23 lutego 2025

Stary wciąż robi tę skrzynię do zabudowy ściany przy wannie, ale udało mi się go wywlec dziś rano do kurnika, gdzie uzbrojony w piłę powycinał mi grube gałęzie w jaśminowcu. Tym samym mogłam dokończyć sprzątanie wyciętych pędów, gałęzi i konarów, a jaśminowiec stracił ponad połowę z szerokości, za to zyskał na urodzie. Będzie teraz wyglądał, jak ogromny bukiet. 

Po tej operacji zostały nam hałdy gałęzi do rozdrobnienia w rębarce i mam tu oczekiwania wobec Młodej, która wkrótce przyjeżdża, a sprawdziła się już wcześniej jako specjalistka rębarkowa i teraz też obiecała. Na drugim stosie leżą grubsze konary tegoż jaśminowca, część całkiem suchych, a część niekoniecznie i trzeba gdzieś je stamtąd wynieść.

Na razie po bibliotekarsku posortowałam wszystkie odpady i w ogóle już powoli po mojemu zagnieżdżam się na tym terenie, więc wkrótce koniecznie musi się pojawić nowy filmik, odcinek drugi, niech tylko te śniegi pójdą precz. Odcinek pierwszy

ma ponad 1700 odtworzeń, więc potrzeba w narodzie jest przeogromna. Wciąż natomiast nie może się pojawić pięćsetny subskrybent mojego kanału i nie wiem, co to ma być! Czuję też, że pilnie muszę się nauczyć obsługi wkrętarki, co już pewnie potrafią wszystkie moje koleżanki, a tylko ja taka niedojda. A będzie mi to potrzebne w domku ogrodnika i okolicy.

Na terenie przyszłego warzywnika Stary też podkrzesał dziś pewien dziwny świerk. Otóż, w latach kiedy były tam kury, to lubiły one przesiadywać na tym (małym wtedy) świerczku i wygrzewać się tam na słońcu. Podskubywały go przy tym tak, że w ogóle nie rósł w górę, tylko kończył się takim okrągłym wysiedzianym kurzym gniazdem. Potem, w ostatnich latach, jak już kurek było coraz mniej, to zdołał trochę podrosnąć, ale tam gdzie był latami gnębiony i udeptywany wyprodukował przegrubaśne boczne konary, osiągając dziwaczną formę. Teraz, już po korekcie, będzie sobie swobodnie rósł w górę, a na razie wygląda tak.

Z robót bieżących przycięłam też z nowej wspaniałej drabiny bluszcz na ścianie garażu, ćwicząc skręty i wygięcia w tył, więc prawie jakbym miała dodatkową praktykę jogi. Naprodukowałam przy tym przeogromną ilość biomasy, która została wywieziona na kompostownik.

Naliczyłam, że w tym roku zakwitnie mi aż 17 nowych róż, takich, których kwiaty zobaczę po raz pierwszy. Częściowo pochodzą one z zakupów jesiennych, a częściowo z wiosennych, już opłaconych, a że w drugim sklepie mam w koszyku trzy kolejne, więc to już będzie okrągła dwudziestka debiutantek tego lata w naszym ogrodzie.

A oto dokumentacja postępu robót łazienkowych.

17 lutego 2025

Dla nakarmienia tłumów odwiedzających mnie tutaj w liczbie około trzydziestu osób każdego dnia, pokażę, jak zaczyna powstawać obudowa wanny. Nie sama oczywiście powstaje, no tak dobrze, to nie ma. Stary ją STWARZA, postukując i szurgocząc tam na górze i rozpylając kurz na cały dom, bo przecież tam teraz nie ma drzwi ani żadnej klapy strychowej. No ale nie wygonię go z tą robotą do szopy, bo przecież mrozy są lute.

No więc Stary robi blacik wierzchni, czyli tę część, na której będę stawać, chcąc wleźć na parapet, żeby umyć okno. Nie oszukujmy się, nie zdarza się to często, ale mimo to Stary obiecał, że będzie można tam stawać. Jak wiemy z historii, wystarczy raz spierdolić się z parapetu, żeby mieć potem dwie operacje i dwa zastrzyki z izotopu, a mimo to również spuchnięte przez półtora roku kolano.

Oto więc blacik - etap pierwszy, a surowcem są castoramowe deski, takie same na całą tę zabudowę.

Uwaga! Zagadka dla spostrzegawczych: na ilu zdjęciach jest kot? (Tofik zresztą)

A oto malowniczy całokształt:

15 lutego 2025

Nowa wanna została kupiona i najpierw postała trochę w sypialni, ale nawet całkiem niedługo, jak na nasze możliwości.

Potem były przestawki i przymiarki w terenie i niestety, moja koncepcja zmian łazienkowych kompletnie upadła. Wymagałaby ona prucia ścian i podłóg, bo trzeba by było zrobić doprowadzenie wody do i od pralki, a także - o zgrozo - doprowadzenie do niej kabli elektrycznych i zamontowanie nowego gniazdka. Jak sobie wyobraziłam ten armegedon, to od razu straciłam turgor, a moje świetne pomysły uleciały w kosmos. 

Nowa wanna stoi więc w starym miejscu, ale modernizacja będzie z pewnymi zmianami, które sprawią, że spróbujemy dogonić cywilizację Zachodu. 


Otóż nowa wanna MA JUŻ zrobione (działające!) odprowadzenie wody prosto do kanalizacji i to jest zmiana pierwsza, bo dotychczas, przez czternaście lat brudna woda z pralki leciała niechlujnie do wanny, jak u pierwotnych ludów koczowniczych.

Wanna będzie także zabudowana, już bez szmatki/zasłonki, a w drewnianej zabudowie i deski są nawet kupione, a Stary siedzi tam na górze i mierzy i liczy, bo mu się zaczęły ferie i teraz właśnie będzie to robił. Nowa wanna jest krótsza od tej starej, ale zabudowa będzie sięgała aż do końca ściany i w tej prawej części dół będzie zagospodarowany. Stary zamontuje tam kosze na prowadnicach, gdzie będę miała pochowane wszystkie brzydkie rzeczy, które świadczą o tym, że w domu się pierze i sprząta.

No i kupiliśmy też nową baterię wannową, więc to również poprawi ogólny wygląd tego kąta.


Czy ktoś się będzie kąpał w tej wannie? Wątpię. Ale może jednak... tak jak w tej starej, raz na jakieś cztery lata ja sama zaryzykuję?

11 lutego 2025

Dziś mam nieoczekiwanie dzień wolny od pracy i oczywiście spędzam go pracowicie, tak jak lubię, w domu i w ogrodzie. 

Rano zaczęłam od robienia krokietów z mięsa rosołowego, bo czekało w wielkim garze. Do tych krokietów zainspirowało mnie natknięcie się na nowy sposób robienia naleśników, który chyba zepchnął z pudła wszystkie dotychczas mi znane. Jestem od paru już lat na żywieniu okołoketogenicznym, ale raczej bliższe prawdy będzie stwierdzenie, że niskowęglowodanowym i w tym reżimie wypróbowywałam już różne dostępne w sieci przepisy na wyroby naleśnikopodobne, te jednak są najlepsze. W składzie tylko jajka i sucha żelatyna, wymieszać i smażyć. Naleśniki wygodnie się odwraca, a po wystudzeniu są miękkie i elastyczne i nie pękają podczas zawijania farszu. Staremu zrobiłam szybko kilka normalnych naleśników z mąki pszennej, to te moje będę miała na dziś i jeszcze na jutro do pracy. 

Chyba mam jeszcze w piwnicy zakwas buraczany, to byłby barszczyk do popicia.

Po tym gotowaniu i chapsnięciu na szybko śniadania, poszłam z Janką na pole, wybiegać nasze psy, ale jakiegoś ekstremalnie długiego marszu nie podjęłyśmy, bo było jeszcze bardzo zimno, a Janka trochę jakby zasmarkana.


Poprzywoziłam też do kotłowni trochę drewna, bo Stary wciąż nie całkiem się wychorował i chcę mu oszczędzić jeszcze kilku dni. Mamy tu taki wygodny system, że tylnymi drzwiami wjeżdżam z załadowaną taczką, najpierw po desce na podest, a potem przez całą sień aż pod drzwi kotłowni i tam sobie wygodnie wyładowuję i układam. 

Próbowałam coś porobić na terenie pod warzywnik, ale na razie wszystko tam jest na kość zamarznięte. Wywiozłam tylko kłęby porozbiórkowej siatki i obdarłam resztki ocieplenia po wewnętrznej stronie drzwi kurnika. Przy jego demontażu uszkodziły się też niestety same drzwi i Stary mi je teraz musi naprawiać, jakby mało miał innych robót, cholera jasna. Drzwi były na grubo ocieplone warstwowo różnymi surowcami, jak poduszki, kocyki, włóknina i worki po ziemniakach - żeby kurkom nie było zimno i rozbiórka tej izolacji nie była łatwa, musiałam się naszarpać. 

Następnie poprzycinałam trochę kokornak na belce nad drzwiami wejściowymi, żeby nam na łby nie spadał w sezonie wegetacyjnym, po czym osłabłam z kubkiem herbaty i laptopem.

We wszystkich pracach towarzyszyło mi dźwiękowe wydanie najnowszej książki Grzebałkowskiej, której wszystkie książki czytałam i wszystkie bardzo polecam!!! A za audioteke.pl - bogu.niech.będą.dzięki! 

Mam na dziś jeszcze plan wykonania czynności zakazanej, czyli spalenia kupy gałęzi na polu, a okoliczności są sprzyjające, bo dzień powszedni i słońce mocno świeci, to może mnie nikt nie zauważy i nie zakabluje na policję.

A wieczorem joga.

08 lutego 2025

Trochę nie za ciepło jest ostatnio, bo przymroziło nocami, ale to i dobrze, niech to zielsko jeszcze tak się nie rwie do wiosny. Ale światło już jest takie mocne, że w słoneczne dni można się go nażreć na zapas. 

Przepięknie kwitnie teraz oczar Diane, któremu w ubiegłym roku przemarzły pąki kwiatowe, więc teraz tym bardziej trzeba się cieszyć. 

Prace w przyszłym warzywniku trochę drgnęły, bo Stary w weekend wykarczował tam mnóstwo pni i powykopywał korzenie. Po czym zaniemógł, a więc nastąpił przestój. Ja zaczęłam trochę sprzątać na rabatach i powolutku przemieszczam się z tymi pracami, które już można robić. Poprzycinałam też z nowej drabiny festony bluszczu na garażu i na ścianie domu, dzięki czemu trochę światła wpada teraz do kuchni i nawet widać znów termometr zaokienny. No i umyłam dwa okna.

Trochę mnie ostatnio poniosło z zakupami, bo nakupowałam zdalnie różnych włóczek, których wcale nie potrzebuję, ale nie mogłam się oprzeć. Zakupy przyjadą z Włoch nie wiadomo kiedy, a chciałabym, żeby szybko, bo zaraz minie czas na zimowe dzianiny i trzeba znów będzie dawać się kusić lnom i jedwabiom.
No i kupiłam też nowe róże, nie za wiele, ale jednak. To dwie piękne pnące do nowego warzywnika, w okolice zewnętrznego ogrodzenia (Eva i Orienta Aladdin), dwie kolejne Łukasza Rojewskiego (Pegasus i Zapach Podstawówki) i parkowa Uetersens Rosenprinzessin, bo kiedyś ją już prawie miałam, ale posadzona którejś jesieni, nie ruszyła na wiosnę. Ostatnia, to cukierkowa rabatówka Xenia, która po prostu uśmiechnęła się do mnie ze zdjęcia.

A dziś zdobyłam nowy Mount Everest i pojechałam sama autem na trzygodzinne warsztaty jogi do Lęborka.

Mam jeszcze wciąż tyle entuzjazmu i zapału do różnych rzeczy, które mnie pociągają i zachwycają i nie wiem, po co mi to wszystko, bo czasem czuję się przygnieciona przez bryły betonu. Tak jak nocami, kiedy Gucio śpi na mojej kołdrze i nijak nie mogę spod niego wyszarpnąć nogi, kiedy chcę się obrócić na drugi bok.