29 marca 2022

MAREK (archiwalna z 4 lutego 2022):

Przykładam wagę do rodzinnych zdjęć, listów i notatek, zasuszonych kwiatków i kosmyka obciętych włosów - wszystkich tych pamiątek i bibelotów, które zostają po nas jako materialny ślad na tej ziemi. Mam tego całe pudła, albumy, teczki i skoroszyty, mam świadectwa szkolne swoich rodziców i nawet zeszyt, w którym moja babcia zapisywała bieżące wydatki.

Zostanie po mnie mnóstwo śmieci.

Ale w chwilach takich, jak dziś, te śmieci się przydają - mogą stanowić bazę do refleksji, chwili skupienia, wspomnienia i medytacji, pomagają się pożegnać i zrozumieć, że czas teraźniejszy staje się czasem przeszłym.

W niedzielę umarł brat mojej mamy, jej ukochany młodszy braciszek, wymarzony synek i oczko w głowie rodziców. Życie dziwnie mu się poukładało, bo choć był dobrym i wrażliwym człowiekiem, kochanym przez wszystkich, którzy go znali, to zostawił za sobą również cierpienie i łzy oraz z pewnością gorzkie poczucie niezawinionego odrzucenia.

Był bardzo ważną osobą w całym moim sześćdziesięcioletnim życiu, choć z pewnością bardziej obecną kiedyś, w dzieciństwie i młodości, niż ostatnio. Był istotnym tematem codziennych moich rozmów z mamą - Marek to, Marek tamto, Marek zadzwonił/napisał/przyjechał. Ale też: Marek nie dzwoni, Marek nie pisze.
To że przyjechał, zadzwonił czy napisał, to były zawsze ważne i pożądane wydarzenia, choć nieczęste - a może też i dlatego, że nieczęste.
Uwielbiałam go. Jako małe głupie dziecko miałam nawet taki okres, kiedy sobie myślałam, że chyba bardziej kocham tego wujka niż moją mamę, co było idiotyczne i sama sobie już wtedy z tego zdawałam sprawę. Teraz wiem, że był to stan zauroczenia i zachwycenia się tym innym, człowiekiem - jego urodą, młodością, fantazją i humorem, tą świeżością jaką przynosiły spotkania z nim.

Mam takie piękne fotki brata z siostrą w latach ich młodości. Nie ma na nich daty, ale to lata sześćdziesiąte i być może wtedy byłam już na świecie.

 

A poniżej jedno jeszcze starsze - brat i siostra z rodzicami (we Wrocławiu na Wystawie Ziem Odzyskanych).

 

Tak, ta dziewczynka z loczkami, to on w dzieciństwie. Tu widać, jaka duża różnica wieku była miedzy rodzeństwem - aż jedenaście lat.

Marek mimo ciężkiej choroby zachował do końca życia świetną pamięć i sprawność intelektualną. Parkinsonowsko roztrzęsioną ręką spisywał wspomnienia na dużych kartkach w kratkę, drukowanym pismem, stojąc przy stole - bo tylko na stojąco był w stanie zapanować nad drżeniami i utrzymać w ręce pióro.
I napisał też o siostrze.

 

Straszny był dla mnie cały ten tydzień, bo rozum wcale nie działa tak, jak by się oczekiwało. W chwilach bezmyślnych i na granicy letargu miałam przerażające odczucia - a to że znów umiera mi mama, a to że Marek jest wciąż w szpitalu i czekamy na wieści... Wynurzałam się z tego dziwnego stanu z poczuciem paniki i wtedy dopiero docierało do mnie, jak sprawy wyglądają.

Dziś to jego biedne sponiewierane chorobą ciało obróciło się w popiół.
Pożegnałam się, jak umiałam, siedząc na macie do jogi na poduszce medytacyjnej, pozawijana w koc, próbując liczyć oddechy i nie udławić się łzami.

2 komentarze: