Pojechaliśmy po nią gdzieś w okolice Pucka, gdzie spotkaliśmy się z hodowcą mieszkającym wtedy na Mazurach i tam nastąpiło przekazanie towaru. Było to 28 czerwca 2010.
Towar w transporcie do domu był zestresowany i nieufny - całą drogę siedział mi przy nogach z głową wciśniętą w ramionka i unikał kontaktu wzrokowego w myśl zasady "nie widzę cię, to i ty mnie nie widzisz".
Takie też pełne nieufności były pierwsze godziny w domu, gdzie musieliśmy ją zapoznać nie tylko z czterema człowiekami, ale i ze starą już wtedy Dumką. Stopniowo sprawy miały się coraz lepiej.
Proszę uważnie spojrzeć na historyczne tło tych zdjęć - tak tu wtedy mieszkaliśmy.
Od siedemnastego maja Kora żyje ze śmiertelną diagnozą. Po tym, co usłyszeliśmy wtedy po badaniu USG do głowy by mi nie przyszło, że jeszcze tyle czasu z nami będzie, jedząc wciąż te swoje cudowne tabletki.
Choć widać postęp choroby, a pewnie i zwykłego starczego niedołężnienia, to jej forma nadal pozwala na spacery, a bywa że i na zabawę i dokazywanie.
Od tego fatalnego maja każdy dzień jest darem, a wczoraj Kora miała dwunaste urodziny, niesłusznie więc dzień ten jest nazywany Dniem Kota. Jest to bowiem Dzień Kory! (też na "Ko")