27 lipca 2022

Jak to jest miło zrywać z własnej grządki ogórki, to sobie tego lata ze zdziwieniem przypominam, bo już zapomniałam na amen. Teraz, na tym nowym warzywniku, mam wreszcie ogórki jak należy, dorodne, o pięknych liściach i owocach podłużnych jak panbóg przykazał, a nie baloniastych pyrdkach, które wyrastały w poprzednich sezonach i powodowały, że się w końcu zniechęciłam i strzeliłam focha na parę lat.

Ogórki wysiewam do malutkich doniczek, po kilka (2-3) nasionek, a potem, jak powschodzą i mają już jakiś sensowny wygląd, to wysadzam je z całą bryłką ziemi na grządki. Tu trzeba uważać, żeby nie uszkodzić kruchych ogórkowych korzonków, dlatego też ich nie rozdzielam, tylko przenoszę całą zawartość takiej doniczki od razu, a one potem, rosnąc, i tak rozłażą się w różnych kierunkach i wzajemnie sobie nie przeszkadzają.

Miałam w tym roku kilkanaście tych doniczek i to, co z nich powyrastało, pozwala mi nawet na kiszenie własnych ogórasków. Mam do tego kiszenia system - bo to jest inna sytuacja, niż gdy się kupuje kilka lub kilkanaście kilogramów i kisi wszystko za jednym zamachem. Mój system wygląda tak: przynoszę z warzywnika pozrywane ogórki i tak na oko oceniam - jeden słoik, czy dwa. Przygotowuję więc dwa słoiki, wkładam czosnek, koper i chrzan, a potem wpycham ogórki. Jeśli drugi słoik nie całkiem jest wypełniony, to wkładam go do lodówki i tam czeka, aż będzie go czym uzupełnić jutro-pojutrze. A ten pierwszy dopełniam zalewą i zamykam - finito! Zalewę robię zawsze z wrzątku, w którym rozpuszczam dwie łyżki soli na litr wody i zostawiam ja tylko na chwilę do przestudzenia, po czym taką porządnie ciepłą zalewam słoiki.

Kiszę w starożytnych słojach wecka i chętnie dokupiłabym ich z pięć lub dziesięć, jeśli by były gdzieś dostępne. Mogę za nie zapłacić pieniędzmi lub też szklanymi pokrywkami do tychże wecków, które to pokrywki posiadam jako spadek po rodzicach w ilościach pozwalających zapisać je w spadku moim dzieciom.

Na zdjęciach - moje ogórki na grządkach (na pierwszym - u dołu od lewej, na drugim - pośrodku kadru).

Co do kur - okazało się, że ta mała z głową wciśniętą w ramiona miała dziwną sylwetkę z powodu swego wieku, bo była najmniejsza i na wcześniejszym etapie rozwoju. Teraz już dogania resztę i jak się rozpędziła, to ma sylwetkę normalną i szyję wyprostowaną, a grzebień coraz bardziej czerwony, a klatę coraz bardziej czarną! O żesz, jasna cholera, zadzwoniłam dziś do pana hodowcy z reklamacjami i umówiliśmy się, że na przyszły rok odbiorę rekompensatę w pogłowiu. A tymczasem - oddam 3 koguty zielononóżki kuropatwiane. To komu?

2 komentarze:

  1. ;-DDD nadmiar kogutów jest bardzo śmieszny.. prócz faktu, że jaj nie złożą

    OdpowiedzUsuń
  2. No, gdybyśmy je może JEDLI, to bym nie przeżywała, a tak, to widzisz.

    OdpowiedzUsuń