28 grudnia 2024

Dziś jest dzień samospełniającej się przepowiedni - dostałam prawo wstępu i hasła, a wraz z nimi atrybuty boskości i znów tworzę światy, czyli robię to, co niegdyś, jeszcze przed emeryturą. Uwielbiam to, czekałam na to od pewnego czasu, a dziś się po prostu samo stało. 

Również dziś usłyszałam z ust Tomasza Raczka bardzo obiecującą recenzję nowego netfliksowego serialu, czyli adaptacji "Stu lat samotności" Garcii Marqueza. 

Jest to moja ulubiona powieść, a czytałam ją kilka, a może nawet kilkanaście razy i jakoś najczęściej mam na nią ochotę latem. Raz przeczytałam nawet w rosyjskim przekładzie i było to żałosne klejone wydanie, upolowane na jakimś kiermaszu, które rozwalało się w miarę przewracania stron, tak że kolejne kartki wyrzucałam po prostu po przeczytaniu. Bardzo to było dziwne, ale też pasujące do tej powieści, jak ulał.

Jak tylko się dowiedziałam, że Netflix robi serial, to byłam równie przerażona jak i zachwycona. Bałam się, że mi spieprzą świętość, ale i miałam nadzieję, że może jednak nie. No i proszę - warto było czekać, jako rzecze Raczek, trzeba więc będzie znów wykupić abonament. No ale na razie to nie mam czasu.

Tak więc dziś w godzinach przedwieczornych przyszły dwie dobre wiadomości, a wcześniej przyjechało troje gości i dostałam w prezencie piękny grubaśny i mięsisty różowy szlafrok. 


Było dziś jednak także poważne zagrożenie, bo Stary wysłany do mięsnego zaproponował mi zakup artykułu "jelito cienkie dziesięć metrów", ale nie wyraziłam zainteresowania.

24 grudnia 2024

W prezencie gwiazdkowym chciałabym dostać kilka słów od moich odwiedzających. Ze statystyk bloga wynika, że średnio zagląda tu codziennie około 40 osób (!!!), ale rzadko się zdarza, że ktoś zostawi ślad i coś napisze w komentarzach. Zastanawia mnie, kim są te czytające osoby, bo zaledwie kilka z nich znam i mogę powiedzieć, że na pewno wiem, że tu zaglądają i czytają. A reszta?

Wciąż mam tak, że jak piszę nową notkę, to myślę o osobach, które obserwowały blog kiedyś, jeszcze za tych dawnych przedwojennych czasów sprzed awarii i zniknięcia ownloga. I myślę o nich pisząc, choć wiem, że ich tutaj nie ma, że już ich nie ciągnie, nie ciekawi i nie zaglądają, mimo że wielokrotnie zapraszałam i przypominałam adres. Są to osoby, które znam z realnego życia i to od dawna, ale przecież wiem, jak świat teraz wygląda i rozumiem, że każdy ma swoje zajęcia, obowiązki, zabiegania i życiowe zakręty, a obecny internet pęka wprost od pokus, atrakcji i klikbajtów, więc to nie są czasy takich blogów, jak ten. Ja tu piszę ortograficznie i gramatycznie oraz z podmiotem i orzeczeniem, a w dodatku zachwycam się byle zielskiem i byle płotkiem, więc... cóż to może być atrakcja!

Dziś u nas w domu spokój i cisza, jesteśmy tylko we troje z Młodą. Będzie prawie klasyczna wigilijna wieczerza, ale oczywiście, jak to u nas, bez atrybutów religijnych, za to z atrybutami urodzinowymi. Znów upiekłam dla Starego tort Rokoko z przepisu mojej babci, ale tym razem z ksylitolem, bo nie wyobrażam sobie, że miałabym się przyglądać, jak oni to jedzą i nie spróbować ani kawałeczka!

A w niedzielę będzie druga Wigilia, tym razem w większym gronie i chyba z większym udziałem rękodzieła kulinarnego i wtedy będziemy pokazywać amerykańskiemu zięciowi, jak to wygląda w naszej rodzinie. No i mamy w tym roku piękną choinkę, niech nie będzie wstydu przed światem! Wreszcie na starość stać mnie było na to, żeby wszystkie ohydne nietłukące plastiki powymieniać na piękne prawdziwe szklane bombki, a w dodatku tych plastików nie musiałam wyrzucać, tylko oddałam komuś, kto był zainteresowany.

21 grudnia 2024

W te długie i ciemne wieczory wielką przyjemność sprawia mi planowanie nowej części ogrodu, czyli zagospodarowanie terenu pokurnikowego, a mówimy tu o prawie kwadracie - 17mx15m. Rozmyślam sobie o tym i lęgną mi się w głowie różne fantazje, a nawet mam ochotę założyć gruby zeszyt, taki normalny papierowy, zatytułowany "Nowy ogród użytkowy".

Na YT zasubskrybowałam ostatnio przeciekawy kanał Ramsey United i z publikowanych tam przez autora filmików też wyciągam różne fajne inspiracje i pomysły, które będą mi się  mogły przydać do tego nowego projektu. Pewien Anglik pokazuje tam różnych polskich rolników, którzy mają niekonwencjonalne podejście do upraw i robią wszystko, żeby produkować u siebie jedzenie, dające człowiekowi zdrowie, a jednocześnie dbają o naturalne zasoby i o odpowiednie traktowanie gleby, by jej nie obżerać, ale wzbogacać i tworzyć potencjał na kolejne lata. Naprawdę miło mi się to ogląda i sama przyjemność posłuchać takich ludzi!

Na naszym terenie pokurnikowym czeka teraz mnóstwo roboty, bo trzeba się pozbyć tego śliwkowego lasu i wtedy dopiero będę wiedziała JAKIE chcę mieć grządki i w którym miejscu. Na razie leży tam tylko ta duża powalona śliwa i sterty naciętych gałęzi i wygląda to wszystko jak jedna wielka destrukcja. Wiadomo już jednak, że bliskość domu stworzy mi na tym terenie różne fajne możliwości, których nie było w tej poprzedniej lokalizacji warzywnika. 

Mam już w tym miejscu domek ogrodnika, w którym będę miała blaty robocze na wygodnej wysokości, żeby się nie schylać bez potrzeby. Będą też grządki na warzywa z drewnianych desek. Obejrzałam masę filmików o tych podwyższonych grządkach i już wiem, co mi się na pewno nie podoba, a które rozwiązania chętnie wykorzystam. W pobliżu domku chcę postawić pod gołym niebem drewniany stół na krzyżakach. Chcę też zlikwidować odgrodzenie maliniaka, tak żeby był dostępny również od strony tego nowego warzywnika.

Będę tu oczywiście produkować kompost i to tutaj będziemy teraz wynosić kuchenne odpadki biodegradowalne. Nie trzeba już będzie latać z nimi tak daleko, aż za płot na końcu ogrodu, z którą to lokalizacją jednego z naszych kompostowników chodziło oczywiście o psy! Kuchenne odpadki są bowiem przepyszne, w tym skorupki jaj i torebki po herbatkach ekspresowych, a obornik kurzy i króliczy, to już po prostu mniam-mniam. Do nowego warzywnika psy też będą mogły wchodzić, ale tylko pod naszą opieką, więc żadnego samopas latania tam nie będzie.  

Do nowego warzywnika sięgnie kabel od rozdrabniarki gałęzi, można więc będzie produkować tam od razu zrębki do kompostownika i ściółkowania, super świetnie! 

No i z pewnością będę w stu procentach odzyskiwać wodę deszczową z dachu domku ogrodowego. Spróbuję nie używać tam w ogóle wody wodociągowej albo przynajmniej używać jej jak najmniej. Ale może się uda wcale, jeśli by w bardziej mokrych porach wyciągać wodę ze studni i trzymać ją w mauzerze na czas suszy. No to, jak widać, przydałby się i mauzer, ale z tym może być problem mentalny, bo mauzery są ohydne, a tam ma być ładnie.

A wnętrze domku ogrodnika wygląda teraz tak.

20 grudnia 2024

A jednak powaliła mnie niemoc grudniowa, którą najpierw Stary przywlókł z miasta w postaci grypy żołądkowej, po czym sam ją sobie raz-dwa przechorował, a resztki wirusa zostawił mi do wykorzystania. U mnie już nie poszło tak szybko i przeżyłam najpierw koszmarną noc, kiedy to nawet przysypiałam kilka razy na podłodze w łazience, bo nie opłacało mi się wracać do łóżka... natomiast resztki wirusa ulokowały mi się w nosie i uruchomiły katar jak wodospad, co prawda tylko z jednej dziurki, ale za to z ubytkiem sił i strasznym spadkiem kondycji. Przyszło mi nawet do głowy, że to może jest nowoczesna wersja covida, ale w sumie testu nie zrobiłam, więc nie wiem. A katar jak to katar - trwał siedem dni i teraz już się niby skończył, ale wciąż męczy mnie kaszel i łeb mam wypchany niepotrzebną materią. No nic, jest lepiej, a będzie jeszcze lepiej.

Unieruchomiona chorobą rozmyślałam nad urządzaniem nowego ogrodu warzywnego i nawet mi się rysuje całkiem fajny plan i miło tak znów coś zaczynać i planować.

Dziś rano miałam podany w Gdyni drugi zastrzyk izotopu Itr-90 i teraz na 48 godzin mam  założoną ortezę, ale mogę chodzić, więc nie jest źle. Mam nadzieję, że ten izotop poradzi sobie z resztkami przerośniętej błony maziowej i ukatrupi ją już do końca. Co prawda zupełnie normalnie chodzę i nic mnie nie boli, a po poprzednim izotopie bardzo mi się poprawił zakres zgięcia stawu, ale to jeszcze nie jest to, czego bym chciała, no bo płyn stawowy wciąż się zbiera w kolanie i uniemożliwia zarówno pełny wyprost, jak i pełne zgięcie. A jak już będę miała pełny wyprost i pełne zgięcie, to pewnie się położę i umrę, bo się nagle okaże, że znienacka minęło dwadzieścia pięć lat.

Idą święta, idą święta, a u nas okna brudne jak jasna cholera, ale nie wiem, czy znajdzie się ktoś chętny do ich umycia. Ale że zarośliśmy z lekka, a wieczór zapada o 15:00, to nawet nie tak dokuczliwe są te brudne okna, bez przesady.

06 grudnia 2024

No i tak to ze mną jest - albo wysrywam notki, jak bobki spod koziego ogona albo... dwutygodniowa cisza.

Ostatnio pochłania mnie bardzo zacne dzieło utylizacji włóczkowych zasobów i powiem, że nawet nieźle mi idzie. Miałam ostatnio takie wtopy, że kiedy potrzebowałam jakieś 200g włóczki do renowacji dzierganego płaszczyka, to na wszelki wypadek kupiłam trzy różne mieszanki wełniane i to każdej po 600g, bez oglądania, no bo przecież dobra jakość, dobre składy, prosto z włoskich fabryk, to PRZYDA SIĘ. No a do tego zalegające starsze jeszcze zasoby i potem rób co chcesz - a ręce tylko dwie, a doba taka krótka! A do tego od prawie roku czeka ponad kilogram cienkiego kaszmiru, który zanim wskoczy na druty, to wymaga czasochłonnej i pracochłonnej obróbki - przewijania, farbowania i rozmyślań nad projektem. I coraz bardziej mnie do niego ciągnie.

Oprócz dziergania miałam teraz czas reorganizacji moich nastawów - octów i maceratów olejowych, przy której to akcji próbowałam odzyskać miejsce w kuchni, ale nie bardzo mi się to udało, bo wciąż muszą tam stać octy, których jeszcze nie mogę zakręcić i trzeba je mieć na oku. 

Mam teraz także już całkiem porządny kącik na moje wyroby, urządzony w ganku koło zamrażarki. Dojrzewające w dużych słojach octy (jeszcze z nastawami) mają własną drewnianą skrzynkę, a obok i na wieku tej skrzynki, znalazło się też miejsce na gotowe produkty oraz słoiczki i buteleczki na przyszłość.

W pracy się ostatnio pozmieniało i to na lepsze. Po tygodniach obiecanek i odwlekanych terminów zakupu licencji, szkolenia i instalacji systemu, mam wreszcie działający program do obsługi zbiorów bibliotecznych. Jest on częścią systemu placówki macierzystej we wsi gminnej, widzimy więc wzajemnie swoje zbiory i udostępnienia i jest fajnie. Wreszcie znów czuję się bibliotekarką. 

Szykuje nam się w tym roku niezwykle atrakcyjny czas okołoświąteczny i właściwie chyba wreszcie, od śmierci mamy, naprawdę dojrzałam do tego, żeby cieszyć się świętami i angażować się w ich urządzanie, choć oczywiście u nas (jak to u heretyków), termin trochę inny. Ale już się nawet mało kto gorszy, kiedy o tym wspominam. Będzie nas aż sześcioro, co w naszej małej rodzinie nuklearnej, która nie ma ani przodków ani potomków, stanowi naprawdę niezły wynik. Będą to również pierwsze święta w nowym układzie wnętrz w domu i ciekawa jestem, jak to się nam sprawdzi.

Dzieci przyjeżdżają i wyjeżdżają w różnych terminach, szykują się więc istne wędrówki narodów między dworcami i lotniskami a domem. A do tego Zakład Medycyny Nuklearnej wznowił zabiegi i 20 grudnia jadę na powtórkę radiosynowiortezy, za przeproszeniem Szanownych Państwa. Będę więc w okresie okołoświątecznym sikać na zielono.