29 listopada 2023

O, nie wytrzymam, jak historia zatacza koło. W 1990 roku, kiedy zaczęłam nową pracę w bibliotece nowiutkiej podstawówki, miałyśmy kupę papierkowej roboty, żeby jak najszybciej udostępnić zbiory czytelnikom. Nie było w bibliotece internetu, nie miałyśmy nawet komputerów w pracy, księgi inwentarzowe zakładałam, pisząc długopisem na papierze, a koleżanka trzaskała na maszynie karty katalogowe. Miałyśmy wtedy zawsze w tle włączone radio, często z transmisją obrad świeżutkiego sejmu, gdzie z ust fanatycznych oszołomów dobiegały dramatyczne opisy płaczu zarodków.

No i teraz zupełnie to samo. Mury pachną świeżością, pomieszczenia stoją puste, internetu nie ma. Co prawda jest nowiutki komputer stacjonarny, ale nie oszukujmy się - bez internetu i oprogramowania bibliotecznego, jest to niestety tylko bezużyteczne pudło. No ale przynajmniej ustawiłam sobie na pulpicie taką piękną Korunię.

Na biurku leży smartfon, a tam obrady sejmu i znowu ten krzyk zarodków. Tak więc nihil novi sub sole - a przecież to już 33 lata minęły.

27 listopada 2023

A więc w środę wracam do roboty i choć doktor chciał jeszcze dawać zwolnienie, to gwałtownie zaprotestowałam. Nowej operacji też na razie nie będzie, poobserwujemy przynajmniej przez miesiąc albo i dwa, może ten glut się wchłonie. Jeśli natomiast będzie przeszkadzał, to albo pójdę na operację, albo przyjedzie Zuzia, napijemy się wina w funkcji znieczulenia i ona mi to zrobi nożem do tapet.

Już drugi tydzień robię poranną jogę i obserwuję, jak mi ciało stopniowo wraca do funkcji. Niby chore jest tylko kolano, ale całe ciało wymaga przypomnienia i przywrócenia sprawności. To już szósty rok mojej praktyki, tak niefortunnie rozpoczęty. No cóż, może ciąg dalszy będzie lepszy, w każdym razie szykuję się do powrotu do Lęborka od początku grudnia.

Dziś mieliśmy zimową przygodę motoryzacyjną - po przyjeździe do domu Stary wjechał moją corsą tylko przez bramę i tam od razu zaparkował, na pochyłości, ale na biegu i ręcznym, żeby rano (a wcześnie jutro wyjeżdża) miał bliziutko do bramy i w razie ewentualnych opadów - mniej odśnieżania. Ciepła corsa roztopiła sobie jednak trochę śniegu, na którym stała, przemieniła go w lodowisko i stoczyła się powoli w tył, nie bacząc na bieg i na ręczny. Wpierniczyła się przy tym w bramę i otworzyła ją na zewnątrz, nie bacząc, że brama nasza otwiera się przecież do środka.


Przyszła zima. Moja corsa nie ma domu i dziś kupiłam jej zimowe buty. Będę musiała kupić też plandekę, żeby jakieś białe gówno nie padało jej na głowę, kiedy śpi. 

26 listopada 2023

To była pierwsza notka na moim starym utraconym blogu. Widać datę, widać, kiedy ten blog wystartował. Osiemnastka by mu już stuknęła!

Dzięki jednej wiernej mojej czytelniczce Pi (czyli Ludolfinie czyli Ani), która wygrzebała w odmętach sieci nieco inne archiwa, niż kiedyś wygrzebałam ja sama, będę tu od czasu do czasu zamieszczać takie wstawki. Jeśli tekst nie jest zbyt wygodny do czytania, to można kliknąć na wstawkę i powiększyć ją.
Dość bogato są zachowanie w archiwach początki, te pierwsze 5 lat bloga, czyli nasze życie jeszcze przed wyprowadzką na wieś.

A te różne sformułowania na bloga nadal przychodzą do mnie w tym samym trybie. Myślę sobie coś o czymś i czasem mi się to w głowie przetwarza w gotowe frazy, a potem już tylko siadam i zapisuję. 

24 listopada 2023

Dwa miesiące bez jogi dają o sobie znać i popołudniami znów mnie boli szyja i to tak solidnie, jak wtedy gdy w 2018 roku okazało się po badaniu MRI, jaką mam ruinę w kręgosłupie szyjnym. Ruszyłam więc tę ciężką dupę i zasiadłam na matę. 

Nie za łatwo to poszło, trzeba było zastosować pewne chwyty i sposoby, ale przecież w szóstym roku praktyki to ja już to umiem! Kolano najpierw lekko się zdziwiło, a ja również, bo nie mogłam w asanach mieć ani nogi w pełni zgiętej, ani w pełni wyprostowanej. No cienko. Ale po kolejnych dniach i kolejnych próbach, kolano coraz ładniej współpracuje i stopniowo osiąga coraz większe zakresy. Pracujemy więc nad oporną materią, nad tym, żeby ciało nie zatruwało mi życia, no przynajmniej nie w takim stopniu, jak by ono chciało w tym wieku.

Przez ten tydzień od piątku do piątku płyn w kolanie znów się zebrał, ale nie aż tyle co poprzednio, więc chyba idzie ku dobremu. Miejsca operowane zachowują się już zupełnie normalnie, nic tam nie przeszkadza i nie boli, tylko ta wkurzająca bulwa pod kolanem wszystko psuje. No ale w poniedziałek będzie wizyta kontrolna (pewnie z kolejną punkcją) i w środę wybieram się do roboty.

Moje autko, solidaryzując się ze mną zdrowotnie, wyświetliło "check engine", jest więc teraz u mechanika i miejmy nadzieję, że oboje w środę w dobrej kondycji ruszymy przez las z pieśnią na ustach. Zwłaszcza, że mam już kabelek "Jack Jack", który da mi możliwości dotychczas nieznane.

A, no i muszę się pochwalić - druty z reklamacji są już u mnie, wysłane z adresu niemieckiego. Jak mi bowiem napisała Juli z USA - ponieważ nie mieszkam na ich kontynencie, to zwrócą się z tym do swojego niemieckiego kontrahenta. No i miały rację pisiory, że wszędzie tylko te Niemce.

20 listopada 2023

Wisi sobie u nas w sieni taki oto element wyposażenia - zarazem dekoracja, jak i od pewnego czasu ważny przedmiot funkcyjny.

Zobaczyłam ją kiedyś i kupiłam na targu w Miasteczku. To było dawno i na pewno żyła wtedy jeszcze moja mama. Lubiłam we wtorkowe letnie poranki wybrać się na targ po sezonowe owoce i warzywa, a także dla konsumpcji kolorytu lokalnego. Patrzę któregoś razu, a tu cały stragan takich ładnych cosiów, ni to bukietów ni to miotełek, z jakiejś trawy czy czegoś takiego. 

- Co to jest takiego ładnego? - zapytałam, jak paniusia z miasta.

- Aaa, pani, to jest prosionecka! - odpowiedziała gospodyni stoiska.

Nie zadając dalszych głupich pytań, kupiłam jedną, bo podobała mi się po prostu z wyglądu i rzeczywiście przez wiele lat służyła wyłącznie jako dekoracja, a teraz zaprzęgłam ją też do roboty. Omiatam prosioneckom kurze i pajęczyny ze ścian, sufitów, lamp i obrazów, czyli ze wszystkich niedostępnych rejonów.

17 listopada 2023

Dawno nie było o moim kolanie, no to jedziemy!

W dniu wizyty kontrolnej w dziewiątej dobie po operacji oprócz wyjęcia szwów miały miejsce dodatkowe atrakcje - a mianowicie nazbierało się tam w tym stawie trochę różnokolorowych substancji i zostały odciągnięte za pomocą strzykawki. Pięciu strzykawek. W dole podkolanowym znów się zrobiła buła (jak już bywało przed artroskopią), a pod USG doktor wypatrzył też krwiak; porozgrzebywał go trochę i poodciągał, ale nie do końca, z nadzieją, że reszta się wchłonie. I zalecił, że jeśli się znów nazbiera płynu, to mam się pokazać za tydzień.

No i byłam za tydzień, czyli dziś. Same miejsca po dziurkach atroskopowych goją się dobrze i są już coraz słabiej widoczne, no ale oczywiście znów się nazbierało, napęczniało i wezbrało, zwłaszcza tam z tyłu, w dole podkolanowym czyli - torbiel Bakera w akcji. 

Cóż to takiego - pokazali na stronie https://www.knee-pain-explained.com/bakers-cyst.html


Okazało się też pod USG, że krwiak ulega już przekształceniu w tkankę włóknistą i w związku z tym czeka mnie znów operacja, tym razem polegająca na usunięciu torbieli z normalnym cięciem i normalną blizną. No chuj tam z tą blizną, że tak powiem. 

Ja, jak to ja, od razu się doedukowałam, żeby wiedzieć, co mnie czeka i oto mam tutaj dla Was filmik w opcji "dla chętnych" lub "dla prymusów" - do wyboru. Dla delikatnych dodam, że filmu nie da się tu wkleić w oknie YT, ponieważ wyświetla się ostrzeżenie, że to film nie dla dzieci (age-restricted!). 

W istocie tak jest, ale ten cały blog nie jest dla dzieci, nieprawdaż?

Zapraszam do kina.

07 listopada 2023

Zebrałam się w sobie, wzięłam na odwagę i napisałam reklamację do amerykańskiego producenta moich ekstra drutów do dziergania, które są tak świetne, jak drogie. Po amerykańsku napisałam!

Używam praktycznie tylko drutów tej jednej firmy i choć mam też pojedyncze od kilku innych producentów, to wszystkie one do pięt nie dorastają ChiaoGoo. No ale. Nawet najlepsze i najdroższe druty ulegają czasem awariom i mnie też się to przytrafiło, dwukrotnie. Było to trochę tak, jakby mi pękło serce, do tego stopnia, że zniszczonych drutów nie powyrzucałam, tylko powiesiłam na ścianie w sypialni, jakbym liczyła na to, że odrosną. 


Czas mijał, a druty tak wisiały, wisiały i nie odrastały, a ja wreszcie odkupiłam je sobie i uzupełniłam braki. Aż tu wczoraj patrzę i co widzę? 

(nie, nie odrosły)

Patrzę i czytam, że na ich fejsbuku ludzie piszą zachwyceni (po amerykańsku oczywiście), że firma bardzo sprawnie i przychylnie załatwia reklamacje w przypadku uszkodzeń przyborów, zupełnie podobnych, jak te moje.

Tak więc napisałam i ja i obecnie jestem z nimi w procesie wymiany maili przez ocean (i zapewne także przez Koszalin). 

06 listopada 2023

No i jestem już po operacji kolana. Znienacka był telefon, że jest dla mnie miejsce na oddziale i mam się stawić 1 listopada w Izbie Przyjęć, a artroskopia będzie następnego dnia. 

Zabieg zrobiono laparoskopowo, w znieczuleniu podpajęczynówkowym, a jako atrakcję w pakiecie miałam pełnometrażowy film dokumentalny na żywo, pokazujący wewnętrzne środowisko mojego stawu kolanowego oraz proces jego naprawiania. Musiałam tylko lekko skierować wzrok w lewo i wszystko widziałam na dość dużym monitorze. To było fascynujące i nie mogłam oderwać wzroku, zwłaszcza, że obraz był bardzo dobrze widoczny i czytelny, a nie jakieś tam mglisto-wodniste maziaje jak w przypadku USG. Co ciekawe - ani przez chwilę mój mózg nie wytworzył jakiegokolwiek powiązania między oglądanymi scenami a moim ciałem. Niby rozumując logicznie, WIEDZIAŁAM, że to się dzieje w moim kolanie, w mojej nodze, ale musiałam sobie samej to powiedzieć, bo zupełnie tego nie czułam. Na początku był nawet taki moment, że nie od razu do mnie dotarło, że oglądam na ekranie wnętrze swojego własnego stawu, ale jak już sobie to uświadomiłam, to, no naprawdę... film (jak i zabieg) trwał około godziny, ale gdyby trwał dwie, to też bym się gapiła z niesłabnącym zachwytem. 

Było tam w środku kremowobiało, a wszędzie kolebały się takie gąbczaste struktury, jakby chełbie w morzu, ale o gęstszej strukturze, nieprzejrzyste. Jedne były mniejsze, inne większe, niektóre luzem a inne poprzyczepiane i trzeba było je pociągnąć i odciąć, a wtedy odkurzacz je wysysał ze stawu. Był też moment szlifowania twardych wystąjących nierówności i wygładzania skraju kości, jakby szlifierką czy inną strugarką i wtedy słychać było inny dźwięk od strony pana doktora (ukrytego za balkonikiem maskującym), a ja czułam jakby drgania i wibracje przenoszące mi się przez brzuch do ręki, którą mi na tym brzuchu położyli przed zabiegiem. 

W szpitalu byłam dwie noce; trafiłam na miłą i nieszkodliwą współpacjentkę i właściwie cały pobyt byłby bezstresowy, gdyby nie jeden epizod. Podczas wywiadu wstępnego ciśnienie krwi wybuchło mi do niebotycznych wartości, a anestezjolog powiedział, że co prawda wszystkie wyniki mam bardzo dobre, ale jeśli rano też będzie takie wysokie ciśnienie, to trzeba będzie się wybrać raczej do kardiologa, a nie na artroskopię, bo zostanę zdyskwalifikowana. Trochę się spanikowałam, wpakowałam się od razu do łóżka i ułożyłam się do Śavasany, a w słuchawkach ustawiłam sobie wyciszającą muzykę medytacyjną z Youtuba. Nawet się nie umyłam, tylko tak zapadłam w noc, a nad ranem kontynuowałam, bo słuchawki jakimś cudem już nie były w uszach, kiedy się obudziłam. Grzeszne te praktyki zadziałały i rano już ciśnienie było jak należy.

Teraz sobie przebywam na zwolnieniu, zmieniam opatrunki na tych dwóch dziurach w kolanie, a w piątek będę miała wyjęte szwy.