14 listopada 2025

Mam serce jak bryłę lodu i mózg ugotowany od płaczu i smutku i czuję się, jakby mi się tam wszystko w środku zsiadło. 

W środę wieczorem, 12 listopada, umarł nasz ukochany Buruś, ta poczciwa pierdoła, ten wiecznie zanurzony w poczuciu winy i melancholii najmądrzejszy pies mojego życia. Bo on naprawdę rozumiał każde zdanie, każde słowo i to również takie, które nie było wypowiadane do niego, tylko kiedy rozmawialiśmy niby we dwoje.

Nie wiadomo, co się właściwie stało, ale poszło to w piorunującym tempie - jeszcze w niedzielę po południu byliśmy ze wszystkimi psami na spacerze po polach, a w środę wieczorem już odprowadzaliśmy go za Tęczowy Most - czy jak to się tam mówi - gdzie niby tym psom jest już lepiej, niż było tutaj. Z tym, że to jest gówno prawda, bo przecież on tam za nami tęskni! 

W tych przerażających ostatnich godzinach byliśmy przy nim blisko i czule, ciepłymi słowami i gestami staraliśmy się przynieść mu ulgę, żeby się nie bał, żeby wiedział, że jest w swoim domu, otoczony bliskimi kochającymi stworzeniami. 

Dziś jedziemy do weta, omówić wyniki badań, które nadeszły, gdy już było i tak za późno. Czy się w ogóle czegoś dowiemy, czy pozostaniemy z jedną wielką niewiadomą - nie mam pojęcia.

Adoptowany ze słupskiego schroniska 14 sierpnia 2014, był w naszej rodzinie 11 lat i prawie 3 miesiące. 

Burek wiedział i czuł codziennie, jak bardzo go kocham i to jest moje jedyne pocieszenie, z jakim tu zostałam. A to kadr z jego ostatniego spaceru.  


04 listopada 2025

Przełom miesięcy mieliśmy z gośćmi, bo najpierw przywieźliśmy sobie na chwilę Zuzię, a potem Młoda wpadła z Ameryki na trzy dni. No, nie tak całkiem, ale fajnie brzmi. Dziś już Młoda odlatuje przez Kopenhagę i Los Angeles, a poprzednio było San Francisco i Amsterdam i ta mnogość miejsc i miast, w których ona ostatnio bywa wprawia mnie w zachwyt i oszołomienie! Zabiera ze sobą udziergany przeze mnie już jakiś czas temu sweterek dla męża, ciekawa jestem, czy się spodoba. Jej samej wydłubałam naprędce mitenki i opaskę i było to zbyt naprędce - ręce mi wysiadły i muszę teraz sobie zafundować kilkudniowy post dziewiarski, bo bolą mnie dłonie i wszelka moc z nich odpłynęła.

Teraz przed Młodą kolejna podróż na wielkie rodzinne Święto Dziękczynienia, na którym zbierze się rodzina zięcia i z angielskiego pamiętam, że to się nazywa "big family gathering". Znowu jednak nie pamiętam nazw stanów, w których mieszkają rodzice zięcia, choć przynajmniej wiem, że on sam wychował się w stanie Wyoming. Chyba. A te dwa pozostałe to może Arizona i Oklahoma? I oni lecą właśnie do tej Oklahomy? Niech mnie ktoś kopnie w dupę z tymi wszystkimi stanami!

Goście przemknęli, znaczy... gościnie przemknęły, a teraz zapadła jesienna cisza, w szumie kolorowych liści, które w większości wiszą jeszcze na drzewach. Po sezonie histerycznego wykaszania trawy do gołej kości, społeczeństwo przystąpiło do histerycznego wygrabiania liści i odstawiania ich w plastikowych worach na odpady biodegradowalne. No tego, to ja nigdy przenigdy nie zrozumiem, jak można mieszkać na wsi i nie mieć kompostownika, tylko całe tony organicznych skarbów traktować jako śmieci. No ale ja wielu rzeczy nie rozumiem i nawet bym nie chciała.

Ostatnio miałam taką refleksję, że wielu ludzi się pewnie zastanawia, po co nam ten trzeci pies i co my w ogóle wyprawiamy. Ale zaraz przyszła druga refleksja i hmmm, no... jak by tu napisać, żeby nikogo nie urazić. Bo ci akurat ludzie, którzy tak myślą, z pewnością nie są naszym bliskim kręgiem, więc ani to nie jest moja sprawa, co oni sobie o mnie myślą, ani to nie jest ich sprawa, w jakich konfiguracjach ja tu sobie uprawiam życie rodzinne. Oto jest moja higiena życia emocjonalnego. A psy są właśnie naszą rodziną, a nie końcówką od łańcucha lub obijającym się o kraty kojca strażnikiem Nie-Wiadomo-Czego.

A Trzeci Pies czyli Nuka jest już z nami czwarty tydzień i już zna prawie wszystkie domowe rytuały. A moja obserwacja jest taka, że jest ona świetną kandydatką do tronu, który opustoszał po odejściu Kory. W wielu swoich zachowaniach bardzo podobna do Kory i czasami obojgu nam się zdarza nazwać ją tym imieniem. 

28 października 2025

Zakończyłam pierwszy miesiąc spotkań robótkowych, które prowadzę w lokalnym ośrodku kultury raz w tygodniu. Ach, jaka to ulga, jak dobrze, że te dwa lata wiejskiej misji bibliotekarskiej mam już za sobą! Moja następczyni na tym miejscu była bardziej inteligentna, bo (zatrudniona z dniem 6 października) złożyła już parę dni temu wypowiedzenie. Ja potrzebowałam na to dwóch lat - żałosne. 

Na razie mam na spotkaniach swoją stałą ekipę, ale mam nadzieję, że z czasem ktoś się jeszcze pojawi. Dostałyśmy tę salę, co poprzednio, a także szafkę na kawki/herbatki/czekoladki. Mam też swój własny klucz od sali i od całego budynku, bo wychodzimy jako ostatnie, a więc zamykam wejście główne i zaszyfrowuję alarm. Wczoraj wiozłam na spotkanie sąsiadkę, która pierwszy raz ze mną jechała i chyba miała obawy, ale obiecałam jej, że będę łagodnie brać zakręty i w końcu się zdecydowała!

Nuka już jest nasza, a my jesteśmy jej. Widać, że już się czuje swobodnie, biega coraz szybciej i zwinniej, uwielbia wychodzić do ogrodu i wcale się nie pcha od razu z powrotem, chyba ją zachwyca ta wolność i przestrzeń, po latach życia w ciasnych ciemnych klitkach, a potem dwóch miesiącach w schroniskowym boksie. Ładnie zajada i wreszcie klawiatura żeber jest jakby mniej wyczuwalna w dotyku.  Byliśmy z nią w lecznicy, która ma podpisaną umowę z organizacją prowadzącą schronisko i pokrywającą koszty leczenia, dopóki mamy Nukę w opcji DT czyli Dom Tymczasowy. Okazuje się, że grudkowata zmiana na grzbiecie, choć ma charakter nowotworu łagodnego, to jednak musi być usunięta i mamy się umawiać za jakiś miesiąc - dwa, jak tylko psina trochę się poprawi i wydobrzeje.

Wczoraj, podczas mojego wieczornego zalegania na sofce z laptopem i robótką, podeszła nagle i po prostu wlazła mi na sofę, jakby to był jej stały rytuał i ułożyła się do spania. Gucio lekko się zbulwersował, co było widać gołym okiem, bo przybiegł w pewnej chwili i... stanął jak wryty. Naprawdę nie wiedział co ma zrobić, trochę podreptał, wyszedł z pokoju, ale zaraz przyszedł znów, spojrzał z niedowierzaniem i ulokował się na fotelu obok. 

Od czasu adopcji Nuki byłam tylko raz w schronisku i to na kociarni, co zresztą też bardzo lubię. Nie ma to jak posprzątać ponad trzydziestu kotom kuwety, poprześcielać kocyki i piernaty, pogadać, pomiziać, wymienić wodę i dosypac suchych bobków, a na koniec jeszcze pozamiatać i zmyć podłogi. Trafił mi się też deser w postaci sesji miziania z ósemką małych rudzielców. 

Również joga poszła przez tę Nukę w odstawkę i oczywiście w domu też nie robiłam praktyki, choć zamierzałam inaczej. No ale dziś już jedziemy razem, mam nadzieję, że trupem tam nie padnę po takiej przerwie i dorocznymi listopadowymi bólami, wędrującymi tu i ówdzie po zewłoku mym doczesnym.

16 października 2025

Będzie teraz wciąż o Nuce i o Nuce, bo przecież nie może być inaczej. 

No ale też i za ogród się wzięłam, wreszcie mam na to czas i ochotę, więc metodycznie przemierzam kolejne połacie i odchwaszczam moje różanki i inne rabaty oraz podejmuję postanowienia, że będę już naprawdę na bieżąco dbać o to wszystko. Wyrywam więc zielsko i wyrzucam na trawę, a potem przechodzę do kolejnej strefy, a jak skończę, to idę do domu i zostawiam taki pogrom. Dopiero po paru godzinach zgrabiam urobek na kupki i pod wieczór wywożę na kompost, a kolejnego dnia znów robię to samo i tak się przemieszczam jak brygada śmierci niosąca zagładę perzowi, trawsku, podagrycznikom i innym zbrodniarzom. Przy okazji szykuję miejsca do nasadzeń i przesadzeń, bo znów nie udało mi się nie kupić nowych róż, a taki właśnie miałam plan. 

Zrobiłam już jesienny porządek w skrzyniach warzywnych, ale tam dookoła, to jest jeszcze burdel na kółkach i moc roboty - no ale na to przyjdzie czas, jak spadną liście i właściwie będzie na to cała zima.

Mamy też zakreślone jesienne plany ogrodowych reorganizacji, no i nadszedł wreszcie ten mój przeukochany czas, kiedy to przyodziana w gumiaki i polarek, chłonąca jesienne słońce i wiatr, obserwuję z rozdziawioną gębą przeloty ptaków i na podobieństwo pastuszków Chełmońskiego i jemu podobnych, zadzieram głowę do góry oparta o grabie.

Wieczorami (są wreszcie jakieś wieczory!) robię na drutach i oglądam z laptopa lub słucham tego i owego. Ostatnio mam eksplozję skarpetek, ale powstały też fajne sweterki (małe dzieciowe i i duży zięciowy), które pokażę na swoich SM, jak już trafią do odbiorców.

No to teraz Nuka. 

Okazuje się, że na razie nie możemy razem jeździć na jogę, bo ona jeszcze nie umie zostawać w domu bez ludzi. Właściwie to Stary jeździ do pracy i znika na długo i jest ok. Gorzej ze mną, bo mnie zna dłużej i właściwie, jak tylko trafiła na boksy spacerowe, to wychodziła na spacery wciąż ze mną i ze mną i chyba zostałam nominowana na mamusię. No i ja JESTEM, aż tu nagle wczoraj pojechałam na jogę i zniknęłam na cztery godziny, a Stary został w domu i to co się działo po moim powrocie, to było tak rozczulające i zarazem przerażające... Rozchlipała się biedna, cichutko popiskiwała i była tak rozdygotana cała i biegała w kółko po domu i tak mnie witała i witała i nie mogła się uspokoić! Biedne psie nieszczęście, chyba myślała, że nie wrócę. Teraz więc tego musimy ją pouczyć, bo przecież nie można wszystkiego naraz. Dziś jest siódmy dzień i od trzech dni możemy śmiało powiedzieć, że Nuka już wie, że tu mieszka. Teraz więc będą kolejne punkty. 

No to dziś Stary pojedzie sam, a ja sobie może trochę postoję w domu na głowie, zobaczymy. A właściwie to właśnie w przypływie animuszu z pierwszej porannej kawy, postanowiłam pokazać tu moim czytelnikom filmik z maja, który jest dostępny w ukrytej części mojego kanału i może być oglądany tylko przez osoby posiadające link. Proszszsz! (tłusty brzuch w gratisie).

15 października 2025

Są wieści z naszego człowieczopsiego domu, a mianowicie nie zakończyła się sprawa leczenia burczego oczka, bo wciąż mu się pokazywała ta trzecia powieka i oczko się mrużyło, więc znów go Stary zabrał do weta. I dziś się okazało, że tam jest jaskra! Buruś dostał nowe krople, tym razem na forever, więc znów jest umęczon, a ja wciąż za nim łażę i zakrapiam oraz rozpisałam cały harmonogram podawania mu leków. Jest to jedenaście razy dziennie "coś": tabletki na tarczycę i na stawy, krople jedne i krople drugie oraz żel do oczka. Biedny dziadeczek... i jeszcze ta nowa suka, o którą musi być zazdrosny.

Nusia coraz lepiej daje się poznać i wiemy już o niej nieco więcej. Wciąż jest spokojna i zrównoważona, ale też lubi szaleństwa i z Guciem bawią się w ogrodzie tak, że zastanawiamy się, które to z nich jest młodym psiakiem! Bardzo się z Guciem polubili i to widać, bo mają wzajemnie na swój widok taką fajną przyjazną i wesołą reakcję. A Burek wciąż się boczy, ale jakby trochę mniej, no ale czasem ją obwarczy tak bardzo brzydko i dostaje wtedy opierdol. Stary mówi, że Buruś potrzebuje więcej czasu i że też się udobrucha, no a teraz się trochę rządzi. 

Nuka jest bardzo zdyscyplinowana i wspaniale reaguje na wszelkie polecenia i korekty, no naprawdę - nawet się nie trzeba wysilać. Chyba ton głosu, mowa ciała człowieka i jej psie ośmioletnie doświadczenie powodują, że odczytuje nawet nie do końca znane słowa i w odpowiedni sposób reaguje, na przykład wystarczy tylko lekko skinąć ręką w kierunku jej posłania, a już się tam układa. Respektuje również burczące korekty Burka i nie robi tego, na co on jej nie pozwala. Tak więc on ma coraz mniej powodów do burczenia, bo Nuka zapamiętuje i przestrzega na przyszłość. 

Obowiązkowo towarzyszy mi w ogrodzie, a kiedy jestem zajęta dłużej w jakimś miejscu, to kładzie się w pobliżu i mnie wypasa, jak to owczarki. W domu odpoczywa na tym swoim posłaniu, usytuowanym w miejscu, z którego widzi i drzwi do sypialni, i dwa psie posłania w sieni, i mnie na sofce robótkowo-relaksowej.

Nie pcha się nam do łóżka (i dobrze, bo ono jest zajęte przez Gucia).

Nie lubi jabłek ani marchewek, w przeciwieństwie do naszych psów.

Nie bawi się piłką ani psimi zabawkami, choć wczoraj wzięła na chwilę do pyska sznur do przeciągania.

Umie otwierać drzwi zamknięte tylko na klamkę i wczoraj dwukrotnie wyprowadziła do ogrodu całą ferajnę, otwierając najpierw drzwi z sieni do ganku, a potem drugie, zewnętrzne. A dziś odwrotnie, weszli sobie przednim wejściem i widziałam to na własne oczy, bo akurat szlam przez sień do łazienki, no myślałam, że padnę ze śmiechu. Tak więc po piętnastu latach mieszkania tutaj, trzeba się będzie nauczyć zamykania drzwi na zasuwkę.

Obecnie trwa tuczenie Nusi, bo jest przeraźliwie chuda i musimy spowodować, żeby ta jej klawiatura żeber mogła się schować w jakimś ciałku. Już do schroniska przyjechała chuda, a tam jeszcze schudła, pewnie z tęsknoty za swoją panią i z niezrozumienia całej strasznej sytuacji, w jakiej się znalazła. W sumie mieszkała w schronisku od 14 sierpnia do 10 października.

Tam w schronisku szczekała tak dziwnie, jakby nienaturalnie brzmiącym schrypłym głosem, a ja miałam takie skojarzenie, jakby to było stłumione szczekanie psa, któremu ktoś zabrania szczekać i on niby szczeka, ale wie, że nie wolno. Oczywiście u nas w domu to jest zupełnie inne szczekanie, zresztą słyszeliśmy je tutaj przez te sześć dni chyba zaledwie ze trzy razy. Powtórzyła się więc sytuacja z Burkiem, kiedy to ponad jedenaście lat temu przyjechaliśmy do schroniska go poznać, a oprowadzający nas pracownik powiedział, że on ma "irytująco piskliwe szczekanie", czy coś w tym stylu, już dokładnie nie pamiętam. No miał. Ale w domu już nie miał. To tylko pokazuje, jakim stresem jest dla psa takie uwięzienie w tym piekle dźwięków i odoru psiego przerażenia, że nie mogą tam być w pełni sobą, bo są zalane fontannami kortyzolu.