27 maja 2024

No i w sobotę rzeczywiście nastąpił koniec prac, zawierających się w projekcie o nazwie "rozbiórka dobudówki domu i przywrócenie jego pierwotnej formy". Dodam, że ta dobudówka powstała ok. 1926 roku, więc też już nie była nowa, no ale cały dom jest dużo starszy.

Roboty się zakończyły i można było zrobić z grubsza sprzątanie terenu. Teraz cały burdel i rozgardiasz jest na tym chwilowym niby-tarasiku i tam trzeba wkroczyć w następnej  kolejności.

                  

Tak to teraz wygląda od strony ogrodu, spod robinii akacjowej,

a tak od strony frontowego podwórka.

I jeszcze od drogi do domu.

Stary siadł i narysował już oczywiście ogrodzenie, które będzie zamontowane na skraju tarasiku. Ze względu na duży spadek terenu, na którym posadowiony jest dom, będzie w ogrodzeniu spory uskok, ale schowa się on w wielkim ogniku, który rósł przy samym dawnym narożniku budynku i teraz będzie mógł wreszcie rozwinąć skrzydła na wszystkie strony. Deski na ogrodzenie są (z rozbiórki), więc nie powinno to trwać długo, zwłaszcza, że w czerwcu przyjeżdża Młody i zadeklarował pomoc, a poza tym jest to dość pilne, bo póki nie ma ogrodzenia, nie można rozebrać tego pozostałego kawałka ściany. Przynajmniej dobrze, że płyta styropianowa, zasłaniająca przerwę między murkiem a narożnikiem domu, została zastąpiona przez bardziej gustowną drewnianą paletę.

Kiedy już ogarniemy to ogrodzenie, przyjdzie chyba czas na prace w miejscu tarasiku, gdzie można uzyskać jeszcze kawałek ogrodu (jak byśmy go mieli za mało!). Będzie to cieniste północne stanowisko i być może dobrze by się tam sprawdziła jakaś kolekcja różaneczników? Do tej pory różaneczniki podobały mi się tylko u kogoś (podobnie zresztą, jak magnolie), bo uważałam, że nie pasują do naszego ogrodu. No ale teraz i tutaj - kto wie!

No i umówiliśmy się z wykonawcą, że jesienią zrobi nam tynk i kolor na tych trzech ocieplonych ścianach.

24 maja 2024

Jesteśmy (tym razem trzyosobowo, z Młodą) uczestnikami eksperymentu prozdrowotnego o nazwie "Post Dąbrowskiej", który już w życiu zaliczyliśmy parokrotnie, ale nie w pełnym sześciotygodniowym wymiarze, tylko lajcikowo - kilka razy po trzy tygodnie. Będziemy trochę chudnąć, a trochę oczyszczać ciało z różnych śmieci, dzięki uruchamianym w trakcie postu procesom autofagii, która nie jest żadnymi bajkami z mchu i paproci, tylko była za to Nagroda Nobla w 2016 roku. No i mamy za sobą już ten najgorszy trudny początek, a ja dziś już chyba wchodzę w ketozę, bo popadłam w stan euforyczny i chce mi się fruwać. 

Jest to post, a nie dieta, bo występuje tu bardzo duży deficyt kaloryczny i dlatego w zaleceniach autorki nie może on trwać dłużej, nić sześć tygodni. Ja tym razem planuję tylko tydzień, oni nie wiadomo.

Post Dąbrowskiej charakteryzuje się tym, że prawie wszystko smakuje beznadziejnie, siki już od drugiego dnia są bezbarwne, zlew się wciąż zatyka po obróbce warzyw i nie ma potrzeby włączać zmywarki, bo wszystkie mycia garów polegają na popłukaniu talerzy/miseczek.

Ścianę północną mamy już ocieploną, zostało tylko pomazać ją klejem i chyba nastąpi to już jutro, a potem jeszcze sprzątanie i Stary musi brać się za ten brakujący kawałek ogrodzenia. Dopóki go nie będzie, to nie możemy rozebrać części murku, który dawniej był ścianą pod oknem pokoiku, bo pieski by nam tamtędy uciekały i zjadały przechodniów. No i trwają rozważania, jako kolor wybrać na te trzy ocieplone ściany, ale to nie w tym etapie, tylko najwcześniej jesienią, pod koniec sezonu ogrodowego.  

19 maja 2024

Tak mi się ułożyło to moje dorosłe życie, że nauczyłam się żyć z ciągłym niedoborem finansów i zawsze trochę na minusie. Czasem było przez chwilkę trochę lepiej, a czasem gorzej, ale ogólnie rzecz biorąc, cały czas w okolicach równowagi chwiejnej, które to pojęcie kojarzę z licealnych lekcji fizyki. Oczywiście z pominięciem tych zupełnych początków dorosłości, kiedy to było już nowe miasto, nowe mieszkanie i nowe dziecko, a nam wciąż na wszystko brakowało, z czynszem włącznie i było to finansowy horror, choć cały czas oboje pracowaliśmy i byliśmy po stacjonarnych dziennych studiach na porządnych uczelniach. Tego temu krajowi wybaczyć nie sposób.

Potem bywało różnie, a moja mama określiła to kiedyś pięknie: "w naszej rodzinie nigdy nie było pieniędzy, ale zawsze jakoś się żyło". No więc i nam się jakoś żyło. 

Mogłabym bez końca rozpaczać i ubolewać, że tylko "jakoś", ale cóż, jak to mówią czas był przywyknąć. No więc przywykłam i nauczyłam się (zwłaszcza tu, na wsi, gdzie mieszkam już - nie do wiary - 14 lat!), że można czerpać siły i radość z innych rzeczy, niż brak debetu na koncie. Z czasem stało się tak, że i debety poznikały i szczerze mówiąc - nie bardzo to rozumiem i niezupełnie jeszcze w to wierzę.

Teraz myślę sobie, że to, czym teraz żyję, to jest majątek nie do porównania z czymkolwiek innym - radość z takich małych codziennych gówienek, to gadanie do psów i kotów, pielęgnowanie roślin w ogrodzie, uczenie się wciąż nowych rzeczy - bo ogród taki jak nasz, to jest przepastna encyklopedia, a jak się jeszcze wyjdzie za furtkę, to są tam kolejne tomy i tylko brać i czytać. Nigdy w życiu nie zaznałam stanu nudy, zawsze mam za mało czasu i za dużo planów

Dziś był bardzo udany dzień. Rano przed śniadaniem ponastawiałam szybko obiad - gotowane mięso wołowe i warzywa, w tym młoda kapusta, wszystko niby z rosołu (ale bez rosołu, bo wywar maksymalnie zredukowałam i zamroziłam), a do tego młode ziemniaczki i pyszny sos chrzanowy. Potem zjedliśmy na słoneczku śniadanie, a przed jedenastą wsiadłam w autko i pojechałam sobie do schroniska. Tam przez trzy i pół godziny wyspacerowywałam pieski, a potem wróciłam do domu. Cudownym zrządzeniem losu, po wielu suchych i ciepłych dniach, spadł po południu dość porządny deszcz, podlewając mi grządki przewidziane na ogórki i cukinie, które już w doniczkach czekały w foliaku na wysadzenie. No i poszłam przed wieczorem i posadziłam to wszystko, a teraz mam wolne, czyli otworzyłam sobie czerwone winko i robię na drutach na kanapie, z nogami do góry i Guciem przy boku.

Będę robić renowację biedronkowego krzesła wg youtubowego filmiku, a oto etap pierwszy.

12 maja 2024

Lisy mają już młode, co poznać można po tym, że wpadają w niedzielny poranek, żeby się poczęstować kurą lub kilkoma. Jeden kogut, cztery kury, w tym trzy zielononóżki - to jest od dziś ewidencja naszego kurnika. Miałam dotrwać tylko do sześciu, a potem kończyć z tym i likwidować kurnik ostatecznie, ale no, cholera, szkoda nam strasznie! Już pomijam, że mój kanał na YT ma podtytuł "Róże, kury i inne bzdury" - i jak by to teraz wyglądało bez kur?!

Więc myślę i myślę i musimy ze Starym zrobić naradę gospodarczą.

Za mną bardzobardzo aktywny weekend i to w dodatku aktywny poza domem. W sobotę byłam prawie cały dzień na trójmiejskich targach włóczkowych, a dziś stałam w schronisku na straganie i handlowałam swoimi octami i maceratami olejowymi. W ofercie miałam też susz lawendowy w woreczkach, kadzidła ziołowe i pęczki świeżego oregano. Sama ja jedna, tymi rencami zebrałam 890 zeta dla schroniska i jestem z tego bardzo dumna.

Aktywnie i pracowicie było też na naszej północnej ścianie, bo w tygodniu i wczoraj poczyniono prace wstępne, a dziś przyklejono styropiany. 

Również aktywnie było wczoraj około północy, bo podjarałam się wszechobecnymi w sieci zdjęciami zorzy polarnej, widocznej nawet z Bieszczad oraz z podwórka sąsiadki. Zamiast zasypiać, wyskoczyłam więc z łóżka, wskoczyłam w gumiaki i łaziłam po ogrodzie w poszukiwaniu tejże. Nie za bardzo spektakularne było to, co udało mi się zobaczyć, ale i tak mi się podobało i postałam trochę przy tej tylnej furtce w pole i się pogapiłam w stronę północnego widnokręgu. Lepsze widoki miał Stary, który się obudził, kiedy ja zasnęłam i załapał się na te cudne fiolety i ostro świecące bardzo liczne gwiazdy.

Dziś już zawczasu ostrzę sobie apetyt na zorzę, bo pogoda jest jak dzwon, więc może znów się zdarzy? Wybieram się w celach badawczych nie tylko do ogrodu, ale i do strychowego pokoiku warsztatowego, który ma okna na północ. Z przyrządów astronomiczno-kosmicznych posiadam dwie  lornetki (po ojcu i po dziadku) i nie zawaham się ich użyć.

08 maja 2024

Dzisiejszej nocy pomidory przeszły chrzest bojowy, bo zapowiadany nad ranem spadek temperatury wymusił zdecydowane działania. Zainwestowaliśmy w całą zgrzewkę (30szt.) wkładów olejowych do zniczy, które tuż po 22:00 zostały pozapalane i ustawione w foliaku wzdłuż chodniczka. Rano cały ogród był zaszroniony, ale znicze wciąż się paliły i pozdmuchiwałam je dopiero około ósmej rano, z tym że do zdmuchnięcia miałam już tylko 29, bo wczoraj po południu Gucio zeżarł cały jeden wkład olejowy i napoczął już nawet jego plastikowy pojemnik, kiedy go nakryłam na tym niecnym postępku. Było to tuż przed wyjazdem na jogę, wiec nawet nie wiem, czy ten gnojek miał choćby jakieś mdłości, no w każdym razie hycał radośnie, kiedy przyjechaliśmy, spał w nocy normalnie i od rana jest nadal w dobrej formie, więc może mu się to jakoś upiecze.

Trochę się rozkręcam z jazdą autem, byłam już dwukrotnie sama w schronisku, no i kilka razy wiozłam nas na jogę aż do Lęborka. Wjeżdżać do Słupska nadal nie zamierzam, ale jestem zadowolona.

W niedzielę w schronisku jest majówkowy festyn, taki na jakim rok temu prezentowałam Gucia, jako pieska polecanego do adopcji, a potem sama go sobie wzięłam.

Z tej okazji postanowiłam przygotować ziołowe stoisko autorskie i mam już nawet wszystko gotowe. Dostanę stolik, zabiorę z domu obrus, wazon i kwiaty do wazonu, a na obrusie będzie to wszystko:



Północna ściana domu wciąż nie jest ocieplona, bo a to nie ma jak przywieźć styropianów, a to sąsiad nie ma mocy przerobowych. No w każdym razie rusztowania już stoją, więc tylko patrzeć, aż ruszą prace. Podoba nam się teraz wreszcie bryła budynku, bez tej przybudowanej dupy! Fajnie wygląda ze wszystkich stron, w sensie kształtu, bo na razie oczywiście nie w sensie wykończenia, które jest w dalszych planach czasowo-finansowych.

A najbardziej mnie chyba zachwyca to, że stojąc przy robinii, tam gdzie było kiedyś okno pokoiku, widzę frontową wejściową furtkę!