29 marca 2025

Niestety, nic się nie dało ponegocjować, punkcja była i dostałam też skierowanie na trzeci zastrzyk izotopowy. Na razie się nie umawiam, muszę pomyśleć, przespać się z tym najpierw. Po przyjeździe do domu zastosowałam jednak nowy protokół postępowania, bo skoro zawsze po punkcji leżę, a noga mi puchnie, to może spróbujemy odwrotnie. 

Łaziłam więc po ogrodzie, przycinałam kolejne róże, przy okazji je odchwaszczając i przygotowując do rozsypania nawozu. Umyłam też lustra i okienka w domku ogrodowym na terenie warzywnika i powiesiłam tam sobie (wkrętarką!) nowy wieszaczek, który wcześniej wisiał w domu, więc go stamtąd ukradłam. Również wkrętarką poodkręcałam wkręty tam gdzie trzymały one kiedyś brzegi siatki wolierki od góry, a była ona przymocowana do ściany chatki gęsto na całym obwodzie, bo wszystko musiało być szczelne i dokładnie zabezpieczone, żeby koty (i inne potwory) nie przelazły do piskląt. 

A dziś raniutko nakręciłam nowy filmik o warzywniku in progress. 

Bardzo mnie cieszą te filmiki i wspaniałe jest to, że mogę sobie tak łazić, gadać, pokazywać różne rzeczy, a potem publikuję - najpierw w trybie ukrytym - i robię korektę. Wycinam jakieś usterki lub dłużyzny, a dopiero wtedy publikuję filmik w trybie publicznym i jestem zachwycona faktem, że umiem to zrobić! Zwłaszcza, że często już w trakcie tego gadania wiem, co będzie do wycięcia.

Wczoraj pierwszy raz wystawiłam do werandowania rozsadę pomidorów. Siewki są jeszcze malutkie i dość nierówno wschodzą, ale już się pokazują pierwsze liście właściwe.

Wczoraj też znalazłam w ogrodzie pierwszego w tym sezonie kreta unicestwionego przez Gucia, tak więc wiosnę można uznać za otwartą.

27 marca 2025

Nareszcie jest wiosna, taka jeszcze nie za ciepła, ale to dobrze, bo spokojnie można robić wszystkie prace. Zaczęłam przycinać róże, ale jeszcze nie tak pełną parą, bo jeżdżę do pracy i na jogę, więc od poniedziałku do czwartku mało jestem w domu. Na pełną parę przyjdzie czas w weekend, a zresztą nie wszystkie przecież ruszają równo, więc powolutku będę sobie ciąć. Cieszę się, bo dziś rano przed pracą uwolniłam piękne trzy parkowe róże kanadyjskie John Cabot z resztek ogrodzenia kurnika (a dokładnie z tej części nad właściwą siatką, która to miała powstrzymywać kury przed wyfruwaniem poza wybieg).  

W piątek mam kontrolę kolana u ortopedy i wtedy się okaże, czy będę miała kolejny (już trzeci) zastrzyk izotopowy w Gdańsku. Mam też nadzieję, że nie będzie mi robił punkcji, bo to niestety za każdym razem wyłącza mnie na dwa dni z aktywności i powoduje niemiłe dolegliwości, a wkurzające jest także i dlatego, że kolano jest opróżnione z nadmiarów tylko w dniu punkcji, a już nazajutrz zaczyna powracać stan sprzed. Jestem nastawiona na negocjacje.

Zaglądam co jakiś czas na mój kanał youtubowy i co zawsze widzę jakieś nowe osoby subskrybujące... chyba powyżej pewnego progu to już idzie samo. Dziś 508 osób.

A kot biblioteczny wtargnął wczoraj w księgozbiór!

24 marca 2025

Ponieważ kot biblioteczny nie wzbudził entuzjazmu ludności wyrażonego w komentarzach, to niniejszym przechodzimy do dnia powszedniego w Gospodarstwie wczesną wiosną. 

Po pierwsze na południowym oknie wschodzą pięknie pomidorki i to wszystkie 23 odmiany, chociaż nierówno i niektóre ze sporym opóźnieniem. Fajnie powschodziły w foliaku sałaty i rzodkiewki i posiałam też w wielodoniczkach groszek cukrowy (mimo jego nazwy, bo od cukru trzymam się z daleka od lat).

Całą parą idą przygotowania, których finałem będzie montaż grządek podwyższonych oraz wypełnienie ich treścią. W dostosowanie terenu po kurzym wybiegu włożyliśmy ogrom pracy, a jeszcze mnóstwo roboty zostało, ale teraz już nie wygląda to wszystko jak były kurnik, tylko wreszcie jak przyszły warzywnik. Wkrótce będzie nowy filmik, bo zagnieździłam się już nawet po swojemu w domku ogrodnika i czas to wreszcie uwiecznić.

Mój mąż, oprócz tego, że działa mi na nerwy od czterdziestu  siedmiu lat (ale gwoli sprawiedliwości, muszę dodać, że nie cały czas z równym nasileniem), to jest człowiekiem upierdliwie dokładnym w wykonywaniu różnych Prac Herkulesa, teraz więc robi ścianki tych grządek warzywnych z takim zaangażowaniem, jakby miały przetrwać trzysta lat, w tym katastrofę nuklearną, klimatyczną i wypalanie traw na terenie całej gminy. Konstrukcja powstaje z desek odzyskowych (no raczej!) po rozbiórce północnej dobudówki, a oto etapy:

W tym roku będą zamontowane tylko trzy grządki, a potem się zobaczy. Orientacyjny rysunek wygląda tak:

Do wypełnienia grządek mamy na stryszku byłego kurnika słomę, mamy też glinę z demontażu ściany wewnątrz domu, mamy biomasę (choćby z wiosennego czyszczenia rabat) oraz tekturowe kartony. No i w sobotę przyjechała jeszcze przyczepka ziemi kompostowej, która również wypełni te grządki (zdjęcia nietenteges, bo pstrykane przez okno).

Dodam, że to już jest ta pora roku, że nie da się wyjść do ogrodu i nie ugrzęznąć w robocie na parę godzin.

20 marca 2025

Kot biblioteczny pojawiał się już ubiegłej jesieni za oknami w moim miejscu pracy, ale dzieci pytane o niego, zapewniały, że ma dom i gdzieś tam sobie mieszka. No jak mieszka, to mieszka, nie moja sprawa, a łazi... no łazi, jak to kot na wsi.

Potem zniknął jakoś, myślałam (durna ja): zima jest, to siedzi sobie w ciepłym domu. 

A potem, w lutym, znów się pojawił, a jak pierwszy raz zaprosiłam go do środka, to było już_po_wszystkiem. Zakupiłam saszetki i zaczęłam go dokarmiać, przeznaczając do tego celu specjalny talerzyk. Zainaugurowałam w moich szafkach kocią szufladę, przestrzegałam także zasad higieny, co oznacza, że zanim wszedł, to zamykałam tutejszą kuchnię, a jego talerzyk myłam zawsze nad zlewem gospodarczym w korytarzu koło łazienek. 

Kotek był grzeczny, pozwalał się posmyrać i pogłaskać, zjadał ładnie, a potem układał się do snu. Nie były mu potrzebne fotele i kanapy, bo zasypiał nawet na gołej podłodze albo na gumowej wycieraczce w drzwiach. Zainstalowałam mu nawet gustowny kartonik pod biurkiem, ale nie raczył skorzystać. Nie był niepokojony przez jakąś zauważalną frekwencję w obiekcie, więc poczuł się bezpiecznie, a do tego mógł się trochę zagrzać.

Wypuszczony na zewnątrz, spacerował po słonecznych plamach na drodze lub przesiadywał na moim zewnętrznym parapecie, a raz nawet przyniósł mi prawdziwą ropuchę, w dodatku żywą, choć początkowo wydawało się, że niekoniecznie.

Z czasem zaczęłam go oglądać od strony strefy podogonowej, ale słaba w tym jestem i nie nabrałam jakiegokolwiek poglądu. Zaniepokoiło mnie natomiast, czy zaokrąglone kształty tułowia nie znaczą, że to kotka i w dodatku już zapylona. Biegając do pobliskiego sklepu po saszetki dowiedziałam się, że to kocur i że pani sklepowa też go karmi, co od razu dwutorowo rozstrzygnęło moje dylematy.

Wraz z mieszkającą w pobliżu pracownicą schroniska zaaranżowałyśmy akcję-premedytację. Kocur został solidnie nakarmiony, a potem wtarabaniony do kontenera i wywieziony do schroniska na kastrację. Spędził tam kilka dni, a nawet (po znajomości) jedną noc dłużej niż by mu się należało, po czym wrócił do swojego miejsca bytowania, jak to się praktykuje w przypadku kotów wolnożyjacych.

Znów przychodzi, zaczął włazić do pudełka, a nawet śmiem przypuszczać, że rozpoznaje mój samochód i odgłos otwierania drzwi do obiektu, bo przybiega galopem i nie muszę nawet kiciać. Nazywa się chyba Kitek (przynajmniej na moim terenie).

Teraz myślę, żeby go jeszcze zakropić przeciwko kleszczom i pchłom, ale chyba najpierw muszę go jeszcze trochę dooswajać, bo nie jestem pewna, czy uda mi się tak długo przytrzymać go w unieruchomieniu.

13 marca 2025

Pogoda wariuje jak to w marcu, bo mieliśmy już w miniony weekend prawdziwe lato, z krótkimi rękawami nawet, a dziś rano powitałam dzień starożytną inwokacją ocurva!, bo za oknami było biało.

Łazienkowa zabudowa wanny nie została dokończona, ponieważ Stary zasiadł do projektu będącego częścią wielkiej inwestycji miejskiej i reszta musi czekać. A tu jeszcze po drodze nie wiadomo jak, wpadł do kibelka koszyczek z kostkami zapachowymi i nie dał się wyjąć, a wręcz przeciwnie i była obawa, że utracimy drożność. No ale chyba poleciał.

Muszę się pochwalić, że dużo prac udało nam się już zrobić w przyszłym warzywniku, włącznie z tym, że Młoda przepuściła przez rębarkę gałęzie z odmładzania jaśminowca i naprodukowała cennej biomasy. Strrasznie już lubię ten kawałek ogrodu i te zmiany które tam następują i myślę, że będzie tam pięknie! Wystartujemy chyba z trzema grządkami warzywnymi na początek no i niestety - teraz to one będą priorytetem, a nie jakaś tam wanna w łazience, nie oszukujmy się. Najważniejsze, że pomocników nie brakuje!

Posiałam już pomidory, korzystając z dni korzystnych według kalendarza biodynamicznego, no i teraz czekam aż powschodzą w sypialni na szafie, bo musza mieć ciepło. W foliaku posiałam też sałaty, rzodkiewkę i cebulę, wszystkie w kilku odmianach.

Wystroiłam też pieski na wiosnę, bo zamówiłam dla nich długą sześciometrową smycz i dwie obroże do kompletu. Były one szyte na zamówienie i mogłam sobie wybrać taśmę z nadrukiem sublimacyjnym (cokolwiek to znaczy!) z wielu fajnych wzorów, więc była zabawa. 

A następna notka będzie o moim kocie bibliotecznym.