27 marca 2023

Po miesiącach wyszukiwania i przeglądania wzorów i analizowania projektów, przerobiłam wreszcie wczoraj pierwsze oczka, które staną się, mam nadzieję, zaczątkiem nowej pracy dziewiarskiej. Będzie to obrus na stół do jadalni, czyli obecnie do naszego największego i najpiękniejszego pokoju, który jest w trakcie transformacji funkcji. 

Transformacja funkcji polega na tym, że Stary ma się wynieść ze swoim pierdolnikiem projektowo-netfliksowym na górę, a wtedy oprócz działającego już dużego pokoju dziennego, ja zainstaluję tam swój pierdolnik czyli gniazdo dziewiarskie. Tak już jestem nakręcona tym pomysłem, że co tam przysiądę na chwilę, to mam ochotę w trybie natychmiastowym wyrzucać stamtąd Starego i wciągać pudła z włóczkami. Pokój ma 42m2, więc pomieścimy się tam - ja z włóczkami i ten stół, co to czeka na koronki.

Zatem ad rem, czyli do adremu, jak mawiano kiedyś w radiowej Trójce. W ubiegłym roku zrobiłam piękny obrus na okrągły stolik, z bawełnianej tureckiej nitki Maxi w kolorze ni to różowym ni to beżowym - ciepłym i spokojnym. Była to praca wymagająca cierpliwości i uwagi, ale i bardzo satysfakcjonująca. Ponieważ wcześniej wydziergałam treningowo kilka serwetek, to technikę dziergania okrągłej pracy z ażurem od środka miałam oswojoną, a dyletantom tylko zdradzę, że zaczynałam na wykałaczkach, bo kilka pierwszych okrążeń to jest horror wymagający specjalnych ceremonii.

Teraz przyszedł czas na nowe wyzwanie - obrus owalny, ale bardziej zbliżony do prostokąta, bo stół jest prostokątem z zaokrąglonymi brzegami. Jest to piękny stary stół, kupiony w podsłupskim znanym sklepie z antykami i koronkowy obrus po prostu mu się należy! Wykorzystam tę samą nitkę, bo mam jej jeszcze dwa kłębki, a i dokupić można, o dziwo, stacjonarnie, jak widziałam ostatnio w Słupsku.

Nowy obrus zaczyna się owalnym panelem, dzierganym tam i z powrotem, więc technicznie jest to łatwiutki początek, ale uwaga - już centralny panel trzeba dobrać wymiarami do proporcji stołu, żeby potem ażur ładnie się układał na blacie. Tak więc, niezbędne jest wyliczenie stosunku szerokości do długości samego stołu i odniesienie tego potem do wymiarów centralnego owalu. Po wydzierganiu środeczka, będę nabierać oczka dookoła na jego brzegach i od tej pory dziergać już będę w okrążeniach, korzystając z elementów ażuru właściwego.

Miałam problem z wyborem samego wzoru, bo żaden nie podobał mi się tak bez reszty, a jeśli już nawet, to nie było do niego wzoru lub był nieczytelnie opisany. W końcu znalazłam film, pokazujący, jak dziergać owalny obrus i z tego filmu wezmę początek, właśnie ten centralny panel. Natomiast reszta będzie z całkiem innego wzoru w wąskie liście, który bardzo mi się podoba. Będę sama to dostosowywała i rozliczała i mam nadzieję, że mi się wszystko ładnie uda. 

Oto inspiracja dla centralnej części.

A poniżej - wąskie liście, które chcę uczynić głównym motywem całości (bez tego brzegu, który całkiem mi się nie podoba!).

Wczoraj zaczęłam centralny panel, jednocześnie ze zrobieniem opisu danych technicznych projektu (a przynajmniej jego początku), który potem dołączy do mojego zeszytu projektowego. Pomazałam i pokreśliłam w twórczym szale, ale po przepisaniu na czysto wygląda to tak.

20 marca 2023

Minął bardzo intensywny weekend i zaczyna się również intensywny tydzień, jak przystało na nudny żywot emerytki.

W piątkowy wieczór było kolejne bardzo miłe spotkanie towarzyskie przy winku i dobrym jedzonku, a przede wszystkim u progu wydarzeń, ważnych w życiu mojego koleżeństwa, a również i dla mnie nie całkiem obojętnych, ale mójbożezłoty, jak ja już jestem daleko od tych spraw!!! Co nie znaczy przecież, że telewizor i bambosze, a nawet... puszczę farbę, że dostałam bardzo ciekawą propozycję, która, jeśli realizacja dojdzie do skutku, to będzie świetnym domknięciem ramy, a jednocześnie kontynuacją w moim zawodowym życiu. Jest jedna istotna przeszkoda, ale ja wierzę, że coś się wydarzy takiego, że mi się jednak uda.

Sobota to był dzień spotkania dziewiarek trójmiejskich w Sopocie, a gwoździem programu była Ewa, która od lat mieszka w Italii i współpracuje (jako tłumaczka) z tamtejszymi fabrykami włókienniczymi, a od niedawna sprzedaje przepiękne przędze w przystępnych cenach i nieprzewidywalnych ilościach - bo często są to końcówki serii, których w żadnej oficjalnej sprzedaży się nie spotka. Ja już od niej kupowałam śmietankową wełenkę na kocyk-chmurkę dla małej Małgosi oraz melanżową mieszankę w kolorze sól i pieprz, która w moich rękach przeistoczyła się w długi kardigan - chyba jak dotychczas najczęściej noszona z moich dzianin (i na zewnątrz i w domu). Dwa lata temu Ewa odwiedziła mnie na krótką kawkę w ogrodzie, będąc w drodze ze Szczecina do Gdańska, samochodem wypakowanym po sufit włóczkami. Teraz też mam już zakupioną i zapłaconą wielką półtorakilogramową cewkę lnu, który jest bardzo cieniutki i może służyć jako dodatek do innej przędzy, lub w kilka nitek - samodzielnie. Nie widziałam go jeszcze, bo na razie czeka na powrót Ewy do domu i wysyłkę.

Na spotkanie z trójmiejskimi dziewiarkami pojechałam pociągiem zaraz po śniadaniu i wróciłam późnym wieczorem, więc Stary miał wolną chatę, ale nie wyczyniał ekscesów, tylko wraz z pomocnikiem zwoził drewno opałowe z działek budowlanych. Jest tego drewna ogrom ogromniasty i chyba w tym roku będzie mało koszenia, bo wszędzie będzie zalegać suszące się drewno!

No a w niedzielę w końcu wybrałam się na oficjalne i regularne szkolenie dla wolontariuszy w słupskim schronisku. Część teoretyczna została zwieńczona spacerkiem z pieskami i tym razem od razu się zadeklarowałam do małych psów, zwłaszcza, że ból w pośladku i udzie powraca i przypomina, że zaliczyłam skuchę i mam uważać. Wzięłyśmy z innymi dziewczynami trzy pieski z jednego boksu i poszłyśmy na wspólny spacerek. Mój piesek miał na imię Mrozek, a trafił do schroniska zimą, dzięki kierowcy PKSu, który zauważył biedaka leżącego gdzieś w rowie czy na poboczu i zaopiekował się nim. Piesek był w głębokiej hipotermii, ale został odratowany w schronisku i od tej pory tam sobie mieszka. Pamiętam, jak czytałam wpis o znalezieniu tego biedaka na fb fanpejdżu słupskiego schroniska. Mrozek jest starszy lub w średnim wieku, ma srebrzysta, mroźne umaszczenie i terierkowatą twardą sierść, jest miły i wesoły, ale na widok innych psów budzi się w nim bestia!

Być może będę miała towarzyszkę, która pomoże mi się wdrożyć w tych wolontaryjnych początkach, też żwawa emerytka i też przyjeżdża do schroniska w tygodniu i zajmuje się małymi psami. Jesteśmy już w kontakcie.

Tymczasem dość tego porannego łóżkowego leniuchowania; trzeba wstawać, bo kawa wypita, a za oknami jakoś ciemno, a ja mam przecież na dziś plany ogrodowe i zaczynam od cięcia hortensji.

15 marca 2023

Mamy właśnie za sobą bardzo niezwykłą dla nas inicjatywę, którą powzięliśmy w związku z okrągłymi urodzinami Młodego, a mianowicie... w całkowitej tajemnicy (którą udało się utrzymać do samego końca), pojechaliśmy oboje do Krakowa, gdzie spędziliśmy dwa dni z naszymi dziećmi. Program był wcześniej ustalony, a realizacja była możliwa dzięki wciągnięciu do spisku Młodej i Synowej. Dziewczyny spisały się na medal, nie puściły farby, utrzymały pełną konspirację i pomogły wszystko zorganizować.

W programie było odkrycie niespodzianki przed Jubilatem w sobotnie południe przy kawie w "Pożegnaniu z Afryką" w samym centrum Krakowa (przy Tomasza), a potem piesza wyprawa w śniegu z deszczem na obiadek w "Smakach Gruzji", gdzie wszystko było przepyszne i gdzie jawnogrzeszyłam spożywaniem białej mąki. Ten pełen wrażeń dzień zakończyliśmy seansem kinowym, oglądając "Duchy Inisherin" w kinie Pod Baranami.

Niedziela to była wizyta u Młodego, pierwsze nasze spotkanie z mamą Synowej i wspólny obiad. Potem (już tylko my z dziećmi) pojechaliśmy do Żydowskiego Muzeum Galicja na koncert Stanisława Soyki, którego niegdyś chodziliśmy słuchać i oglądać, kiedy występował gościnnie w słupskim teatrze, a nasze dzieci były jeszcze małe.

Wkrotce po koncercie siedzieliśmy już znów w pociągu i tym sposobem nie było nas w domu dwa dni i trzy noce, z czego dwukrotnie naszą sypialnią była kuszetka nocnego pociągu. 

Wspólne wyjazdy są dla nas rzeczą niezbyt możliwą do przeprowadzenia, choć miały czasem miejsce, ale wtedy zawsze opiekunem Gospodarstwa był Młody. Teraz, hmhm, było to jednak niemożliwe. Zwierzętami zaopiekowała się zaprzyjaźniona osoba, którą nasze psy znają od dawna, lubią i często widują. Koty zaopatrzyliśmy w taki sposób, że weszły na te dwa dni w tryb bezobsługowy, największym natomiast wyzwaniem były kury, które zazwyczaj są egzotyką dla kogoś, kto na co dzień nie ma z nimi do czynienia, a tu jeszcze w dodatku była przecież gromadka nowych kurek w różnym wieku i kolorze. Opiekunka przeszła szkolenie, podczas którego dostała do ręki wydruk z przepisami wykonawczymi i chodząc po Gospodarstwie, realizowała kolejne punkty. Poradziła sobie na tyle dobrze, że pod naszą nieobecność wszystkie młode kurki nauczyły się spać na grzędzie, czym zakończyły dzieciństwo i weszły w wiek młodzieńczy.

Tak więc wyprawa się udała i mam nadzieję, że obdarowany naszą obecnością Młody miał z tego wszystkiego przynajmniej tyle radości, co ja! Bo też i wszystko, co zaplanowane, udało się zrealizować, mimo niefortunnego początku na słupskim dworcu PKP, ale otempotem.

Bo tymczasem mamy huk roboty przy zagospodarowaniu drewna opałowego, a tu przecież i w ogrodzie wszystko naraz, bo Wiosna naciera! A rano w sypialni jest już tyle światła...

06 marca 2023

Nowe kurki przechodzą okres adaptacyjny, widzą się, słyszą i wąchają z dotychczasowymi naszymi kurkami zarówno na wybiegu, jak i w kurniczku, ale żadne sporty kontaktowe nie wchodzą na razie w grę. Dostają też ziarno, wodę i inne smakołyki w pobliżu siebie, ale po dwóch stronach siatki, więc i przy jedzeniu mogą się integrować.

Ponieważ młode zielononóżki mają teraz 15 tygodni, to są już całkiem sporymi kurkami i nie będę niepotrzebnie przeciągać kwarantanny. A rosy to już w ogóle - 22-tygodniowe nie różnią się rozmiarami od dorosłych zielononóżek. 

Kwarantanna jest mi potrzebna dla wstępnej obserwacji nowych kurek, bo przecież przybywają one z zewnątrz i choć hodowcy zawsze zapewniają o doskonałym stanie zdrowia, szczepieniach, odrobaczeniach i innych pierdoletach, to zasada ograniczonego zaufania jest tu moim zdaniem niezbędna. Boję się przywleczenia do kurnika niechcianych atrakcji, w tym też pasożytów skóry. Kury na wybiegu lubią się kąpać w piasku, co jest ich sposobem na utrzymanie higieny skóry. Robią sobie na ziemi takie niecki, które rozgrzebują pazurami i przy suchej pogodzie używają tych niecek jako kąpielowych wanienek. Wylegują się tam, obracają, wiercą i otrzepują, pudrując sobie całą skórę. A w fermie takich cudów nie ma. Młode kurki dostały do swoich kąpielowych niecek w wolierce tzw. ziemię okrzemkową, która dodatkowo ma uczynić cuda.

Wolierka adaptacyjna ma ściany i sufit z siatki, a przez większość dnia oświetlona jest słońcem. Ławeczka i drewniane skrzynki służą jako urządzenia placu zabaw i są chętnie użytkowane. 


O ścianę kurnika oparta jest duża i gruba szklana szyba, pod którą kurki mogą się schronić, gdyby padało, ale też i korzystać tam ze słonecznej i piaskowej kąpieli. No i oczywiście jedzenie i picie jest do ich dyspozycji od rana do wieczora. Nowe kurki są bardzo żarłoczne, chyba smakuje im ta tutejsza dieta. Nie umieją na razie jeść zielonych ziół i warzyw, ale tu rosy wskazują zielononóżkom kierunki, bo są najodważniejsze w próbowaniu  nieznanych smakołyków. Układ trawienny kurek już się przestawił i robią normalne ptasie gówienka, a nie tę obrzydliwą cuchnącą fermową sraczkę, excusez le mot.  

Ależ te rosy są fajne, nigdy nie miałam takich kurek! Mają ogniście rude umaszczenie piór z czarnymi końcami lotek ogona, a nogi zupełnie różowe. Wydają się też być łagodnego i spokojnego usposobienia, no i jako najstarsze w tej nowej gromadce, są najodważniejsze w próbowaniu nowych umiejętności.

Trzeba pamiętać, że te kurki u nas pierwszy raz zobaczyły światło słoneczne i poczuły pod nogami ziemne podłoże, a w piórkach podmuchy wiatru. Muszą się nauczyć samodzielnego porannego wychodzenia na zewnątrz, a co gorsza, wieczornego wchodzenia do kurnika. Spędzam więc znów długie godziny w kurniku, doglądając ich, no i pomagając trochę (ale coraz mniej!). A na YT pojawiają się nowe filmiki i te z kurami mają zawsze duże wzięcie.

Z wchodzeniem do kurnika jest ten problem, że kurki na noc chcą się zawsze ulokować jak najwyżej (już wkrótce na grzędach), więc zamiast wchodzić po pochylni do środka, usiłują wskakiwać na drzwiczki, a stamtąd, rozglądając się bacznie i oceniając możliwości, wzbić się jeszcze wyżej. O ile jedna kurka wygodnie usiądzie na drzwiczkach, a i druga jeszcze też, to już na trzecią nie ma tam już miejsca i kiedy próbuje do nich dołączyć, to wtedy wszystkie spadają w dół z wrzaskami i trzepotami.

02 marca 2023

Wydarzyły się Ważne Rzeczy - sprzedaliśmy jedną z działek i od wczoraj jesteśmy ludźmi bez kredytu, debetu i innych atrakcji, które nieodłącznie towarzyszyły naszemu życiu od lat. Wdzięczność i głębokie niedowierzanie - to jest w skrócie to, co odczuwam.

Dziś czekam na kurki, które już są wysłane pocztą. Kupowałam już kilka razy w taki sposób, jest to tzw. przesyłka na specjalnych warunkach, gwarantujących, że kurki nie będą w podróży dłużej niż 24 godziny. Kupiłam teraz sześć zielononóżek w wieku czternastu tygodni, więc znów trzeba będzie czekać na jajka, bo nieść się zaczynają kurki sześciomiesięczne. 

Tym razem tytułem eksperymentu zamówiłam również dwie kurki rasy Rossa - czyli takie "zwykłe" brązowe, które niezbyt odbiegają od zielononóżek wyglądem i zdrowotnością, ale są bardziej pospolite. To te kurki, które chyba najczęściej można zobaczyć na podwórkach. Mam nadzieję, że któraś z nich zechce uprzejmie zasiąść na jajkach, czego zielononóżki robić nie chcą, mimo moich licznych słownych zachęt i pogróżek. Rossy znoszą jajka o ciemnych skorupkach, co jest konieczne, żebym potem odróżniła jajka zielononóżek i tylko je mogła podłożyć kwoczce do wysiadywania. 

Trwa porządkowanie pola po wycince brzóz i zwożenie drewna na opał. Mam pomocnika, który przychodzi do pracy i teraz podobno ma wolne dwa tygodnie, więc trzeba się zagęścić i wykorzystać ten czas maksymalnie. Pracownik rozdrabnia pnie piłą spalinową i zwozi je wózkiem w okolice ogrodu warzywno-ziołowego, a ja porządkuję teren po bibliotekarsku i układam gałęzie, których grubsze części też będą pocięte i zwiezione.

Bardzo to zdziwiło mojego pracownika:
- Gałęzie pani układała?
- Układałam. A co?
- A chciało się pani??? 

Chciało mi się. Chce mi się.