Motto na tym blogu głosi, że to, co się jeszcze nie wydarzyło, można zmienić. Ale tym samym - to, co się wydarzyło, to już pozamiatane. A wydarzyło się, że nie zamknęłam wczoraj wieczorem kurnika i przyszedł lis i zeżarł nam cztery kurki - z siedmiu, które mieliśmy. Został kogut i trzy kurki, cały wybieg jest w piórach, a te ocalone biedaki siedzą wystraszone pod jaśminowcem. A ja się czuję, jak brudna szmata do podłogi. Tak to jest, kiedy ma się głowę zajętą czym innym i nie jest się w TU I TERAZ. Zawsze wtedy przydarzają się nam dziwne rzeczy, głupie przypadki, wywołane tym mentalnym rozproszeniem. A zaczęłam ten ciąg w poniedziałek, od zgubienia własnej karty bankomatowej na przystanku przy szosie krajowej i znalezieniu jej w rowie przy drodze cztery godziny później.
Dziś i jutro będzie przesilenie, bo mamy teraz głowy zajęte naprawdę ważnymi wydarzeniami, które przed nami dziś i jutro i jeszcze w kolejnych dniach. Trzymajcie kciuki, żebyśmy już więcej samoouszkodzeń nie zrobili! Dodam, że Staremu się dziś śniło, że ma odcięty język
- natychmiast oddać pozostałe kury sąsiadowi
- natychmiast kupić nowe kurki w zbliżonym wieku i zapomnieć o wszystkim do następnego lisa.
Niestety, świerk o którym niedawno pisałam, nie wytrzymał kolejnej wichury, choć już nie była tak silna, jak ta poprzednia. Zniknął nam z pola widzenia.