28 czerwca 2023

Muszę się pochwalić - wreszcie po miesiącu Tofik dal się udobruchać i przychodzi na wołanie! Wyłania się spomiędzy ściany i sufitu w skosie dachowym i najpierw widać jego śmietankowe łapki, a potem całą resztę. Chodzę tam na górę na zajęcia integracyjne z kotami, ale z Lusią to już jest całkiem fporzo i martwiłam się tylko tym Tofikiem, że się obrazi i sobie pójdzie precz. Lusia korzysta z pokoju już w trybie stałym 

A Tofik też się już czuje coraz lepiej (uwaga: dziura w ścianie to przyszłe drzwi do przyszłej łazienki)
Wczoraj Tofik wypróbowywał (i to w trybie kilkugodzinnym) miejscówkę na przyszłym parapecie okiennym
Tęskniłam za tym gamoniem!

A kiedy po tych miziankach schodzę na dół, to czeka tam na mnie takie stęsknione towarzystwo!

27 czerwca 2023

Wczoraj wieczorem prześwietliliśmy jajka. Weszliśmy do kurnika, zamykając za sobą drzwi, żeby było jak najciemniej, zwłaszcza, że na zewnątrz robiło się dopiero zaledwie szarawo. Stary podniósł kwokę ostrożnie z gniazda, a ja brałam kolejne jajka i przykładałam do latarki smartfona. Cztery były niezapłodnione, więc odłożyłam je, a potem wywaliliśmy je za płot, gdzie użyźniły sąsiedzką uprawę roślin motylkowych. Co do reszty, to też nie jestem tak stuprocentowo pewna, ale w każdym razie było widać siatkę naczyń krwionośnych, wiec je odłożyłam na miejsce, do dalszej inkubacji.

No to teraz czekamy na finisz, a ile tam tych małych będzie, to już mi wszystko jedno. Coraz częściej zaczynam myśleć, że trzeba będzie się chyba wycofać z tej całej kurzej hodowli. To jest całorocznie ogrom pracy i zaangażowania czasowego, emocjonalnego i finansowego, a pożytek raczej z kategorii mgły i Ducha Świętego. I ta huśtawka - od lisa do lisa, od jastrzębia do jastrzębia. Albo przeleci która przez ogrodzenie i pies jej dopadnie. No stres za stresem, a jajka i tak przez większość roku kupujemy od sąsiada.

Odpadłby nam jeden poważny obowiązek, a w szczycie sezonu naprawdę trudno tu znaleźć czas, żeby spokojnie usiąść na tyłku poza porami posiłków. Nie mam nawet czasu przerobić paru rzędów na drutach (a zresztą... wyprowadzam się z kontuzji barku, którą sama sobie uczyniłam, więc żal jakby mniejszy).

Remont na górze trwa, a i na dole jest wreszcie postęp i jak dobrze pójdzie, to w tym tygodniu duży pokój dostanie tapetę, dywan i nową lampę nad stół. Nowa lampa nie jest taka nowa, ale wisi nadal w pokoju, który jest przeznaczony do zniknięcia i trzeba ją stamtąd zabrać. Gdyby Karolina czytała tego bloga, to by wiedziała, o którą lampę chodzi!

W tym tygodniu pozawieszałam wreszcie obrazki nad kredensem, zamocowałam siatkę przeciwko owadom i umyłam okno, a na tak przygotowany parapet wypakowałam wszystkie swoje dziewiarskie zapasy, bo teraz będę malować komodę na włóczki i wczoraj już ją sobie przygotowałam. 

Oba koty są już chyba odgniewane, a zwłaszcza mam tu na myśli Tofika, który też zaczyna już korzystać z górnego pokoju i pojawia się tam również poza porami karmienia. Biedak, stracił swoje miejsce do całodobowego spania w sypialni na desce do prasowania, stracił poranne udeptywanie mnie przy pierwszej kawie w łóżku, a wszystko przez tego ryżego gnojka. Wczorajszej nocy Tofik przyszedł nawet do sypialni, ale Gucio też to zauważył, bo obudził nas rumor i łomot ucieczki i pościgu. 

Przy wczorajszym ważeniu Gucia okazało się, że przybrał trochę na wadze, ale do wyjściowej wagi schroniskowej brakuje mu jeszcze ociupinkę. Tajny posiłek popołudniowy zostanie utrzymany, obserwacja również. Dodam, że obecnie Gucio dożywia się także  samodzielnie owocami świdośliwy, czego nauczył go Burek oraz muchami, ale to już z własnej inicjatywy.

22 czerwca 2023

Wczoraj padał deszcz, nie za mocny i dość długo - czyli taki dobry Deszcz Ogrodniczy!

Minął już pierwszy tydzień wysiadywania jajek przez Rózię, więc dziś o tym parę słów.

Nie wszystkie kury chcą być kwokami, a zielononóżki to już szczególnie. Mam te zielononóżki prawie od początku, a było przecież zaledwie kilka lęgów i to takich nie za mądrych. Słyszałam że silki (takie kury, jak puchate waciki) są w tej dziedzinie wyrywne i zasiadają choćby na jednym jajku, ale silki nie maja u mnie szans, bo mi nie pasują do tzw. ogólnej koncepcji. A ponieważ słyszałam że te rosy mają silny instynkt, to kupiłam dwie właśnie z myślą o przyszłej kurzej prokreacji. 

Któregoś roku kwoka zasiadła nam na jajkach dopiero w sierpniu, a maluchy wykluły się 6 września, co jest niemądre i może źle się skończyć, że względu na zimne już noce i krótkie dni. A jednak się udało. Pamiętam, że zastanawiałam się wtedy bardzo, czy jej w ogóle nie pogonić z tego gniazda, ale jednak w końcu dałam jej spokój i wszystko dobrze się skończyło. Tu dodam, że odkwoczenie kwoki, czyli wybicie jej z głowy wysiadywania, kiedy ona już wejdzie w ten stan, wcale nie jest proste i są na to różne sposoby, o których można poczytać na drobiarskich forach.

Innym razem z podłożonych jajek wykluło się nam szczęśliwie tylko jedno pisklę, więc biegiem wsiadaliśmy w auto i jechaliśmy na Kaszuby, do pewnego pana, który sprzedawał jednodniowe pisklęta zielononóżek z inkubatora. Kupiliśmy ich wtedy chyba z sześć i podłożyliśmy tej mamuśce wieczorem, kiedy już z tym swoim jedynakiem była ułożona do snu. Taka kwoka rano wstaje i już niańczy wszystkie razem, jak swoje.

Czeka mnie jeszcze pewna ciekawa operacja, a mianowicie prześwietlenie jajek i odrzucenie tych, w których nie ma żywych zarodków. Wystarczy zapalić latarkę smartfona i przykładać do niej delikatnie jajko po jajku - jeśli wszystko jest dobrze, to widać naczynia krwionośne i poruszający się kształt w środku. Wszystkie inne przypadki należy wyjąć i usunąć, żeby uniknąć ewentualnego zagrożenia bakteriologicznego w gnieździe. Do takiego prześwietlania (jeśli odbywa się wieczorem) potrzebne są dwie osoby - jedna musi delikatnie unieść kwokę znad gniazda, a druga prześwietla i musi to robić zarówno szybko, jak i bardzo delikatnie, wiadomka. Pamiętam, że kiedy wysiadywała jajka zielononóżka, to czasem dało się to zrobić w dzień i bezstresowo dla kwoki, bo wtedy, gdy właśnie wyszła na swoją codzienną przerwę obiadowo-toaletową. No ale Rózia siedzi jak przyspawana i choć po śladach widać, że codziennie korzysta z wolierki, to ani razu nie udało mi się tego zaobserwować.

Dodam jeszcze, że kury ras pierwotnych (jak zielononóżki właśnie) nie wykazują też chęci do wysiadywania, jeśli w okolicy obserwują jakieś zagrożenia, niekoniecznie dostrzegane przez człowieka. Obecność srok, szczurów i innych drapieżników w pobliżu, minimalizuje szanse na wychowanie potomstwa i kura to wie, więc się nie wyrywa. Nieodparcie nasuwa się analogia z naszym światem, z tym naszym spadkiem urodzeń, gdy młode dziewczyny nie chcą wyprowadzać na ten świat przyszłych pokoleń, mając jeszcze na dodatek świadomość, że same mogą się stać ofiarami fundamentalizmu religijnego bo ich życie i zdrowie nie jest tu w ogóle istotne.  

Ja wszystkiego o kurach nauczyłam się z internetowego forum "wolierka" i był to dla mnie na początku zupełny kosmos, bo przecież było tak, że weszłam w te kurze sprawy najpierw w praktyce, a potem szukałam wiedzy - czyli zupełnie nie po mojemu, bo ja zdecydowanie najpierw czytam instrukcję, a dopiero potem uruchamiam urządzenie. 

Jeszcze 13 lat temu temat kur był mi równie obcy, co uprawa róż, a teraz - pomyśleć - nawet się ośmielam wymądrzać w obu tych kwestiach!

19 czerwca 2023

Modlę się o wodę z góry, o chociaż trochę deszczu, choć zdaję sobie sprawę, że to może jest kara za moje bezbożnictwo. Nie padało u nas ponad miesiąc, trawa wyschła i trzeszczy pod nogami, a zielona jest tylko w pobliżu rabat, tam gdzie podlewam. Codziennie wlewam w ogród wodę w nieprawdopodobnych ilościach i wkrótce trzeba będzie iść do piwnicy i odczytać wodomierze... oj, będzie grubo. Podlewam ostatnio nawet maliny, bo są obsypane owocami i szkoda by było zmarnować ten trud, jakiego sobie zadały. 

Od minionego czwartku miały być codziennie burze, widniejące w prognozach na Accuweather, nawet po kilka w ciągu dnia, ale nic takiego nie nastąpiło. Nie wiem, co to dalej będzie z tym ogrodem, bo przecież wiadomo, że taki stan się będzie utrzymywał i potęgował w kolejnych latach. 

Jeszcze gorsza sytuacja jest z publicznymi różankami w środku wsi, gdzie już raz w tym roku podlewałam i powinnam teraz znów, ale mam kontuzję barku, boli mnie ręka i nie mam zamiaru męczyć się z rozciąganiem tych beznadziejnych węży do podlewania, jakie mi (na moją prośbę) kupili. Kupili, wiadomo, najtańsze, wiec są one cholernie upierdliwe w użytkowaniu. Zresztą, po co tym różom woda, skoro krzaki nie mogą urosnąć ani zakwitnąć, bo są sukcesywnie obżerane przez daniele, które po pierwsze tu mieszkają, a po drugie są oswajane przez leśniczego i kogoś tam jeszcze, kto ma w dupie moje róże. Kupiłam repelenty dwojakiego rodzaju - emulsję do malowania drzewek i krzewów i zawiesinę do opryskiwania, ale nie widzę jakichś widowiskowych efektów.

Gucio ma się dobrze. Wytworzyli już sobie z Korą i Burkiem dość stabilne stosunki, gorzej z kotami, które już całkiem nie bywają na dole, a Tofik rzadko bywa również na górze. Gdzie on przebywa, gdzie sypia i co jada - jest dla mnie tajemnicą. Lusia zaakceptowała nowy pokój, który urządził jej na górze tatuś i wyleguje się tam na łóżku lub na szafce w szufladzie z kocykiem, daje się karmić i głaskać, a dziś nawet udało mi się ją zakropić przeciwkleszczowo.

Gucio przysparza pewnych problemów z tzw. masą ciała, a mianowicie jest chudy. Już jak go wzięliśmy, widać mu było żebra. Zważyliśmy go od razu na dzień dobry i jak nasze psy, zaczęliśmy karmić psięcą paszą zgodnie z zaleceniami producenta. Po dziesięciu dniach kontrolne ważenie wykazało o 0,6 kg mniej, co przy dwunastu kilogramach ogółem stanowi 5%! Dostaje więc od tego czasu dodatkowy popołudniowy posiłek, po kryjomu, w kuchni, żeby Kora i Burek nie widzieli. Ponieważ po kolejnych dziesięciu dniach waga się utrzymuje, to mam nadzieję, że teraz zacznie wreszcie iść na plus. Sytuacja wygląda tak, ponieważ to psie dziecko siedziało w klatce bez ruchu przez trzy miesiące, a teraz gania jak oszalały, biega, skacze, bawi się, łazi za mną - właściwie, poza nocą, kładzie się spokojnie tylko wtedy, kiedy ja siadam na dłużej z laptopem, czy zaczynam ceremonie kulinarne przy kuchennych blatach.

16 czerwca 2023


I oto jest filmik o Rózi - dopiero dziś, bo przedwczoraj odgrywały się tu dramaty, a mianowicie w porze pośniadaniowej przyszedł lis do naszego kurnika i chciał porwać jedną z zielononóżek. My oboje byliśmy w ogrodzie - Stary dopijał jeszcze przy stoliku herbatę, a ja podlewałam już róże koło studni i w tym czasie ten sukinsyn przypuścił atak. Stary go usłyszał i wypłoszył, kurka została porzucona a lis uciekł. Przyszedł tego dnia jeszcze raz za jakąś godzinę i tym razem ja go zobaczyłam, jak nadchodzi wzdłuż miedzy, od pól, znów w kierunku naszego kurnika. Stary był w pobliżu i zaalarmowany pobiegł tam z Burkiem i przepędzili go. 
Kurka po porannym ataku była skaleczona w szyję i grzbiet i choć po ochłonięciu z szoku i przerażenia, nawet potem chodziła i nie widać było, żeby jej stan w ciągu dnia się pogarszał, to jednak rana była zbyt głęboka i nocy już nie przeżyła. O ironio, została wyniesiona za ogrodzenie, więc prawdopodobnie ten sam lis zrobił z niej jednak użytek.
W czerwcu, kiedy lisy mają młode, nie ma zmiłuj. Nie patrzą już na to, że są ludzie w ogrodzie, że jest jasno i słychać normalne dzienne hałasy - i w pewnym sensie trzeba to zrozumieć. Dlaczego jednak przyłazi do mnie, gdzie musi pokonać trzy ogrodzenia i ma do wyboru tylko kilka kurek, a nie do sąsiadów bliżej lasu, gdzie nie jest ogrodzone, a kur chyba z setka łazi tam i sam? Oto jest pytanie - że sam Szekspir by osłupiał.

Remont w toku, Stary ogarnął już sprawy sieci elektrycznej w nowym układzie pomieszczeń i został mu tylko do zrobienia wyłącznik schodowy. Dziś rozprowadza rurki, które będą dostarczać ciepłą wodę z kotłownianego pieca do kaloryferów w górnym pokoju i musiał w tym celu wywiercić dziury w ścianie i w stropie.
Tu rurki wchodzą przez ścianę do przyszłej łazienki...
...potem biegną przez łazienkę wzdłuż...
...aż do otworów w podłodze...
...którymi trafiają już do kotłowni.
A ja, po niespełna czterech tygodniach od adopcji Gucia, wróciłam dziś do schroniska na spacery z tymi sierotami.

13 czerwca 2023

Od wczoraj liczymy czas wysiadywania - trzy tygodnie, czyli 4 lipca powinny się wykluć pisklęta. Wczoraj Rosa Matka (którą będziemy tu dla wygody nazywać Rózią) dostała do wysiadywania dziewięć jaj, zabraliśmy jej natomiast te małe treningowe. Miałam zamiar zostawić ją jeszcze na jakiś czas z dostępem do całego wybiegu i innych kur, ale co tam poszłam, to jakaś kura (a czasem dwie) siedziała jej dosłownie na głowie, usiłując znieść jajko w to akurat gniazdo, na którym siedziała i niepotrzebnie ją tylko denerwując. Podłożone wczoraj jajka pozaznaczałam ołówkiem, żeby łatwo było odróżnić i zabierać te "doniesione" w trakcie wylęgu, ale okazało się to niepotrzebne, bo od razu dzisiaj odseparowaliśmy ją od razu od stada i przy okazji podłożyliśmy jeszcze dwa (zniesione dziś) jajka. Teraz siedzi sobie tam, gdzie siedziała, ale za zamkniętą ścianką z siatki i z dostępem do wolierki, gdzie ma własne jedzenie i picie i nie musi się denerwować, że po niej łażą i wpychają się jej do gniazda. 

Posiłkując się mądrościami z forum drobiarskiego zaznaczam zawsze jajka miękkim ołówkiem, co jest niepraktyczne, bo się ściera, ale podobno bezpieczne dla lokatorów tych jajek. Długopisem nie - bo można uszkodzić mechanicznie (podrapać) skorupkę, co umożliwi przenikanie zarazków do wnętrza jaja i zagrozi zarodkowi. Flamastrem nie - bo chemikalia w nim zawarte mogą przeniknąć jak wyżej i zagrozić jak wyżej. Prawda to, czy nie - nie wiem, ale wygląda dość rozsądnie.

Rózia wygląda na bardzo bardzo zaangażowaną i przejętą - chyba by się przydał jakiś filmik, bo ta moja kurza kinematografia zawsze spektakularnie podbija internety.

12 czerwca 2023

Rosa trzy kolejne noce spędziła na gnieździe i dłużej już nie mogę jej przeciągać, a w tym czasie udało mi się uzbierać tylko siedem jajek do wysiadywania. Niestety - tylko trzy są od zielononóżek, ale mam nadzieję, że dziś będzie jeszcze choć jedno. Wieczorem podłożymy jej już te właściwe jajeczka, na których będzie siedziała trzy tygodnie. Na razie siedzi na malutkich jajkach od młodych zielononóżek, a one nie nadają się do takich zadań specjalnych. Wieczorem trzeba będzie ją zdjąć delikatnie z gniazda i w tym czasie zrobić podmianę - skrzynkę z nową słomą i nowymi jajeczkami. A może sama zejdzie, bo wczoraj miała od 18:30 godzinną przerwę, a może nawet troszkę dłuższą - już myślałam, że zrezygnowała z tego wysiadywania.

Jajka do wysiadywania muszę oznakować, bo to tego gniazda inne kury nadal będą znosić jajeczka i musimy przecież móc rozróżnić - które są nasze, a które kwoki. Jak już się porządnie "rozsiedzi", to oddzielimy ją od reszty stadka, będzie miała swój własny wybieg w wolierce, w której też będą się wychowywały pisklęta.

No, już ja się tego lata nie ruszę na żadne wyjazdy i to z powodów wielopiętrowych - tych przyziemnych i tych sentymentalno-romantycznych. 

Chcemy natomiast zapisać się na sierpniowe warsztaty pogłębionej praktyki jogi, jak rok temu i to będą nasze wczasy, inwestycja w siebie, przyjemność i wyzwanie jednocześnie.

Remont jest w toku. Stary tkwi w etapie instalacji, ale powstało też już pudło przyszłej łazienki, która będzie ulokowana pod skosem dachowym. Będzie to właściwie tylko toaleta, ale dość duża i pełniąca również funkcję toru komunikacyjnego dla naszych kotów, które nadal (z powodu Gucia) są obrażone, ale jakby trochę mniej. 

Oto wnęka łazienki przed weekendem i dziś - widać tu jej długość i szerokość.

Ja natomiast ciągam meble tam i z powrotem i urządzam sobie w dużym pokoju prawdziwy dziewiarski kącik. Po zimie na tymczasie (w sypialnianym kącie), mam wreszcie możliwość złapania wiatru w żagle. Właściwie już się zagnieździłam, zostało mi zagospodarowanie fragmentu ściany (i tu myślę o tapecie) oraz wymiana tekstyliów kocykowo-narzutowych i zmiana koloru komody z włóczkami. Mam też pomysł na dekorację, z inspiracji jednej z dziewczyn na grupie dziewiarskiej, gdzie poprosiłam o pokazanie różnych dziewiarskich pokoików i kącików.

Będzie też trzeba kupić dywan do jadalni, bo już widać, że teraz jest on konieczny, a na razie jadalnia wygląda, jak płyta lotniska. Szukam w sieci i znalazłam różne fajne dywany o niefajnych cenach, więc poszukiwania trwają i mam nadzieję na przesunięcie parametrów w taki sposób, by nie stracić na fajności, a zyskać na cenie.

W ogrodzie susza, ale i pora kwitnienia róż i pełnia kwitnienia naszej ogromniastej robinii akacjowej.


Z moją ewentualną pracą od września na razie cisza, a korciłoby mnie już wiedzieć to i owo (i czy W OGÓLE), bo ja jestem Osobą Lubiącą Mieć Plany.

10 czerwca 2023

Nie ma czasu na pisanie - czerwiec daje popalić. W ogrodzie susza aż trzeszczy, więc codziennie wiele godzin pochłania stanie z wężem lub przekładanie go w różne miejsca. Podlewam cały warzywnik, pomidory pod folią, wszystkie róże, chryzantemy, drzewka i krzewy przesadzane lub nowo posadzone jesienią lub wiosną i rabaty, które więdną. W borówkach mam od tej wiosny porządną linię kroplującą, której resztka została ułożona w foliaku z pomidorami (ale trochę za mały kawałek, więc tam też podlewam).

Od dwóch tygodni rozkwitają kolejne róże, które w tym roku są zaniedbane co do oprysków, ale jednak dają sobie radę. Chwaściory trochę odpuściły w tej suszy - to choć tyle.

Remont jest w toku i nawet weszliśmy już w etap urządzania się na nowo. Na górze jest już prawie pokój, a że trochę dzięki temu odgruzował się dół, to są liczne zmiany i na dole i na górze.

Można powiedzieć, że góra jest już prawie mieszkalna.

 Wczoraj Stary wkroczył w fazę odcinania instalacji w części budynku przeznaczonym do zniknięcia i zaczął od elektryki. Trzeba zaplanować gniazdka i pstryczki na górze, a także w kuchni, z przeniesieniem lampy sufitowej z jadalni. Stary pracuje więc nad tą elektryką koncepcyjnie, ale również z zajęciami praktycznymi w terenie, czyli w wielu miejscach pojawiły się w ścianach dziury i rowki.

Jakby jeszcze było mało, to jedna rosa chce wysiadywać jajka - dziś pierwszą noc spędziła na gnieździe w formie rozpłaszczonej naleśnikopodobnej, czyli trzeba by jej było podłożyć jajka do wysiadywania, no zresztą po to te rosy kupowałam. Problem jest z tym, że mam tylko dwie dorosłe zielononóżki, których jajka nadają się do podłożenia i potrzebuję czasu, żeby je uzbierać. Pozostałe zielononóżki już się niosą, ale są to na razie małe jajeczka treningowe, więc się nie nadają. Nie wiem, czy nie podłożę do wysiadywania jajek niezielononóżkowych, choćby od rosy jednej i drugiej. Nie wiem też, jak długo mogę zwlekać z wyznaczeniem tego  startowego dnia, żeby mi się ta mamuśka nie rozmyśliła. To wszystko dziś musi się zadecydować, ale mam już pewne pomysły. 

No a dziś jest też Światowy Dzień Dziergania w Miejscach Publicznych, który już czwarty* rok z rzędu próbuję organizować - tym roku w Słupsku, w Herbaciarni w której spotykamy się na cotygodniowym dzierganiu. Ciekawa jestem, czy przyjdą jakieś nowe osoby.

*piąty!

03 czerwca 2023

Młody pomógł ojcu przez ten tydzień - pracowali na dole, a także na górze i w efekcie, można powiedzieć, że mały pokój na dole jest już ZNIKNIĘTY. Jeśli się jeszcze wyjmie drzwi wraz z futryną i wykończeniem oraz okno, to będzie można dokończyć murowanie ściany w kuchni i wtedy już będziemy mieli zupełnie odcięty ten kawałek domu.


Deski, legary i inne podłogowe trzewia zostały odzyskane i mieszkają już teraz na górze. 
Stan z wczoraj - częściowo ułożona jest podłoga w tej sosnowej części, czyli od strony klatki schodowej. W tym dużym, prawie czterdziestometrowym pokoju podłoga będzie z dwóch różnych powierzchni, co podyktuje też pewnie funkcjonalny podział całości. Od strony okien będą ułożone deski bambusowe z jadalni.
  
Stary spędza na górze każdą wolną chwilę, właściwie cały czas, kiedy jest w domu i jeśli nawet chwilowo nic nie robi, bo nie słychać wiercenia, piłowania, szurgotania i łomotów - to siedzi i myśli koncepcyjnie. Wszystko ma oczywiście rozliczone, rozpisane i rozrysowane i prze ku wyznaczonemu celowi, jak na inżyniera i Koziorożca przystało.




Przy wszelkich naszych remontach są zawsze te etapy TAM i Z POWROTEM i to zdecydowanie jest już Z POWROTEM. W etapie TAM jest zawsze destrukcja i rozpierdol, a tu było to wgryzanie się w starą podłogę, usuwanie kolejnych warstw i zagłębianie się w strop, ale na szczęście bez perforacji i migracji treści stropowej na stół z obiadem piętro niżej. Przy okazji odnaleziono różne skarby, ale jeszcze nie tę skrzynie z dukatami, niestety. Pierwszym skarbem są dwie potężne, grube i szerokie deski długości około metra, chyba bukowe, które leżały sobie pomiędzy warstwami stropu, w miejscu gdzie kiedyś planowano budowę pieca, posadowiono nawet stosowny podest, ale potem z pomysłu zrezygnowano. Co z nich będzie, jeszcze nie wiadomo, ale z pewnością dostaną drugie życie, bo są przepiękne. Zaleziono też zmumifikowanego szczura z zamierzchłych czasów (wraz z gniazdem) oraz parę metrów dalej, jajko kurze. Nie wnikałam w jego wiek, ani zawartość, wzięłam tylko delikatnie w dwa palce i wyniosłam do tylnego ogrodu, po czym zamaszystym ruchem zza biodra wyeksportowałam poza granice posesji.

Efektem ubocznym remontu są liczne worki z gruzem, które mamy teraz poukładane przy ścianie sypialni i choć nie za bardzo to wygląda i gryzie w oczy, to będzie chyba łatwiejsze do wywiezienia i doceniam, że Stary pracuje czysto i na bieżąco wszystko po sobie uprząta, na ile jest to możliwe. Nie może być inaczej, skoro mamy tu od pewnego czasu plac budowy i mieszkanie w jednym.