26 sierpnia 2024

Uwaga, na rozgrzewkę zadanie matematyczne - liczymy kocięta w klatkach, widocznych na zdjęciu.

Dziś pojechała do adopcji Candy, ta moja śliczna maleńka kociczka z kociego szpitaliku, którą pokazywałam ostatnio. Już ostatniego weekendu (a byłam teraz w kociarni i w piątek i w niedzielę) nie zobaczyłam się z nią, bo została wcześniej przeniesiona na woliery, a tam zaraz wpadła komuś w oko i znalazła dom wraz z innymi jeszcze dwoma kociętami. 

Przestawiam się powoli już całkiem na te koty, ale kolano nie pozwala mi inaczej, a i tak codziennie wieczorem jest spuchnięte. Jednak kiedy wczoraj i dziś pracowałam nad redagowaniem kolejnych opisów na stronę internetową schroniska, to tak mi się zatęskniło za tymi psami, że aż mnie serce zabolało i pomyślałam sobie, że to jest przecież niemożliwe, żebym tam miała już nie wrócić.

W ubiegłym tygodniu umówiłam się na zabieg w Zakładzie Medycyny Nuklearnej w Trójmieście i czekam teraz na konkrety. Najpierw mi powiedziano, że czas oczekiwania będzie do pół roku, bo muszą zebrać siedmioro pacjentów do jednej ampułki izotopu promieniotwórczego i dopiero wtedy ją sprowadzają z obcych krajów, a na razie to mają dwoje pacjentów z dwóch minionych miesięcy. Powiedziałam trudno i stanęłam w tej kolejce, ale zaraz po kilku dniach miałam telefon, że zabieg będzie jednak dużo wcześniej, bo tak około 20 września i że to ze względu na moje uprawnienia Zasłużonego Krwiodawcy. Umarł im ktoś z kolejki do poprzedniej ampułki, czy co? No w każdym razie będzie chyba wcześniej niż później.

Być może naprawią mi wreszcie to kolano lub chociaż poprawią, co się zresztą okaże dopiero po około trzech miesiącach w kontrolnym badaniu USG. Może się też zdarzyć, że jeden taki zabieg nie wystarczy i trzeba będzie go powtórzyć. A może też być tak, że jak mi wreszcie przestanie dokuczać to kolano, to okaże się, że umarłam i temu zawdzięczam ustąpienie dolegliwości. W każdym mam nadzieje i mam oczekiwania i planuję wrócić na psią część schroniska.

21 sierpnia 2024

Wczoraj obejrzałam filmik pana Grzegorza na kanale Rozeogrodowe, gdzie pokazywał CO i JAK, ale przede wszystkim KIEDY trzeba zrobić, żeby nakłonić róże do trzeciego kwitnienia. Ostatecznym terminem wykonania zabiegu był szesnasty sierpnia, ale przecież wiem, że on mieszka pod Tarnowem, więc mam parę dni zapasu, bo to co u niego już się dzieje, u mnie dopiero nadchodzi. Rzuciłam się więc w ogród z sekatorem i według zaleceń z instruktażu naciachałam dwie taczki urobku. No i poprzyglądałam się różom przy tej okazji i stwierdziłam, że niektóre z nich to już chyba same z siebie postanowiły się zebrać do tego trzeciego kwitnienia i mam nadzieję że zdążą i że jesień będzie długa i piękna.

Trzeba przyznać, że tego roku mamy komfort z podlewaniem z góry i naprawdę do tej pory chyba tego nie doceniałam, choć przecież zdawałam sobie sprawę, że pada i podlewa i nie muszę wystawać godzinami z wężem. Samopodlewanie mamy tylko w borówkach, więc podlać ten nasz wielki ogród w suchych okresach, to nie jest zajęcie na jeden dzień, oj nie. 

Dzięki obecności Młodego z Rzanetkom, mogliśmy ze Starym urwać się na parę dni i pojechaliśmy do naszych przyjaciół pod samą białoruską granicę, na tereny, które w tym roku dotknięte są długotrwałą suszą i cała zieleń zupełnie inaczej tam wygląda niż u nas, a patrząc ogólnie, rzutem oka dookoła - nie jest taka soczysta i nasycona. Niezwykły i przebogaty ogród Gospodarzy też zastaliśmy umęczony i sponiewierany suszą i upałem, tym bardziej, że nie mieszkają tam oni na stałe, tylko wpadają od czasu do czasu. Odwalają wtedy kolejne fale katorżniczej roboty - o czym można potem poczytać w blogu, do którego link mam tu u siebie, po prawej u góry - po czym znów znikają. Mają tam natomiast zasobną glebę i bujność roślin zupełnie odwrotną niż u nas, gdzie na tych pomorskich piachach (mimo ich dokarmiania) wszystkie rośliny mamy o połowę mniejsze niż w jakichkolwiek opisach. Był to spokojny czas, pełen długich rozmów i było też trochę zwiedzania, które jednak było trudne ze względu na panujące piekielne temperatury. Wiele naszych rozmów zahaczało o deszcz i rzeczywiście jednego ranka ten deszcz trochę popadał ku radości nas wszystkich, bo smutno było patrzeć na przygnębienie Gospodarzy. Mowa też była o tym, które rośliny przypłaciły suszę życiem lub drastycznym spadkiem kondycji i że chyba trzeba się jednak stopniowo przestawiać i skłaniać ku tym roślinom, które nie muszą mieć ciągle wilgotno i dobrze sobie radzą z deficytem wody. 

Ja już ten ogród widziałam kilka lat temu, rośliny były wtedy jeszcze nieduże, a rabaty i cała organizacja terenu w trakcie burzliwych zmian, ale Stary jako profesjonalista miał tu długoletnie zaległości i teraz wreszcie mógł je nadrobić. Stary i W. wykonują poniekąd ten sam zawód, ale mają różne talenta - jeden umie gadać a nie umie rysować, a drugi całkiem odwrotnie. Ciekawe, co by to było, gdybyśmy mieszkali bliżej siebie, czy byliby w stanie współpracować zawodowo? 

Bardzo jesteśmy wdzięczni, że mogliśmy się wyrwać i pobyć przez te parę dni w strefie komfortu emocjonalno-intelektualno-społecznego. Teraz mamy obiecaną zemstę, zwaną także niekiedy rewizytą i mam nadzieję, że to nie było tylko czcze gadanie i że we wrześniu znów nam się uda spotkać, tym razem u nas. 

13 sierpnia 2024

Po ojcach (moim i mojej mamy) zawsze miałam upodobanie do grzebania w sprawach ogródkowych, z tym że ja po amatorsku, intuicyjnie i nieco na oślep, a nie tak jak Stary, co to jest profesjonalistą i szykanuje mnie w tym względzie od wielu lat.

Mieliśmy kiedyś działkę w kompleksie ogródków działkowych, ale to była porażka, bo za dużo tam było roboty, a za mało czasu i w końcu z niej zrezygnowaliśmy. No i od tej pory miałam swój ogródek na balkonie, na trzecim piętrze czteropiętrowego bloku. 

Miałam tam różne kwiatki i zioła, ale też pnącza, a nawet drzewka. Było ładnie i zielono, ale miło też było mieć za oknem te koronkowe gałązki w okresie pozbawionym zieleninki.

Na fotkach z zielonościami widać jarzębinkę i brzozę, które rosły w dużych doniczkach. Kiedy się wyprowadzaliśmy na wieś, zabraliśmy je ze sobą i posadziliśmy w ogrodzie, czyli, jak to ja mówię wypuściliśmy je na wolność. Rosną tu sobie do dziś, są piękne i już naprawdę duże. A kiedyś musiały się zmieścić pod sufitem balkonu.


Nabywcy naszego mieszkania zażyczyli sobie, żeby przed wyprowadzką usunąć winobluszcz, więc zrywałam go żmudnie ze ścian i sufitu na tyle, na ile to było możliwe, bo w wielu miejscach pozostały powrastane przylgi pędów. I naprawdę do dziś nie rozumiem, o co im chodziło.

12 sierpnia 2024

Powoli staję się ekspertką od kocich kuwet. 
Wczoraj wyjechałam z domu o siódmej i cały poranek spędziłam w schronisku, ale tym razem już tylko z kotami. Nauczyłam się nowych rzeczy, m. in. jak dezynfekować klatki, jak zarządzać miseczkami na wodę/mokre/suche, a także jak poradzić sobie z dzikim i agresywnym kotem, żeby też można mu było posprzątać, chociaż sobie tego nie życzy. Również kolejność prac musiałam nieco zmodyfikować, co poskutkowało ich lepszą organizacją. Robię teraz wszystko dokładniej i porządniej, co wcale nie skraca pracy, ale przecież nie o to tu chodzi.

Było nas wczoraj czworo w tej kociej części schroniska - dwoje pracowników i dwie wolontariuszki, więc poszło sprawnie i w miłej atmosferze. Sprawnie - nie znaczy że szybko, bo pracowałam trzy i pół godziny i wyruszałam spod schroniska akurat wtedy, kiedy wszyscy inni wolontariusze podjeżdżali na parking. 

No i Candy znów była moją gwiazdą! Tylko ona w kilku podejściach pohasała po pokoiku oraz powtulała się w swoją niedzielną sprzątaczkę, mrucząc jej prosto w serce.

04 sierpnia 2024

Nie chwaliłam się już dawno, jak mi puchnie kolano, to może czas na to. No więc... nadal puchnie mi kolano, choć 7 lipca minął rok od wypadku. Niby chodzę i funkcjonuję normalnie, ale ortopeda się wypowiedział, że on by jednak chciał, żeby ten płyn stawowy się tam nie zbierał i poskutkowało to dwoma kolejnymi skierowaniami. Pierwsze z nich jest już zrealizowane, a we wtorek ujrzę wreszcie wynik badania scyntygraficznego z opisem i nie zdziwię się, jeśli się okaże, że mój układ kostno-stawowy jest jedną wielką ruiną. No i potem, uzbrojona w wynik tego badania i skierowanie oraz legitymację zasłużonego krwiodawcy, będę się umawiać na zabieg radiosynowektomii w Zakładzie Medycyny Nuklearnej w Gdańsku. Ciekawe czy to już wreszcie zakończy kolanową odyseję, w myśl zasady, że "do trzech razy sztuka".

Z nieużytków gospodarczych, które niedawno opisywałam, Stary ruszył ostatnio nieużytek budowlany i rozebrał już do końca to, co kiedyś było pod podłogą jadalni, a więc odnotowuję ten istotny postęp.

Najpierw rzut oka w stronę furtki wejściowej (czyli dawniej w kierunku od małego pokoiku ku jadalni) - ogółem i z bliska.

A teraz w tył zwrot, czyli patrzymy od strony byłej jadalni.

Przyszła rabata będzie miała dziwny (ale chyba i fajny) kształt. W części dawnego pokoju będzie prostokątną dość wąską kiszką, bo musi się zmieścić pomiędzy ławami betonowymi, których nie będziemy rozbierać. Natomiast pod jadalnią rozszerzy się w spory szeroki prostokąt.

A na wiosce odbył się wczoraj piknik sołecki i to już nie ja miałam go na głowie, hurrra!