31 stycznia 2025

Dopadła mnie w grudniu awaria sprzętowa, a potem lub przedtem (ale zauważyłam dopiero  wczoraj), także lekka utrata baz danych, że się tak wyrażę. Mianowicie zgubiła mi się część dużej tabeli, w której systematycznie od 2014 roku (bo wtedy zaczęłam znów robić na drutach) wpisywałam wszystkie kupione włóczki. Była to solidna i użyteczna pomoc, z której często korzystałam, więc najpierw trochę się spanikowałam, ale krótko i nie za bardzo, bo zaraz postanowiłam odtworzyć to, co zdołam, począwszy od stycznia 2024. Szczęśliwie wszystkie włóczki kupione poza regularnymi pasmanteriami mam udokumentowane na fotkach, a tam są najważniejsze rzeczy czyli źródła zakupu, daty, grubość i skład włóczek.

Myślę, że tę tabelę mógł mi zepsuć ten ryży gnojek Gucio, który ciągle kładzie mi się na laptopie. Już milion razy wyciągnął z niego wtyczkę zasilania, tak, że ta lata luźno w gnieździe i cud, że w ogóle kontaktuje. Umie również wyłączyć laptop w trakcie pracy więc cóż to dla niego usunąć część tabeli, a potem kliknąć "zapisz". Uratowały się dwie strony, a oto ta najstarsza część zakupów, od tego startowałam.

I to mnie wreszcie zmobilizowało do pozabezpieczania plików zdjęciowych, które miałam w kliku miejscach i w różnych kopiach. Oj, gdybym nie była bibliotekarką, zaprawioną w systematyzowaniu, segregowaniu i porządkowaniu, to bym chyba pizgła tym całym sprzętem przez okno, bez otwierania okna. A tak, to systemowo krok po kroku porównywałam foldery i wyrzucałam niepotrzebne rzeczy, aż wreszcie mam na laptopie to samo co na dysku przenośnym. 

Jednak kiedy kopiowałam na ten dysk moje ponad SIEDEMDZIESIĄT TYSIĘCY tysięcy zdjęć, to sobie myślałam, że chyba już by mnie rodzina mogła zamknąć w zakładzie odosobnieniowym na leczenie. No ale cóż dziwnego, skoro były lata, gdy w jednym roku robiłam po siedem tysięcy zdjęć, zwłaszcza, gdy już mieszkaliśmy na wsi i była to już przecież epoka smartfonów. No i uzbierało się. We wcześniejszych latach miałam zawsze swój aparat cyfrowy, a zgromadziłam też sporą kolekcję zupełnie starych czarno-białych tzw. zdjęć ze zdjęć. No a teraz, to wiadomo, że każdy osioł ze smartfonem jest wielkim fotografem, więc i ja nie pozostaję w tyle. 

Oczywiście wszystkie moje fotki są i zawsze były posprzątane i ulokowane w podpisanych folderach, a te w folderach nadrzędnych, jak należy. Dzięki temu taka operacja była w ogóle możliwa. Od pewnego czasu czyszczę te zasoby, otwierając kolejne foldery i wyrzucam zdjęcia nieostre, źle wykadrowane lub duble, czyli, nie oszukujmy się, mnóstwo! Któreś tam roczniki już wyczyściłam, ale cóż z tego, kiedy to było dawno i nie pamiętam które, więc musiałabym pogrzebać w tym, żeby się zorientować i móc kontynuować.

25 stycznia 2025

Wiosnę czuję w powietrzu i w całym krwiobiegu. Od paru dni przychodzi robotnik i naprawdę mnóstwo pracy już wykonał, a to dla nas pomoc nieoceniona, bo przecież oboje pracujemy prawie codziennie, a jak nie pracujemy to wiadomo, że boli i strzyka i kręgosłupy już nie takie mocne, jak dawniej, ale za to skleroza zyskuje na sile. Dziś gałąź leszczyny ścinana przez robotnika złamała mi długaśny i gruby pęd róży Arabia. Zrobiłam z niego naprędce trzy "ołówkowe" sadzonki i powpychałam w ziemię w foliaku, ale pewnie nic z tego nie będzie.

Przy okazji zajrzałam do mojego ogrodowego excela i odkryłam, że nie mam w tabelce dwóch róż kupionych w 2023, a także dziesięciu z ubiegłorocznych jesiennych zakupów! Zaczęłam uzupełniać i... bez tortu i szampana jest już chyba 200, ale potem muszę jeszcze dokładnie przeliczyć. A jeśli nawet nie ma, to tej wiosny już będzie na bank, bo właśnie rozmyślam o zakupach kolejnych odmian Łukasza Rojewskiego. No w każdym razie - wszystkich odmian mam w tej chwili 122.

Weszłam ostatnio w stałą współpracę z sąsiadem, od którego kupujemy jajka i przy wymianie ściółki u jego kur będziemy dostawali kurzy obornik i to za darmo, tylko musimy go sobie przetransportować jakimś sprytnym robotnikiem uzbrojonym w wózek. Pierwszy transport jest już u nas i pyszni się na pryzmie kompostowej i w słońcu lśni blaskiem to wspaniałe kurze gówno. Jeśli rzeczywiście współpraca się uda, to byłoby cudnie, bo my od naszych kilku lub kilkunastu kurek niewiele mieliśmy tego kurzeńca, a sąsiad ma jednak trochę większe stadko.

Byłam dziś rano znów sprzątać schroniskową kociarnię, ale tym razem nie było mowy o wyciszeniu i skupieniu kontemplacyjnym, bo na izolatkach zainstalowane są tymczasowo trzy niezależne bandy szczeniąt, które są bardzo hałaśliwe, kiedy ich nie widać i zachwycające, kiedy je widać. Bandy liczą po dwa lub trzy osobniki, ale brzmią, jakby ich było ze trzydzieści. Żeby posprzątać izolatkę, opiekunka wkładała je do klatki, którą wyciągała na korytarz, a więc bardzo dobrze można było im się przyjrzeć. I posłuchać. Matkojedyna.
Czemuż wy ludzie do kurwy nędzy nie sterylizujecie tych swoich psów i kotów! Cóż z tego, że są gminne programy, dotacje i refundacje, skoro stan umysłu nie nadąża.

22 stycznia 2025

Na wsi zima tak łatwo nie odpuszcza, a u nas w ogrodzie to szczególnie, bo "zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają", więc jeszcze w wielu miejscach śnieg leży i leży. No ale już i trawa wylazła, więc żyć się da.

Znienacka parę dni temu pojawił się robotnik chętny, żwawy i prawie trzeźwy, więc jego rękami robimy w obejściu trochę porządku, w tym również przygotowanie terenu pod przyszły ogród warzywny. 

Miałam ostatnio trochę różnych przygód, na przykład farbowałam włóczkę z efektem nieoczekiwanym, ale bardzo ładnym. 


Oprócz tego pracowałam ciężko, ale z wielką przyjemnością, nad stroną schroniska, a także olejowałam podłogę na górze za pomocą ekskluzywnego biedronkowego produktu o nazwie olej słonecznikowy. Gdyby nie doświadczenia jednej tutejszej czytelniczki w tej dziedzinie, to nigdy bym się nie ośmieliła, ale przyznać muszę, że świetna sprawa!

Strasznie mi się już chce wiosny, ale zanim ona nadejdzie, to planuję jeszcze wymienić wannę w  łazience, bo ta stara, to jest straszne nieporozumienie. Po pierwsze, jako głupki które  nie znają się na niczym, zarządziliśmy, że pod wanną nie ma ogrzewania podłogowego i to był najgłupszy pomysł o zasięgu międzygalaktycznym. Nie zdawaliśmy sobie wtedy sprawy, co to znaczy zimne zimno wiejskiego domu i co znaczy nieogrzana podłoga w łazience. No, po prostu... woda w wannie w pięć sekund jest zimna! No i ta wanna jest ohydna i nienawidzę jej, co wykrzykuję w przestrzeń mniej więcej raz w tygodniu. Nowa wanna będzie mniejsza i będzie stała tam, gdzie JEST ogrzewanie podłogowe, ale to wymaga pewnych zmian w instalacji, więc do tego są potrzebne ferie zimowe Starego. I przysięgam, że będę z tej wanny korzystać i będę się w niej wylegiwać. Ostatnio miałam wannę jakieś 20 lat temu.

Poczyniliśmy w grudniu trochę nowych zakupów do łazienki, więc po wymianie wanny i pomalowaniu ścian i sufitów powinno już być fajnie. Kafli podłogowych i ściennych nie zamierzam wymieniać PRZENIGDY, ale chętnie wymieniłabym fugi, ale to już chyba jest marzenie ściętej głowy.

12 stycznia 2025

Stary pojechał z rodziną adopcyjną na południe Polski, a ja od razu popadłam w klęskę żywiołową śnieżną.

Oj sypało, oj odśnieżałam, oj nie nadążałam! Zaplanowane atrakcje musiały ulec odroczeniu, czyli rzeczywistość zweryfikowała moje plany i pokazała mi środkowy palec. A do tego, jak jakaś niedojda sienkiewiczowska, zostawiłam auto w ogrodzie i nie przykryłam go plandeką, moją własną, nowiutką. Miałam przecież do dyspozycji także pusty garaż, z tym, że - nie żartujmy - nie umiałabym przecież do niego wjechać! No to na dziś mam w planach wydobycie auta spod śniegu i uruchomienie go, tak na próbę, bo jutro muszę dojechać do pracy i nie tylko.

Paradoksalnie, dzięki tej śnieżycy uzyskałam istotną poprawę standardu drogi gminnej wzdłuż bramy i nowego płotku, co nie obyło się bez dwukrotnej interwencji w Gminnej Jednostce Odśnieżalniczej. 

No bo najpierw, jeszcze w nocy z czwartku na piątek, zepchnęli ten śnieg nawet nie do furtki wejściowej, zostawili go na drodze i pojechali, a do bramy w ogóle nie dotarli i wtedy nastąpiła interwencja pierwsza. A więc w piątek przyjechali, przepchnęli śnieg dalej i zostawili tuż przed furtką, więc nie wiedziałam - głupota to czy złośliwość. Olałam jednak, bo nie jest to furtka zbyt uczęszczania i mogę bez niej żyć. 

Ale jak kolejnego dnia zrobili śnieżne pasmo górskie w poprzek drogi na całej jej szerokości (droga gminna!) i w dodatku nadal przed tą furtką, to stwierdziłam, że tego już za wiele.

I nastąpiła interwencja druga i wtedy, już w ciemnościach, przyjechali ryczącym i migającym światłami niebieskim pługiem śnieżnym, uzbrojeni w piłę spalinową i zatarli ślady po swym niecnym czynie. Jechali dalej, mijając furtkę i robinię i przepychając te góry śniegu, a przy tym przycinając dolne i środkowe boczne gałęzie klonowego boskietu i teraz mam w tym miejscu autostradę!


Stary będzie miał na przedwiośniu mniej roboty, to będzie mógł się skupić na przygotowaniu terenu pod przyszły ogród warzywny, mam nadzieję.


Ja ze swej strony dziękuję zimie za uwagę, mam ją na ten rok zaliczoną i nie zapraszam ponownie!

04 stycznia 2025

Jesteśmy w trakcie procesu adopcyjnego ze słupskiego schroniska, a właściwie to Młody i Rzanetka są, ale my mamy solidny współudział. Wszystko jest celowo trochę rozwleczone w czasie, żeby niczyje emocje nie ucierpiały i żeby małą przeprowadzić łagodnie na tę stronę życia, gdzie się nie śpi na betonie i gdzie jest się do kogo przytulić. No i żeby naszym psom nie zwalać nieoczekiwanie na łeb konkurencji do naszych serc i kocyków.

Rozdzieliliśmy całość na etapy i w zasadzie są to te same etapy, które przeszliśmy przy adopcji Gucia, a więc mogę śmiało napisać, że to nasza Autorska Metoda Adopcji Psa ze Schroniska.

1. Najpierw Młodzi wybrali ze strony schroniska kilka piesków, które mogłyby być przez nich brane pod uwagę (tak tylko ze zdjęć i opisów) i 29 grudnia pojechaliśmy tam we czworo; po krótkiej rozmowie w biurze adopcyjnym lista piesków uległa skróceniu, a po spacerze ze smaczkami wzdłuż boksów i poznaniu kolejnych piesków, na liście zostały tylko dwa i z nimi odbyliśmy spacer adopcyjny - kolejno, najpierw z jednym, potem z drugim; po tych spacerach już wiedzieli!

2. 31 grudnia Rzanetka pojechała tylko ze mną, bo Młody pracował i zabrałyśmy kandydatkę na spacer w mżawce i błocie po kolana, fuj...

3. 3 stycznia znów pojechaliśmy wszyscy razem, ale wtedy również z naszymi psami i tym razem trafiła nam się taka straszna burza śnieżna, krótka ale gwałtowna i z wyładowaniami atmosferycznymi, że potem mieliśmy śnieg nawet w kieszeniach kurtek; pieski się ze sobą zapoznały, był mały spacerek do lasku i odprowadziliśmy małą do boksu, a sami wróciliśmy do domu

4. Dziś czyli 4 stycznia sunia miała od 11.00 do 16.00 dzień wyjazdowy; przyjechała do nas i spędziliśmy razem parę godzin, na spacerach i w domu, gdzie po pierwszych burzliwych emocjach do naszych psów dotarło, że ta nowa cizia nie chce im zabrać rodziców; było nawet nieźle, choć bałam się wcześniej strasznie tego dnia i miałam wiele obaw; po dniu pełnym wrażeń sunia została odwieziona do schroniska i teraz spędza tam ostatnią samotną i zimną noc, ale papiery adopcyjne są już od rana w biurze

5. Jutro rano Młodzi zabiorą ją stamtąd już na zawsze i przywiozą do nas do domu, gdzie wszyscy razem będziemy jeszcze do piątku rano i będziemy uczyć sunię nowego życia; potem Młodzi z Tosią pojadą do siebie do Tarnowa i tam rozpoczną swoje nowe życie. Nowy rok, nowe miasto, nowe mieszkanie i nowy piesek.

Tosia została przywieziona do schroniska 16 listopada, jako znaleziona na jednej ze słupskich ulic. Nie ma jeszcze roku, jest śliczna, delikatna i kochana, i zyskuje z każdą chwilą. Młodzi już się w niej zakochali i ja też, ale muszę być oschła, żeby od razu jej uzmysłowić, że to nie ja będę mamusią.