolontariuszki i razem poszłyśmy po pieski do boksów. Zapytana, zdecydowałam się w swej głupocie wziąć na spacer naprawdę dużego psa, który początkowo (przy wychodzeniu z terenu boksów) tak szarpał smyczą, na której końcu byłam ja, że wreszcie, próbując wciąż hamować te zrywy i szarpnięcia, poczułam dwukrotnie silny ból w pośladku i tylnym udzie i wylądowałam na trawie. Smyczy nie puściłam i na spacer poszłam, ale ból był tak silny, że było mi na zmianę zimno i gorąco i co chwila przystawałam. Może powinnam była jednak wtedy zrezygnować z tego spaceru, ale nie wyobrażałam sobie, jak ja mam to zrobić, jak teraz tego rozszalałego psa zaprowadzić z powrotem do boksu i pozbawić jednej z nielicznych atrakcji jego smutnej codzienności. A oto i on, już po tym feralnym spacerze.

Następny cały dzień leżałam, bo nie byłam w stanie chodzić i tak naprawdę, to kilka tygodni dochodziłam do siebie, a nawet jeszcze teraz nie do końca ten ból minął. W schronisku już od tej pory nie byłam, ale bardzo się ucieszyłam, kiedy ogłoszono kolejne szkolenie. 

Nastawiłam się organizacyjnie i duchowo, angażując w to oczywiście osoby postronne ze względu na swoją niewydolność w przemieszczaniu się na dłuższe odległości, a wczoraj wieczorem przygotowałam sobie już ciuchy i jedzenie. Potem jednak położyłam się do łóżka i... postanowiłam, że nie jadę. Przerósł mnie całokształt - konieczność wczesnego wstania w zimnie i ciemnościach, zostawienie własnych zwierząt na większość dnia bez opieki, jakiś dziwny strach i przerażenie tym wszystkim. Może ta zimowa pora i dzień świąteczny to nie jest dobry czas, zważywszy także mój wiek i trudności z dojazdem i powrotem?

Mój nauczyciel jogi mawia, że czasem trzeba umieć odpuścić. Dziś chyba właśnie to zrobiłam i czuję się z tym dobrze i źle zarazem.

25 listopada 2022

Dwa lata temu wylądowałam na SORze i to był początek mojego trzytygodniowego pobytu w szpitalu. Podejrzewana początkowo o historie udarowe znalazłam się na neurologii, a tam do zaburzeń widzenia stopniowo dołączały się jeszcze inne dolegliwości. Diagnozowano mnie długo i dokładnie, jak również bezskutecznie, a siódmego dnia pobytu zarażono mnie covidem i wywalono na oddział izolacyjny, bo był to szczyt pandemii i w słupskim szpitalu funkcjonowały pełną parą dwa takie oddziały.

Wydarzenia tamtych dni opisywałam w starym blogu, ale akurat te archiwa się nie zachowały. Jakoś mnie w tych dniach bierze chęć, żeby znów to wszystko opisać, tę całą moja historię choroby, która o mało mnie nie zabiła. Czy mi się będzie chciało - oto jest pytanie.

Tymczasem znów zajrzałam do szczątkowo zachowanych archiwów starego bloga i na przykład z 2010 roku ocalało tylko te pięć wpisów na tle intensywnej jajecznicy.

23 listopada 2022

Zalany laptop był uprzejmy zemrzeć, a więc od dziś zastąpił go nowy - bardzo podobny tylko nowszy typ - ASUS X515JA-BQ2634W. Na szczęście moje dyski nie ucierpiały i pan informatyk sprawił, że mam tu już wszystko tak jak było w starym laptopie - wszystkie dane, ale też i zakładki, historię stron w przeglądarkach - no mogłabym nie zauważyć, że to nowy a nie stary. 

We wtorek rano kupiony on line, dziś już przyjechał kurierem i od razu Stary zawiózł go do firmy Jacka, z którego pomocy od lat korzystam we wszystkich informatycznych awariach. No a teraz już piszę nowa notkę na nowym laptopie. Ten poprzedni, który jeszcze wcale nie był stary, powędrował do szafy i tam będzie czekał, bo być może kiedyś zostanie dawcą organów dla tego nowego.

Jakby mi ktoś kiedyś powiedział, że wytrzymam trzy tygodnie bez laptopa, to bym mu nie uwierzyła, a jednak okazuje się, że można.

Ostatnio przeżyliśmy kolejny kryzys z Korą i myślałam, że to już naprawdę będzie koniec. Już znów nie wstawała, nie jadła... Byłam przerażona i spanikowana i przeżyłam parę dni jak na ostrzu brzytwy. Wykaraskała się jednak kolejny raz i znów łazimy po polach i cieszymy się każdym dniem.

Pierwsza inwazja zimy minęła, jest znów na plusie i z błotem i choć wiem, że to źle dla planety, to dla mnie tak by mogła wyglądać cała zima.

22 listopada 2022

Jak wiadomo, prowadzę tu od lat małe stadko zielononóżek, które ma nam zapewnić jajka na własne potrzeby. Po ostatniej inwazji lisa potrzeby te zapokaja jednak sąsiad, oczywiście odpłatnie. Zostały nam bowiem tylko dwie dorosłe kurki, a one mają akurat przerwę technologiczną, gdyż zajmują się zmianą garderoby na zimową. Jest to proces długotrwały, bo najpierw muszą się pozbyć całego dotychczasowego upierzenia z ogonem włącznie, po czym powoli i stopniowo porastają nowymi piórkami. Cały proces trwa około miesiąca, a kura w trakcie tej zmiany wygląda jak ciężko chora na choroby wewnętrzne lub dermatologiczne i bez charakteryzacji mogłaby grać w horrorze.

Młode kurki wciąż jeszcze nie zaczęły się sie nieść, choć już powinny.  A więc czekamy i czekamy, dbamy, karmimy, dogadzamy, doglądamy - a ostatnie własne jajko było miesiąc temu. To jest dopiero biznes.

Na zdjęciach: powyżej kogut z kurką w kompletnym stroju, poniżej kurka w trakcie pierzenia.

16 listopada 2022

Dawniej, jak Stary wyjeżdżał i zostawałam sama na kilka dni (co zdarzało się bardzo, bardzo rzadko i było stanem wyczekiwanym), to najpierw rzucałam się w wir sprzątania i pucowalam całe mieszkanie, aby dopiero w kolejnych dniach móc się oddać nieróbstwu i relaksacji.

Tym razem zaczęłam jednak od punktu drugiego i stwierdzam, że to też jest dobra kolejność.

W ramach oddawania się rozpuście upiekłam sobie pszenną pizzę, której mi wyszło tak na dwa dni, a mimo to zeżarłam ja całą dnia pierwszego. Resztę tego dnia (i cały kolejny) zajęło mi zdychanie z powodu tych parszywych węglowodanów, których unikam w diecie od ponad roku, a już w postaci pszenicy to nie używam zupełnie.

Tak więc po pszennym kacu wracam teraz do normalnego trybu funkcjonowania.

Jako że dziś zaczną się noce z temperaturami na prawdziwym minusie, to mam sporo pilnych prac w ogrodzie.  Muszę zakręcić zawór w piwnicy i spuścić wodę  z ogrodowego obiegu. Opróżniłam też już ostatecznie foliak pomidorowy, wykopałam sobie i oczyściłam trochę porów i selerów, a pozostałe przysypałam ziemią. Jeszcze tylko przewiozę do domu jabłka, które stoją w ogrodzie w donicach przemysłowych i wciągnę kaktusa z tarasiku. No i trzeba też będzie wieczorami opróżniać, a rano napełniać (w domu) wodę w kurzym poidełku. Plus do tego rozpalanie w piecu od rana i legginsy termiczne na dupie i zimę uważam za otwartą.

A więc mam dziś bardzo pracowity dzień, a jeszcze koniecznie muszę zrobić pożegnalny bukiet z róż z ogrodu.

I szkoda tylko, że jeszcze nie wszystkie odmiany chryzantem mi porozkwitały.

11 listopada 2022

Po tym, jak zepsułam nasz samochód i zalałam wrzątkiem laptopa (obydwa nadal nieczynne i PRZED diagnozą - reanimacja czy Ostatnie Pożegnanie), jest nareszcie jakaś dobra wiadomość.

Byłam wczoraj u diabetologa i po dokladnej analizie badań, pomiarów, notatek i zeznań nowa pani doktor stwierdziła, że wszystko wygląda na to, że przeszłam z cukrzycy do stanu przedcukrzycowego. Zrzucenie nadmiarowych dwunastu kilogramów i zmiana sposobu żywienia przyniosły więc efekt. Jedyną bolączką są wysokie poranne glikemie i w zwiazku z tym będę jednak brała metforminę. Kolejna wizyta za rok.

Ucieszyłam się jak małe dziecko i od razu poczułam, że zalewa mnie fala głębokiej miłości do Pani doktor. A serio - polecam, bo chyba wreszcie (po przetestowaniu trzech poprzednich) mam swojego diabetologa. Wyznaczyłam też sobie nagrodę za te osiągnięcia - tygodniowy odpoczynek od mierzenia glikemii. 


A dziś, w ten świąteczny dzień wywieszania flag, po kilku latach przerwy będę nastawiać piernik dojrzewający i tym razem będzie on na mące gryczanej i erytrytolu oraz na starym miodzie z naszej niegdysiejszej własnej pasieki. Oczywiście zrobiłam sama przyprawę do tego piernika o składzie: imbir, ziele angielskie, jałowiec, kardamon, wanilia, pieprz kolorowy, gorczyca biala, liść laurowy, gałka muszkatołowa i goździki.

Bez cynamonu, którego nienawidzę, ale który stoi na półeczce z przyprawami w szczelnie zakręconym słoiczku, bo Stary lubi i używa czasem do kawy, a ja wszak jestem osobą wysoce społeczną.

Jednak Stary jest osobą aspołeczną, o czym świadczy fakt, że czasem znaduję zużyte laski cynamonu w zmywarce, a dokładnie rzecz biorąc - namierzam je korzystając z pozostawionego tropu zapachowego (czyt.: tropię po smrodzie).

08 listopada 2022

Ostatnio mamy czas przemeblowań i reorganizacji podstawowych funkcji w naszym domu. Pisałam o wyprowadzce z pokoiku dziewiarskiego, a teraz przyszedł czas na jadalnię.

Uciekamy w tym domu z północy na południe i ta ucieczka dyktuje zmiany. Jak również pisałam, chcemy północną część domu zburzyć (jeśli w ogóle to zrobimy - bo jest kolejka!), ale na razie ganiamy z meblami.

To co jest teraz, zostanie pewnie przynajmniej do wiosny i choć widoczne jest zagracenie przestrzeni, to tu jednak mamy powierzchnie i kubatury, które pozwalają to wrażenie jakoś rozcieńczyć.

Kto kiedykolwiek zasiadał ze mną do biesiad przy stole w jadalni, niech zapomni. Teraz nasz piękny stół i kredens mieszkają gdzie indziej.


Ten pokój jest olbrzymi, ma 48m2, a kiedyś był jeszcze wiekszy i był szkolną klasą. Dotychczas Stary niepodzielnie tu gospodarował, jednak wczoraj już mu powiedziałam: ale wiesz, że teraz to już koniec z tym chlewem tutaj?

Plan jest taki, że Stary wyniesie się ze swoim ogromnym biurkiem na górę, a wtedy sofa (widoczna na drugim zdjęciu) zajmie zwolnione miejsce i stworzy podwaliny pod mój kącik dziewiarsko-netflixowy.

Więc tam, gdzie jeszcze przedwczoraj rano byla jadalnia, zostały tylko ściany i sufit, a ponieważ nie ma juz też (prawie) pokoiku dziewiarskiego, to poniekąd opuściliśmy tę część domu, która będzie rozebrana. Sprawdzamy teraz "na sucho", jak nam się mieszka bez niej. 

02 listopada 2022

Czasem stara chusta dopiero po sześciu latach doczeka się porządnych fotek.

To było moje pierwsze spotkanie z entrelakiem i to jest najsmutniejsza chusta mojego życia, a zarazem taka, którą bardzo lubię i często noszę. Dziergałam ją w szpitalu w Miasteczku, przy łóżku mojej umierającej mamy. Wiedziałam już wtedy, że nigdy stamtąd nie wyjdziemy obie razem, że tylko ja będę wychodzić i wracać, wychodzić i wracać i że już nie będzie lepiej, a tylko gorzej i gorzej, aż do końca.  

Spisałam każdy z tych dwudziestu czterech dni, wszystko co się wtedy wydarzało - co mówili lekarze, kto był na dyżurze, jakie badania i jakie wyniki, co mówiła mama, kto ją odwiedził, kto dzwonił. Są tam cytowane całe jej wypowiedzi, gdybym kiedyś zapomniała, gdyby kiedyś ktoś chciał to sobie przypomnieć.

I choć nie jestem w stanie tego czytać, to co jakiś czas sprawdzam, czy tam jest...  zaglądam na chwilę i uciekam, bo nie mam już chyba w sobie tylu łez, ile bym potrzebowała.

To ważna część historii mojego życia. Nigdy przenigdy nie byłam tak nieszczęśliwa, jak wtedy, a teraz po latach myślę, że to był DAR i cud, że mogłam jej towarzyszyć i odprowadzać powoli z tego świata.