Uwaga, na rozgrzewkę zadanie matematyczne - liczymy kocięta w klatkach, widocznych na zdjęciu.
Dziś pojechała do adopcji Candy, ta moja śliczna maleńka kociczka z kociego szpitaliku, którą pokazywałam ostatnio. Już ostatniego weekendu (a byłam teraz w kociarni i w piątek i w niedzielę) nie zobaczyłam się z nią, bo została wcześniej przeniesiona na woliery, a tam zaraz wpadła komuś w oko i znalazła dom wraz z innymi jeszcze dwoma kociętami.
Przestawiam się powoli już całkiem na te koty, ale kolano nie pozwala mi inaczej, a i tak codziennie wieczorem jest spuchnięte. Jednak kiedy wczoraj i dziś pracowałam nad redagowaniem kolejnych opisów na stronę internetową schroniska, to tak mi się zatęskniło za tymi psami, że aż mnie serce zabolało i pomyślałam sobie, że to jest przecież niemożliwe, żebym tam miała już nie wrócić.
W ubiegłym tygodniu umówiłam się na zabieg w Zakładzie Medycyny Nuklearnej w Trójmieście i czekam teraz na konkrety. Najpierw mi powiedziano, że czas oczekiwania będzie do pół roku, bo muszą zebrać siedmioro pacjentów do jednej ampułki izotopu promieniotwórczego i dopiero wtedy ją sprowadzają z obcych krajów, a na razie to mają dwoje pacjentów z dwóch minionych miesięcy. Powiedziałam trudno i stanęłam w tej kolejce, ale zaraz po kilku dniach miałam telefon, że zabieg będzie jednak dużo wcześniej, bo tak około 20 września i że to ze względu na moje uprawnienia Zasłużonego Krwiodawcy. Umarł im ktoś z kolejki do poprzedniej ampułki, czy co? No w każdym razie będzie chyba wcześniej niż później.
Być może naprawią mi wreszcie to kolano lub chociaż poprawią, co się zresztą okaże dopiero po około trzech miesiącach w kontrolnym badaniu USG. Może się też zdarzyć, że jeden taki zabieg nie wystarczy i trzeba będzie go powtórzyć. A może też być tak, że jak mi wreszcie przestanie dokuczać to kolano, to okaże się, że umarłam i temu zawdzięczam ustąpienie dolegliwości. W każdym mam nadzieje i mam oczekiwania i planuję wrócić na psią część schroniska.