Tak mi się ułożyło to moje dorosłe życie, że nauczyłam się żyć z ciągłym niedoborem finansów i zawsze trochę na minusie. Czasem było przez chwilkę trochę lepiej, a czasem gorzej, ale ogólnie rzecz biorąc, cały czas w okolicach równowagi chwiejnej, które to pojęcie kojarzę z licealnych lekcji fizyki. Oczywiście z pominięciem tych zupełnych początków dorosłości, kiedy to było już nowe miasto, nowe mieszkanie i nowe dziecko, a nam wciąż na wszystko brakowało, z czynszem włącznie i było to finansowy horror, choć cały czas oboje pracowaliśmy i byliśmy po stacjonarnych dziennych studiach na porządnych uczelniach. Tego temu krajowi wybaczyć nie sposób.
Potem bywało różnie, a moja mama określiła to kiedyś pięknie: "w naszej rodzinie nigdy nie było pieniędzy, ale zawsze jakoś się żyło". No więc i nam się jakoś żyło.
Mogłabym bez końca rozpaczać i ubolewać, że tylko "jakoś", ale cóż, jak to mówią czas był przywyknąć. No więc przywykłam i nauczyłam się (zwłaszcza tu, na wsi, gdzie mieszkam już - nie do wiary - 14 lat!), że można czerpać siły i radość z innych rzeczy, niż brak debetu na koncie. Z czasem stało się tak, że i debety poznikały i szczerze mówiąc - nie bardzo to rozumiem i niezupełnie jeszcze w to wierzę.
Teraz myślę sobie, że to, czym teraz żyję, to jest majątek nie do porównania z czymkolwiek innym - radość z takich małych codziennych gówienek, to gadanie do psów i kotów, pielęgnowanie roślin w ogrodzie, uczenie się wciąż nowych rzeczy - bo ogród taki jak nasz, to jest przepastna encyklopedia, a jak się jeszcze wyjdzie za furtkę, to są tam kolejne tomy i tylko brać i czytać. Nigdy w życiu nie zaznałam stanu nudy, zawsze mam za mało czasu i za dużo planów
Dziś był bardzo udany dzień. Rano przed śniadaniem ponastawiałam szybko obiad - gotowane mięso wołowe i warzywa, w tym młoda kapusta, wszystko niby z rosołu (ale bez rosołu, bo wywar maksymalnie zredukowałam i zamroziłam), a do tego młode ziemniaczki i pyszny sos chrzanowy. Potem zjedliśmy na słoneczku śniadanie, a przed jedenastą wsiadłam w autko i pojechałam sobie do schroniska. Tam przez trzy i pół godziny wyspacerowywałam pieski, a potem wróciłam do domu. Cudownym zrządzeniem losu, po wielu suchych i ciepłych dniach, spadł po południu dość porządny deszcz, podlewając mi grządki przewidziane na ogórki i cukinie, które już w doniczkach czekały w foliaku na wysadzenie. No i poszłam przed wieczorem i posadziłam to wszystko, a teraz mam wolne, czyli otworzyłam sobie czerwone winko i robię na drutach na kanapie, z nogami do góry i Guciem przy boku.
Będę robić renowację biedronkowego krzesła wg youtubowego filmiku, a oto etap pierwszy.
"Teraz myślę sobie, że to, czym teraz żyję, to jest majątek nie do porównania z czymkolwiek innym"
OdpowiedzUsuńtak samo się poczułam, gdy do domu trafił pierwszy pies. Roślinki rosną sobie spokojnie w doniczkach i się starają, ale opieka nad zwierzakami daje niesamowitą radośc. U Ciebie jeszcze cały dom i zagroda, więc tym więcej.
Pieniądze są ważne, ale ta delikatna, drobna reszta - o wiele wazniejsza.
Pięknie napisane!
OdpowiedzUsuńZrobiliście sobie raj. Na własnych zasadach i na swoje potrzeby.
OdpowiedzUsuńZuziu <3
OdpowiedzUsuń