Żywołapka na myszy jest moim odkryciem bieżącego sezonu. Wreszcie nie trzeba oglądać tych makabrycznych widoków! Myszka wchodzi sobie do pułapki, zwabiona zapachem psięcych chrupek, a potem siedzi zatrzaśnięta w małym pokoiczku, zajada i czeka na uwolnienie. A wtedy wkraczam ja (Cała Na Biało???) i wynoszę ją do ogrodu. Tam ustawiam pułapkę w jakimś fajnym miejscu przy krzaczorach i delikatnie uchylam drzwiczki. Myszka nie wybiega tak od razu, jakby sprawdzała, czy to już na pewno można, ale już po chwili śmiga w zarośla.
Myszce można się dokładnie przyjrzeć i zauważyć, że jest malutka i śliczna. Ale to oczywiście pod warunkiem, że nie chce się zasiedlić w mojej kuchni!
Mamy już ze Starym tej jesieni po kilka uwolnionych myszek na koncie i jest to coś mega-giga-super-hiper przyjemnego!
Wypuszczamy je na przykład tutaj, na kamienie przy drewnianych schodach, gdzie cudnie rozkwitły białe gwiazdki astrów płożących. Czyż mogą nie być zachwycone?
Nożem po lewej na pierwszej fotce raczej nie, ale generalnie powinny ;-) Świetna historia
OdpowiedzUsuńHmhm, to jest trzonek od siekiery (ale bez związku z tematem) :)
OdpowiedzUsuńOne chyba jednak wolą na pokojach. Tzn. w kuchni :)
OdpowiedzUsuńNo, wolałyby, ale ja tu rządzę.
OdpowiedzUsuń