14 listopada 2025

Mam serce jak bryłę lodu i mózg ugotowany od płaczu i smutku i czuję się, jakby mi się tam wszystko w środku zsiadło. 

W środę wieczorem, 12 listopada, umarł nasz ukochany Buruś, ta poczciwa pierdoła, ten wiecznie zanurzony w poczuciu winy i melancholii najmądrzejszy pies mojego życia. Bo on naprawdę rozumiał każde zdanie, każde słowo i to również takie, które nie było wypowiadane do niego, tylko kiedy rozmawialiśmy niby we dwoje.

Nie wiadomo, co się właściwie stało, ale poszło to w piorunującym tempie - jeszcze w niedzielę po południu byliśmy ze wszystkimi psami na spacerze po polach, a w środę wieczorem już odprowadzaliśmy go za Tęczowy Most - czy jak to się tam mówi - gdzie niby tym psom jest już lepiej, niż było tutaj. Z tym, że to jest gówno prawda, bo przecież on tam za nami tęskni! 

W tych przerażających ostatnich godzinach byliśmy przy nim blisko i czule, ciepłymi słowami i gestami staraliśmy się przynieść mu ulgę, żeby się nie bał, żeby wiedział, że jest w swoim domu, otoczony bliskimi kochającymi stworzeniami. 

Dziś jedziemy do weta, omówić wyniki badań, które nadeszły, gdy już było i tak za późno. Czy się w ogóle czegoś dowiemy, czy pozostaniemy z jedną wielką niewiadomą - nie mam pojęcia.

Adoptowany ze słupskiego schroniska 14 sierpnia 2014, był w naszej rodzinie 11 lat i prawie 3 miesiące. 

Burek wiedział, jak bardzo go kocham i to jest moje jedyne pocieszenie, z jakim tu zostałam. A to kadr z jego ostatniego spaceru.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz