Piszę na nowym laptopie, w którego posiadanie weszłam w ramach programu "laptop dla nauczyciela", bo choć jestem już emerytką, to mój mąż na starość został nauczycielem, a laptopa nie potrzebował. Ja zresztą też nie potrzebowałam, bo mój laptop jest jeszcze dobry, ale z naciskiem na "jeszcze". Więc żal było nie skorzystać, ale szczerze mówiąc, to wolałabym, żeby program miał większą elastyczność i pozwolił na przykład na zakup zestawu do monitoringu do obserwowania naszych kopytkowych, które łażą nam koło domu każdego dnia i to nawet nie tylko po ciemku. Ale brałam co dawali. No i mam teraz pierwszy raz w życiu podświetlaną klawiaturę i szczerze mówiąc, nie mam zdania, czy mi się to podoba. A klawisze i płytka touchpada są w dotyku jak ze szkła.
Młody mi oporządził wszystko na tym nowym laptopie, żeby było, jak na starym i wielbię go za to i wdzięczna jestem bez miary. Mogę robić wszystko to samo i tak samo, jak na tamtym, a więc pisać notki, prowadzić stronę schroniska, oglądać filmy i ulubione youtubowe kanały. Baza zdjęć pozostanie natomiast tylko na starym laptopie i - jak co roku jesienią - mam zamiar zrobić w zdjęciach porządki. Ach, naprawdę mam taki zamiar!
Nadchodzi jesień, Stary wrócił do pracy, a ja jestem w domu i na razie obsługuję gości, a potem wyskakuję na krótki wyjazd. Jak wrócę, to w planach jest rozpoczęcie pewnego domowego projektu, o którym rozmawiamy ze Starym od pewnego czasu, ale o którym na razie nie chcę jeszcze pisać. Była już podjęta pierwsza próba, która się jednak nie udała, a teraz jest już w toku realizacja drugiego podejścia i wkrótce powiem, o co chodzi.
W ogrodzie dżungla, róże wchodzą w drugie kwitnienie, a warzywnik cały czas zachwyca mnie bez miary. Powysiewały mi się tam różne zioła i kwiatki, którym pozwoliłam rosnąć pomiędzy warzywami i czynić naturalną sukcesję. I tak: nagietki (rosnące pomiędzy ogórkami) zastąpiły już ogórki zupełnie i teraz się pysznią potężnym wzrostem, zakwitły fenkuły i niektóre pory, a zupełnie znikąd pojawiły się wielokolorowe onętki, werbena patagońska i szałwia trójbarwna. Wysiałabym na poplon jakąś gorczycę lub grykę, ale... nie ma gdzie! Wciąż kwitną i owocują poziomki, wyjadamy marchewkę i natkę pietruszki, gotujemy zupy na własnej pachnącej włoszczyźnie. Mam też jesienny rzut zieleniny - sałatę w trzech odmianach i rukolę, które wysiewałam w sierpniu. No i jeszcze młoda botwinka na listki. Nie wiem, co robić z jarmużem, bo nie umiem go jeść, a on wyrósł piękny, jak w katalogu ogrodniczym. Może zimą przyjdzie na niego czas. Zamierzam też zostawić na zimę w gruncie pory, marchew, selery i pietruszkę i sukcesywnie je pozyskiwać, wykopując z ziemi w miarę potrzeby. Nie przemarzną, bo już to praktykowałam i wystarczy poczekać, aż drzewa zgubią liście i tymi liśćmi przysypać trochę warzywa dla ochrony przed mrozem. Jednak wcześniej pozrywam z porów, selerów i pietruszki to zielone z góry i zrobię sobie z tego siekaną mieszankę zamrażarkową.





Nie mogę się doczekać dalszych prac i dostosowań na terenie pokurnikowym. A wejście do warzywnika wygląda teraz tak...