02 marca 2024

Oprócz wielu zwykłych zajęć, mam ostatnio jeszcze zajęcie niezwykłe, które w dodatku jest po angielsku.

Otóż na portalu genealogicznym odezwał się do mnie niejaki Sylvain, który jest Francuzem z polskimi korzeniami i nosi nazwisko takie, jak moje panieńskie, a jego pradziadek Jan był rodzonym bratem mojego dziadka Józefa. Sylvain napisał, że uzupełnia swoje drzewo, poszukuje więc danych o różnych osobach, a przy tej okazji natrafił na mnie w portalu My Heritage i prosi o pomoc. 

Tak więc resztki wieczorów (które są coraz krótsze, a wkrótce już znikną zupełnie) spędzam na grzebaniu w moim drzewie genealogicznym, które liczy już 353 osoby i jestem z niego bardzo dumna. No a potem piszę listy do Sylwka z Francji, jak go sobie roboczo nazwałam, tworząc od razu na pulpicie folder na te wszystkie znaleziska, które będę mu wysyłać. 

A Gucio pomaga.

Piszę po angielsku i to nawet bez słownika, ale to nie jest dla mnie tak hop-siup, natomiast sprawia mi wiele przyjemności. Potem daję to do sprawdzenia Młodej lub Młodemu i okazało się na przykład tym razem, że nagminnie przed rzeczownikami nie używam article'ów ani cząstki "to" przed czasownikami w bezokoliczniku, ale poza tym to jest całkiem spoko. No i jeszcze ku radości korektorki określiłam kuzynkę słowem "cuisine" (zamiast "cousin"), które to słowo co prawda istnieje, ale dla określenia kuchni jakiegoś regionu. Samą mnie to rozśmieszyło, zwłaszcza, że obydwa te wyrazy były mi znane, ale - miałam, nie używałam, więc wyparowało. 

Używać! Ćwiczyć! Powtarzać! Utrwalać! Bo przecież nieużywane zanika - nie tylko mięśnie uda ale i zasoby puszki mózgowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz