20 marca 2025

Kot biblioteczny pojawiał się już ubiegłej jesieni za oknami w moim miejscu pracy, ale dzieci pytane o niego, zapewniały, że ma dom i gdzieś tam sobie mieszka. No jak mieszka, to mieszka, nie moja sprawa, a łazi... no łazi, jak to kot na wsi.

Potem zniknął jakoś, myślałam (durna ja): zima jest, to siedzi sobie w ciepłym domu. 

A potem, w lutym, znów się pojawił, a jak pierwszy raz zaprosiłam go do środka, to było już_po_wszystkiem. Zakupiłam saszetki i zaczęłam go dokarmiać, przeznaczając do tego celu specjalny talerzyk. Zainaugurowałam w moich szafkach kocią szufladę, przestrzegałam także zasad higieny, co oznacza, że zanim wszedł, to zamykałam tutejszą kuchnię, a jego talerzyk myłam zawsze nad zlewem gospodarczym w korytarzu koło łazienek. 

Kotek był grzeczny, pozwalał się posmyrać i pogłaskać, zjadał ładnie, a potem układał się do snu. Nie były mu potrzebne fotele i kanapy, bo zasypiał nawet na gołej podłodze albo na gumowej wycieraczce w drzwiach. Zainstalowałam mu nawet gustowny kartonik pod biurkiem, ale nie raczył skorzystać. Nie był niepokojony przez jakąś zauważalną frekwencję w obiekcie, więc poczuł się bezpiecznie, a do tego mógł się trochę zagrzać.

Wypuszczony na zewnątrz, spacerował po słonecznych plamach na drodze lub przesiadywał na moim zewnętrznym parapecie, a raz nawet przyniósł mi prawdziwą ropuchę, w dodatku żywą, choć początkowo wydawało się, że niekoniecznie.

Z czasem zaczęłam go oglądać od strony strefy podogonowej, ale słaba w tym jestem i nie nabrałam jakiegokolwiek poglądu. Zaniepokoiło mnie natomiast, czy zaokrąglone kształty tułowia nie znaczą, że to kotka i w dodatku już zapylona. Biegając do pobliskiego sklepu po saszetki dowiedziałam się, że to kocur i że pani sklepowa też go karmi, co od razu dwutorowo rozstrzygnęło moje dylematy.

Wraz z mieszkającą w pobliżu pracownicą schroniska zaaranżowałyśmy akcję-premedytację. Kocur został solidnie nakarmiony, a potem wtarabaniony do kontenera i wywieziony do schroniska na kastrację. Spędził tam kilka dni, a nawet (po znajomości) jedną noc dłużej niż by mu się należało, po czym wrócił do swojego miejsca bytowania, jak to się praktykuje w przypadku kotów wolnożyjacych.

Znów przychodzi, zaczął włazić do pudełka, a nawet śmiem przypuszczać, że rozpoznaje mój samochód i odgłos otwierania drzwi do obiektu, bo przybiega galopem i nie muszę nawet kiciać. Nazywa się chyba Kitek (przynajmniej na moim terenie).

Teraz myślę, żeby go jeszcze zakropić przeciwko kleszczom i pchłom, ale chyba najpierw muszę go jeszcze trochę dooswajać, bo nie jestem pewna, czy uda mi się tak długo przytrzymać go w unieruchomieniu.

2 komentarze:

  1. Takiego koteła dochodzącego mają w naszym sklepie spożywczym. Sklep otwierają o 6. Pod sklepem stoją razem kot i ludzie - czekając na otwarcie, a jak sklep otworzą to z dzikim miałkiem kot pierwszy wskakuje do środka i leci na zaplecze ;-) (evluk)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koty nie są głupie, wiedzą, że w sklepie wikt zapewniony!

      Usuń