Po ojcach (moim i mojej mamy) zawsze miałam upodobanie do grzebania w sprawach ogródkowych, z tym że ja po amatorsku, intuicyjnie i nieco na oślep, a nie tak jak Stary, co to jest profesjonalistą i szykanuje mnie w tym względzie od wielu lat.
Mieliśmy kiedyś działkę w kompleksie ogródków działkowych, ale to była porażka, bo za dużo tam było roboty, a za mało czasu i w końcu z niej zrezygnowaliśmy. No i od tej pory miałam swój ogródek na balkonie, na trzecim piętrze czteropiętrowego bloku.
Miałam tam różne kwiatki i zioła, ale też pnącza, a nawet drzewka. Było ładnie i zielono, ale miło też było mieć za oknem te koronkowe gałązki w okresie pozbawionym zieleninki.
Nabywcy naszego mieszkania zażyczyli sobie, żeby przed wyprowadzką usunąć winobluszcz, więc zrywałam go żmudnie ze ścian i sufitu na tyle, na ile to było możliwe, bo w wielu miejscach pozostały powrastane przylgi pędów. I naprawdę do dziś nie rozumiem, o co im chodziło.
Też nie wiem. Piękny był. I wszystko inne osobno i całościowo. A z nieroślinnych - przykuwa uwagę piękna zielona ławka (ceramika na podłodze i dywanik także). Taką ławkę, można postawic nawet w salonie :-)
OdpowiedzUsuńTa ławka też wyjechała z nami na wieś i stoi sobie pod chmurką, pod sznurami do wieszania prania, jako ławka podręczna. Zieloność utraciła już dawno, ale trzyma się całkiem nieźle.
OdpowiedzUsuń