30 kwietnia 2023


No więc... chyba idę od września do pracy! Tak, to ja chciałam, ale teraz to oni chcą.

Mogę. Nie muszę. Chyba spróbuję.

Trzeci raz w życiu, poniekąd to samo - dużo pracy i dużo satysfakcji.

25 kwietnia 2023

Żeby nie było, że leżymy bykiem, to Stary wymienił okołoweekendowo ostatnie chyba nasze ogrodzenie, wymagające wymiany, czyli mały kawałek trochę płotku, a trochę siatki, przy placyku gospodarczym. Tym samym nawiązał się do reszty ogrodzenia stykającego się z domem i przylegającego do drogi gminnej, którą wjeżdża się do nas od strony wsi. 

Ja natomiast, wiadomo - wysiewy, rozsady, odchwaszczanie, przycinanie, bydła karmienie,  schroniska wyspacerowywanie, we wsi sołtysowanie, na drutach dzierganie, żarcia wytwarzanie i takie tam pierdoły życia codziennego.

A teraz płotek, który przedtem wyglądał tak:


Jak widać, była tu przydatna dziura po wypróchniałej sztachecie i Buruś mógł tamtędy wystawiać głowę (a nawet ostatnio głowę wraz z ramionkami), patrząc czy jego mamusia wraca już ze sklepu. A teraz jak???

W nowym kawałku Stary zrobił też furtkę, ale taką niewidoczną z zewnątrz i otwieraną tylko od naszej strony.

20 kwietnia 2023

Pomyślnie został wykonany p.3 ETAPU PIERWSZEGO i teraz nastąpi przerwa na inne pilne prace w Gospodarstwie. 

Zrobiłam dziś fotki domu, tak by pokazać ten kawałek, który będzie rozebrany. Oto on od strony drogi dojazdowej do domu:

a tu od strony ogrodu:

Gołym okiem widać, że to przybudowane pudło wygląda jak pół dupy zza krzoka (czy w Waszych czasach też się tak mawiało?). Po jego zlikwidowaniu zostanie tylko ta część domu, która przykryta jest dwupołaciowym dachem - dodam, że dach jest oryginalny, z cementowych dachówek produkowanych ponad sto lat temu w Słupsku i nigdzie nie przecieka, ani nie gubi dachówek przy silnych wiatrach (na psa urok i trzy razy tfu-tfu przez lewe ramię!)

Ostatnio wpadły mi w ręce zdjęcia niektórych miejsc w naszej wsi z lat międzywojennych i jest tam też nasz dom, czyli wtedy Schule. Widać tu, że sto lat temu południowa elewacja była w całości wydeskowana (teraz tylko góra), a budynek nie miał jeszcze tej kretyńskiej przybudówki i kończył się tam, gdzie trzeba. 

Wydaje nam się, że te dwa cienkie drzewka po lewej stronie kadru to mogą być nasze potężne renety.

16 kwietnia 2023

W ramach nadrabiania zaległości, teraz inne dziedziny życia.

Bardzo ładnie nam się chowają wszystkie nowe kurki, a rosy przed świętami zaczęły znosić jajeczka. Przez pierwsze dwa dni było po jednym takim mniejszym i ciemniejszym jajku, a od dnia trzeciego - co rano, jak z maszynki, wyskakują z dwóch kurek dwa jajeczka i to zawsze do tego samego gniazda! Pani kochana, czegoś takiego, to w życiu ja nie widziałam! No... u zielononóżek to nie ma tak łatwo!

W ogrodzie prace idą  mniej więcej na bieżąco, tylko wciąż jesteśmy w trakcie zakupu kosiarki, co ciągnie się jak smród za wojskiem, że użyję takiego związku frazeologicznego, prosząc jednocześnie o wybaczenie wszystkie matki, żony i kochanki wojskowych. 

Wczoraj cięłam lawendę i ręce mi mało nie odpadły, mimo, że mam taki akumulatorowy nóż, co to bzit-bzit i sam tnie. Całe poletko muszę rozdzielić na dwa razy, bo na jednym ładowaniu akumulator nie daje rady. Krzaki lawendy starzeją się i są już coraz brzydsze, czyli zupełnie tak jak ja, więc do siebie pasujemy. Denerwują mnie te ich grube zdrewniałe patyki, no ale na razie niech sobie rosną - będę dbać, żeby potem się zachwycać kwiatami; dodatkowo w tym roku zagustowałam w lawendowej herbatce i od paru miesięcy piję wieczorami taką z samych suszonych kwiatków i bardzo mi ona smakuje. Ciekawa jestem, czy mi się udadzą octy z suszu lawendowego, ale chyba tak, bo już ładnie pachną i napełniają tym aromatem cały pokój.

Zaktywizowałam się też wreszcie w schronisku dla zwierząt i jeżdżę tam już regularnie raz w tygodniu na parę godzin. Ograniczam się do wyprowadzania mniejszych piesków i mam dwie koleżanki, które również się w maluchach specjalizują i są bardziej doświadczone i chętne do pomocy. Zapisuję sobie w pliku imiona wszystkich wyspacerowanych piesków i może dzięki temu jakoś łatwiej się ich nauczę, bo szczerze mówiąc - te imiona są takie głupie i nie do ogarnięcia, że czasem w trakcie jednego spaceru sto razy zapominam, jak ma na imię pies na końcu smyczy, która trzymam w ręku. Zaliczyłam już 14 spacerków.

Dziś mam dodatkowo kilkugodzinne szkolenie z behawiorystką, zorganizowane specjalnie dla wolontariuszy i jadę na nie pociągiem, jako ludność wiejska wykluczona komunikacyjnie. A w pierwszą niedzielę maja na schroniskowym festynie będziemy prezentować poszczególne pieski i zachęcać do ich adopcji. 

Ostatnio miałam też trochę prac na wiejskich skwerach - poprzycinałam te sto kilkadziesiąt róż oraz wybieliłam pnie wszystkich drzewek preparatem rzekomo odstraszających kopytkowe. Z tym że obawiam się, że dla niektórych drzewek to już może być musztarda po obiedzie. Mam jeszcze spray, którym wypryskam żwir dookoła różanek (i może trochę pomiędzy), bo róże też mi obżerają, a zwłaszcza odmianę Westerland - nie wiem, co w niej jest takiego wyjątkowego i chyba czas popróbować.

Staramy się też ostatnio jeździć na dodatkową (trzecią w tygodniu) jogę w soboty. Nasz nauczyciel robi wtedy swoją poranną praktykę, a nam udostępnia salę (nieodpłatnie), żebyśmy mogli praktykować razem z nim. Nie prowadzi wtedy żadnych zajęć, nie udziela instrukcji, tylko mówi nazwy kolejnych asan i sam je wykonuje, a my możemy podążać za nim lub meandrować własnym trybem - jak ciało pozwala.

Nasilenie tych wszystkich aktywności powoduje, że już dwa dni (a może trzy?) mnie miałam w rękach drutów, no nie przerobiłam ani jednego oczka! Zresztą, kiedy już wyszłam z fazy prucia i poprawiania, to ten obrus przestał mi się podobać (znaczy - wzór, bo obrus przecież nie istnieje, to jak się ma podobać lub nie podobać). Ale będę dzielna i zrobię go do końca. Chyba. 

15 kwietnia 2023

Tyle się uzbierało zaległości, że nie wiadomo, od czego zacząć. Przede wszystkim trwa remont, a raczej trzeba to chyba nazwać przebudową, przywracającą budynek do stanu pierwotnego.

Z zewnątrz wygląda to tak, że nie cały dom przykryty jest dwuspadowym dachem, bo przed wojną dobudowano kawałek domu, ale dachu nie zmieniano; ten nowy kawałek został przykryty papą. 

Wewnątrz - dawniej w tej części było mieszkanie dla nauczyciela, prowadzącego szkołę, która zajmowała resztę budynku. Kiedy szkołę zlikwidowano, nasi poprzednicy mieli tu dwa pokoje, a my potem - jadalnię i mały pokoik, który był kolejno: naszą sypialnią, potem pokoikiem mojej mamy, a na koniec pokoikiem gościnnym i moim robótkowym.

Było nam w tej części coraz zimniej i zimniej i żadne grzanie nie pomagało. Wszystkie ściany były non stop lodowate, a zaczęły się również pojawiać ciemne wykwity i to zarówno na dole jak i u góry ścian, a i meble pokrywały się zielonkawym nalotem. I tak się zaczęła nasza  ucieczka z tamtego miejsca.

U progu świąt prace ruszyły, a nawet, jako wytrawni grzesznicy, rozpoczęliśmy w same święta - po śniadaniu wielkanocnym.

Prace zostały podzielone na etapy i według tej kolejności na razie wszystko idzie. Stary oczywiście wszystko robi sam, z dołożeniem starań, by w pozostałej części domu można było żyć w miarę normalnie. 

PIERWSZY ETAP prac to odzyskanie z likwidowanych pomieszczeń wszystkiego, co się da, a następnie wymurowanie ściany pomiędzy kuchnią a jadalnią, czyli drugiej połowy nowej ściany szczytowej. Pierwsza połowa ściany już jest - bo to ściana pomiędzy małym pokoikiem a naszą sypialnią i ona właśnie była ZAWSZE ścianą szczytową, więc teraz po prostu wróci do swojej funkcji.

Odzysk materiałów obejmie: podłogę bambusową, podłogę sosnową, płyty styropianowe, płyty paździerzowe, kaloryfery, drzwi z futryną, okno małego pokoiku - wszystko to będzie wykorzystane na górze, gdzie będzie urządzony duży pokój z małą sikalnią. Stary sam to wszystko pięknie zaplanował, narysował, przemyślał i policzył, co jednak nakazuje ostrożność i ograniczone zaufanie, bo w różnych swoich skomplikowanych procesach myślowych zawsze słabo sobie radził z operacjami typu "sześć razy cztery" czy "osiem plus trzynaście", więc... teges. 

1. Najpierw zdjął podłogę jadalni (i części kuchni). Zdemontowane deski z prasowanego bambusa zostały wyniesione na górę i złożone w części strychowej, czyli pod skosem dachowym. Ponieważ bambus ułożony był częściowo również w kuchni, to kupiliśmy (o zgrozo!) panele podłogowe castoramowe i będą to pierwsze (i mam nadzieję, również ostatnie) plastikowe panele w tym domu. 
Oprócz bambusowych desek Stary zdemontował kolejne warstwy, również widoczną poniżej płytę paździerzową.

2. Następnie wgryzł się w pas podłogi, na którym będzie posadowiona nowa ściana. Nie wykrył żadnych niespodzianek, jak również skrzyni ze skarbem. Do prostokątnej dziury wstawił pręty zbrojeniowe (odzyskowe, no przecież - ot tak - leżały sobie od 13 lat w ogrodzie pod płotem!) i zalał betonem. 

Po związaniu betonu na otrzymanym podeście wymurował dwa piętra ściany z bloczków (odzysk z szopy - akurat tyle było, jako resztki po budowie ganku, a resztę dokupimy). Dodam, że jako ochronę przeciwkurzową zastosowano kurtynę z grubej folii po poprzednim foliaku, podwieszonej na belce pod sufitem, a więc również z wykorzystaniem odzysku.

3.Teraz nastąpi faza sprzątania gruzu z podłogi byłej jadalni, a potem będzie można ułożyć w kuchni brakujący kawałek podłogi (obecnie - płyta paździerzowa). 

4. Kolejne prace będą miały na celu całkowite opróżnienie małego pokoiku, bo na razie jest tam jeszcze łóżko z porządnym nowym materacem, jakieś fotele i liczne drobne pierdolety, z nastawem octu lawendowego włącznie. To wszystko trzeba będzie stamtąd wynieść i GDZIEŚ umieścić. Potem rozbiórka drzwi z futryną, okna od ogrodu - i można wymurować ścianę szczytową do końca, a wtedy część przeznaczona do rozbiórki będzie już od strony mieszkania niedostępna.

DRUGI ETAP prac, to będzie urządzenie góry i Stary mi obiecał, że wyniesie się tam w maju, w co ja oczywiście nie wierzę.

TRZECI ETAP który nie wymaga pośpiechu, to będzie ostateczna rozbiórka skorupy dobudówki. Do tej pory będzie sobie czekała, jakby nigdy nic, prawie jak te domki z samego początku "Misia" Barei - co to wyglądają, jakby były, a w rzeczywistości ich nima. No bo jedno okno (od strony furtki wejściowej) wciąż będzie na swoim miejscu, sprawiając wrażenie, jakby nic się nie zmieniło. Prowizoryczne wejście do pustej skorupy będzie zrobione w miejscu drugiego okna (tego w obecnym pokoiku) - gdyby jednak ktoś tam chciał wejść. Choć nie wiem, po co, bo tam już nie będzie NICZEGO oprócz gruzu w workach, przygotowanego do wywózki wraz z gruzem z późniejszej rozbiórki.

Jadalnia (sprzed godziny):

 

05 kwietnia 2023

Dziś by były urodziny mojej mamy, a że rok ma trójkę na końcu, więc urodziny okrągłe, dziewięćdziesiąte.

Uwielbiam to zdjęcie, jej młodziutkiej, w tej kolorowej letniej sukience - jak kadr ze starego włoskiego filmu. Od lat nie szukam już żadnych zdjęć na tapetę smartfona, bo ono jest wlasnie tym jedynym.

03 kwietnia 2023

Plan pierwszego etapu robót obejmuje odcięcie części północnej domu za pomocą ściany, wymurowanej w kuchniojadalni. Ponieważ jadalni i małej sypialni nie używaliśmy już tej zimy (pisałam o przeniesieniu swojego gniazda robótkowego do sypialni), więc już umiemy bez tej części żyć. 

Został tam jeszcze mój ukochany pobabciowodziadkowy sekretarzyk, którego przeniesienie było pierwszym punktem planu. Miałam zamiar zabrać się za to w poniedziałek, ale wczoraj jakoś się raptownie zmobilizowałam i sekretarzyk stoi już w dużym pokoju, na razie tu, gdzie po prostu było miejsce.

Udało mi się szczęśliwie ominąć ten etap przenoszenia sekretarzyka, który polega zawsze na wyjmowaniu zdjęć i listów, czytaniu ich i oglądaniu i zalewaniu się łzami, co praktykowałam już kilka razy. Wydawało mi się, że teraz zajmie mi to z tydzień, bo coraz więcej przeszłości za plecami i coraz mniej przyszłości przed sobą, wiadomo. No ale myk-myk i sekretarzyk zmienił lokalizację w godzinę, a kotka Lusia usankcjonowała słuszność dokonanej zmiany.

Za nic w świecie nie chcemy zagracać dużego pokoju metodą, że wszędzie stoją jakieś meble i wszystkie ściany i kąty są obstawione, no ale teraz trochę tak to wygląda. Cieszy natomiast fakt, że światło słoneczne będzie znów opływać te piękne kształty, z których kiedyś wycierała kurze moja ukochana Babunia, a teraz robię to ja.

Tym sposobem wykonano punkt pierwszy sporządzonego  planu, a że punktem drugim jest rozbiórka bambusowych desek podłogi w jadalni, więc napięcie rośnie.

Musimy ze wszystkich sił się postarać, żeby każdy z etapów był zwarty czasowo, a także pod względem poczynionej rozpierduchy, bo nie mamy po szesnaście lat i jeśli któreś z nas zostanie samo, to musi mieć możliwość życia w tych okolicznościach lub/i sprzedania całości. Bo nasze życie TUTAJ to nie jest plan jednoosobowy, o czym często mówię i piszę.

02 kwietnia 2023

Po nabraniu oczek wokół centralnego panelu miało być długo i cierpliwie, jednak nie mogłam dać sobie rady z wprowadzeniem do robótki motywu tych liści, a raczej z określeniem, w którym momencie wzoru powinnam je zacząć. 


Cały tydzień mi na tym upłynął i mówimy tu o kilkunastu pruciach. Wreszcie jednak chyba wyszłam na prostą (dziś rano), czyli jestem na tej głównej rozbiegówce - taką przynajmniej mam nadzieję. Ale tak to jest, jak się nie kopiuje gotowego wzoru, tylko kombinuje jak koń pod górę i wygryza z różnych wzorów różne kawałki w celu zaspokojenia swoich wymagań.

Tymczasem jednak nie wiem, kiedy ja będę ten obrus dziergać, bo zaczęło się już! Nie mam na nic czasu, a roboty huk. Stary poprzesadzał trochę roślin za ogrodzenie na zawrotkę (czyli za lawendą) - białe dzikie lilaki, jaśminowce, żylistek, ognik i coś tam jeszcze.

Tak wygląda wbity w ziemię patyk jaśminowca, który nie chciał umrzeć, a wręcz przeciwnie. Dziś został wykopany i otrzymał nowe życie oraz wygodną legalną miejscówkę docelową.

Stary przyciął też stare pnie róży-potwora czyli odmiany Lykkefund i ich fragmenty zostawiłam sobie do pokazywania ludziom (za pieniądze!). Oto one oraz sama beneficjentka po cięciu.

Powoli przycinam kolejne róże i choć jeszcze mi mnóstwo zostało, to widać też postęp. Pomidory na parapecie zaraz będą gotowe do pikowania, w foliaku mam posiane sałaty i posadzoną w wielodoniczkach dymkę na rozsadę (pierwszy raz tak robię!). W warzywniku posiałam też sałaty i szpinak. Trochę mi Kora zrujnowała część warzywnika, bo pochopnie zasiliłam truskawki pałeczkami granulowanego końskiego obornika i wydawało mi się że jestem taka sprytna, że każdą pałeczkę wpychałam do ziemi, żeby zapach się nie roznosił, a potem jeszcze przykryłam grubą włókniną, którą  przycisnęłam brzozowymi konarami. Jednak psi węch to nie to samo, co mój, nawet jeśli pies stary, niedowidzący i głuchawy, to węch jak brzytwa. Nie dość, że dała sobie radę z konarami, to tymi swoimi terierskimi pazurami wyszarpała dziury we włókninie i rozgrzebała grządki doszczętnie. Przypuszczam, że zasiliła gruntownie florę bakteryjną swojego przewodu pokarmowego i nie wiem, czy truskawki w ogóle zdążyły zauważyć, jak troskliwie chciałam o nie zadbać.

Zaczęliśmy też na poważnie rozpisywać plany działań, mających na celu ruszenie z tymi remontowymi pomysłami i z reorganizacją w domu. Mniej więcej określamy kolejność prac, ale są to sprawy trudne i skomplikowane, a w dodatku trzeba się liczyć z różnymi niespodziankami, na które się natkniemy, wdzierając się w substancję budynku.

Strasznie mi się chce ganiać z meblami, robić zmiany, nawet już mi się to śni po nocach. Ale i boję się tego, co nastąpi potem, bo punkt pierwszy - 1.Wyprowadzka sekretarzyka z małej sypialni niesie za sobą punkt drugi - 2.Demontaż bambusowej podłogi jadalni. Nie zważając na niedzielę i w dodatku palmową, zacznę chyba dziś.

Poczyniony jest kosztorys i już widać, że trzeba będzie wyznaczać jakieś sensowne etapy, tak by nie rozgrzebać wszystkiego naraz i samym sobie nie utrudnić życia i obsługi codzienności. Nie wiem też, ile siły fizycznej będziemy mieli my sami, żeby temu podołać, bo tymczasem nadal jeszcze borykamy się z zagospodarowaniem drewna opałowego i na razie to jest wciąż priorytet.

Przydałby się pomocnik - silny, zdrowy, tani i niepijak, czyli bajki z mchu i paproci.