21 stycznia 2024

Po kilku dniach gównianych i ciemnych, jest dziś jasna i słoneczna niedziela. Do środy i zdjęcia szwów już całkiem blisko! Jestem zdyscyplinowana, nie oszukuję i całe noce przesypiam z gipsową szyną, ale jestem też u kresu sił, jeśli chodzi o dźwiganie tej konstrukcji, robię więc sobie nadal w ciągu dnia jedną lub dwie "przerwy" i to mnie trzyma przy życiu. Rana wygląda ekstra, kolano jest jeszcze trochę opuchnięte i  zaczynają mnie już łaskotać szwy.

Dwukrotnie w tym czasie, w samo południe, w jasne i słoneczne dni wybrałam się na spacer po ogrodzie. W rozwiązanych trzewikach (bo gips się nie mieści), powolutku brodząc w śniegu i podpierając się szpadlem Fiskarsa - musiałam stanowić ciekawy widok. Byłam nawet przy lawendzie i przyniosłam z szopy ziarno kurom, a więc naprawdę pospacerowałam trochę. Słońce jednak napędza nas w niezwykły sposób.

Przypominają mi się takie chwile sprzed lat, kiedy wysiadam rano z autobusu i biegnę do pracy, zaliczając po drodze sklep, a tu dzwoni mama. Dzwoni i płacze od pierwszych słów, a po chwili okazuje się, że nic się nie stało, wszystko w porządku, tylko taki ciemny jest dzisiejszy poranek i w ogóle nie ma słońca! Z wiekiem coraz bardziej to rozumiem i coraz bardziej to odczuwam sama na sobie.

Niewiadomym sposobem jest już druga połowa stycznia, no to przecież zaraz luty! A luty zacznie mi się najazdem gości, tych których nie było tu na święta, więc będziemy nadrabiać teraz. Wraz z gośćmi przyjedzie Stary, który najpierw wyjedzie, a potem przyjedzie, bo przecież inaczej to nie byłoby możliwe.

A w kwietniu wybieram się z moimi Lejdis z Miasteczka na weekend do Torunia i mamy już nawet zarezerwowany fajny apartamencik na Starówce. 

17 stycznia 2024

No i  nie uwolnił mnie doktor z szyny, a wręcz zaznaczył, że NADSPODZIEWANIE dobrze się goi, więc tym bardziej szyna ma być na nodze aż do zdjęcia szwów. Czyli do środy 24 stycznia. Cierpię więc nadal, ale znam przynajmniej datę, a to już jest coś!

Tryb życia w jaki popadłam, jest okropny. Właściwie ja chyba nie żyję - trwam, czekam, wegetuję. Snuję się trochę po domu, tyle ile wymaga minimalna obsługa tego okrętu. Nie mogę iść na spacer z psami, nie mogę iść do sklepu ani nawet do kurnika. Rano, wyjeżdżając do pracy, Stary otwiera kury po ciemku, a potem truchlejemy - przyjdzie przed świtem lis i wyżre tę pozostałą garstkę, czy jeszcze nie dziś. 

Raz czy dwa razy dziennie odwijam się z kokonu, smaruję heparyną kolano, bo trochę puchnie, odklejam opatrunek i wietrzę ranę i całą skórę przynajmniej godzinę, a w tym czasie wmasowuję w obydwa kolana moją piękną żywokostową maść. Obydwa, bo skoro jedno stare (jak powiedział doktor po obejrzeniu stawu na płycie z MRI), to i drugie tak samo stare, jako i ich właścicielka oraz pozostałe jej stawy. A potem sporządzam nową mumię. 

Przechodzę czasem koło lustra, patrzę, a stamtąd spogląda na mnie spode łba blada i wyblakła zmora. Czasem stanę w otwartych drzwiach i popatrzę na ogród z jednej lub drugiej strony domu. Wyglądam przez okna na trzy strony świata - dobrze że aż tyle mam tu tych okien. 

Czuję się już naprawdę jak wrzód na dupie i czasem mi się zdaję, że przestałam metabolizować i tylko ręce mi się ruszają, przerabiając oczka na drutach.

14 stycznia 2024

Tydzień temu, w miniony poniedziałek około jedenastej, byłam już wyszykowana do roboty - oko podmalowane, żarcie w pojemnikach - i miałam za pół godziny wyjeżdżać, kiedy to nadeszła wiadomość ze szpitala, że jeśli przyjadę niezwłocznie, to zabieg JUTRO. 

Parę dni wcześniej ustalono mi w tymże szpitalu termin na marzec, ale miałam obietnicę o przyśpieszeniu, jeśli coś się zwolni, wiec niby się spodziewałam, ale nie aż tak!

Tak wiec żarcie pracowe okazało się żarciem szpitalnym, a w środę po południu byłam już z powrotem w domu, zoperowana i zaopatrzona w usztywniającą szynę gipsową od pachwiny aż po kostkę. Zalecono mi stawać na tę nogę i nie unikać jej obciążania, ale jednocześnie nie zdejmować szyny, nawet na noc. Fajnie, że pod prysznic można zdjąć tę cała mumię i normalnie myć miejsce operowane i tak też robię.

Jutro wizyta kontrolna i pani oddziałowa poinformowała mnie przy wypisie, że jest to termin wcześniejszy niż zwykle, więc przypuszczam, że nie chodzi tu jeszcze o szwy, a właśnie o uwolnienie mnie z szyny i taką mam nadzieję. 

Cięcie jest duże i szwów chyba z dziesięć, ale nie bardzo się mogę doliczyć na zdjęciach, a naocznie nie mam szans tam zajrzeć.

Znów przerwa w pracy i znów przerwa w jodze, a nawet na razie nie wychodzę na zewnątrz, bo po lodowej klęsce z początku stycznia, jest jeszcze bardzo ślisko. No ale mam nadzieję już tym razem uruchamiać się bez bulwy w dole podkolanowym.