Po kilku dniach gównianych i ciemnych, jest dziś jasna i słoneczna niedziela. Do środy i zdjęcia szwów już całkiem blisko! Jestem zdyscyplinowana, nie oszukuję i całe noce przesypiam z gipsową szyną, ale jestem też u kresu sił, jeśli chodzi o dźwiganie tej konstrukcji, robię więc sobie nadal w ciągu dnia jedną lub dwie "przerwy" i to mnie trzyma przy życiu. Rana wygląda ekstra, kolano jest jeszcze trochę opuchnięte i zaczynają mnie już łaskotać szwy.
Dwukrotnie w tym czasie, w samo południe, w jasne i słoneczne dni wybrałam się na spacer po ogrodzie. W rozwiązanych trzewikach (bo gips się nie mieści), powolutku brodząc w śniegu i podpierając się szpadlem Fiskarsa - musiałam stanowić ciekawy widok. Byłam nawet przy lawendzie i przyniosłam z szopy ziarno kurom, a więc naprawdę pospacerowałam trochę. Słońce jednak napędza nas w niezwykły sposób.
Przypominają mi się takie chwile sprzed lat, kiedy wysiadam rano z autobusu i biegnę do pracy, zaliczając po drodze sklep, a tu dzwoni mama. Dzwoni i płacze od pierwszych słów, a po chwili okazuje się, że nic się nie stało, wszystko w porządku, tylko taki ciemny jest dzisiejszy poranek i w ogóle nie ma słońca! Z wiekiem coraz bardziej to rozumiem i coraz bardziej to odczuwam sama na sobie.
Niewiadomym sposobem jest już druga połowa stycznia, no to przecież zaraz luty! A luty zacznie mi się najazdem gości, tych których nie było tu na święta, więc będziemy nadrabiać teraz. Wraz z gośćmi przyjedzie Stary, który najpierw wyjedzie, a potem przyjedzie, bo przecież inaczej to nie byłoby możliwe.
A w kwietniu wybieram się z moimi Lejdis z Miasteczka na weekend do Torunia i mamy już nawet zarezerwowany fajny apartamencik na Starówce.