MAREK (archiwalna z 4 lutego 2022):
Przykładam wagę do rodzinnych zdjęć, listów i notatek, zasuszonych kwiatków i kosmyka obciętych włosów - wszystkich tych pamiątek i bibelotów, które zostają po nas jako materialny ślad na tej ziemi. Mam tego całe pudła, albumy, teczki i skoroszyty, mam świadectwa szkolne swoich rodziców i nawet zeszyt, w którym moja babcia zapisywała bieżące wydatki.
Zostanie po mnie mnóstwo śmieci.
Ale w chwilach takich, jak dziś, te śmieci się przydają - mogą stanowić bazę do refleksji, chwili skupienia, wspomnienia i medytacji, pomagają się pożegnać i zrozumieć, że czas teraźniejszy staje się czasem przeszłym.
W niedzielę umarł brat mojej mamy, jej ukochany młodszy braciszek, wymarzony synek i oczko w głowie rodziców. Życie dziwnie mu się poukładało, bo choć był dobrym i wrażliwym człowiekiem, kochanym przez wszystkich, którzy go znali, to zostawił za sobą również cierpienie i łzy oraz z pewnością gorzkie poczucie niezawinionego odrzucenia.
Był
bardzo ważną osobą w całym moim sześćdziesięcioletnim życiu,
choć z pewnością bardziej obecną kiedyś, w dzieciństwie i
młodości, niż ostatnio. Był istotnym tematem codziennych moich
rozmów z mamą - Marek
to, Marek tamto, Marek zadzwonił/napisał/przyjechał.
Ale też: Marek
nie dzwoni, Marek nie pisze.
To
że przyjechał, zadzwonił czy napisał, to były zawsze ważne i
pożądane wydarzenia, choć nieczęste - a może też i dlatego, że
nieczęste.
Uwielbiałam
go. Jako małe głupie dziecko miałam nawet taki okres, kiedy sobie
myślałam, że chyba bardziej kocham tego wujka niż moją mamę, co
było idiotyczne i sama sobie już wtedy z tego zdawałam sprawę.
Teraz wiem, że był to stan zauroczenia i zachwycenia się tym
innym, człowiekiem - jego urodą, młodością, fantazją i humorem,
tą świeżością jaką przynosiły spotkania z nim.
Mam
takie piękne fotki brata z siostrą w latach ich młodości. Nie ma
na nich daty, ale to lata sześćdziesiąte i być może wtedy byłam
już na świecie.
A poniżej jedno jeszcze starsze - brat i siostra z rodzicami (we Wrocławiu na Wystawie Ziem Odzyskanych).
Tak,
ta dziewczynka z loczkami, to on w dzieciństwie. Tu widać, jaka
duża różnica wieku była miedzy rodzeństwem - aż jedenaście
lat.
Marek
mimo ciężkiej choroby zachował do końca życia świetną pamięć
i sprawność intelektualną. Parkinsonowsko roztrzęsioną ręką
spisywał wspomnienia na dużych kartkach w kratkę, drukowanym
pismem, stojąc przy stole - bo tylko na stojąco był w stanie
zapanować nad drżeniami i utrzymać w ręce pióro.
I
napisał też o siostrze.
Straszny
był dla mnie cały ten tydzień, bo rozum wcale nie działa tak, jak
by się oczekiwało. W chwilach bezmyślnych i na granicy letargu
miałam przerażające odczucia - a to że znów umiera mi mama, a to
że Marek jest wciąż w szpitalu i czekamy na wieści... Wynurzałam
się z tego dziwnego stanu z poczuciem paniki i wtedy dopiero
docierało do mnie, jak sprawy wyglądają.
Dziś
to jego biedne sponiewierane chorobą ciało obróciło się w
popiół.
Pożegnałam
się, jak umiałam, siedząc na macie do jogi na poduszce
medytacyjnej, pozawijana w koc, próbując liczyć oddechy i nie
udławić się łzami.
Pi
OdpowiedzUsuńDobrze, że odzyskałas ten wpis. Smutny ale piękny.
Musiał być smutny. Dziękuję.
OdpowiedzUsuń