Ludzie, jaka jestem zaganiana, że nie mam czasu pisać. Ale wkrótce polegnę z powodu kolana, bo w piątek rano mają mi wstrzyknąć ten izotop promieniotwórczy i będę miała przez trzy dni ortezę, więc zbytnio nie pofikam, ale za to może popiszę.
Tymczasem próbuję nadrobić na zapas - m.in. chodzę w pole z psami i poluję w domu na myszy i/lub wyznaczam Staremu odcinki do walki za pomocą metod bezpośrednich (piana montażowa). Porozstawiane po domu żywołapki nie do końca się sprawdziły, bo na przykład w ganku załadowane do niej smaczki z kaczki zostały powyżerane, a mysz uciekła, śmiejąc mi się w twarz i wysypując styropianowe kulki spomiędzy niezbyt dokładnie dopasowanych elementów opaski drzwiowej.
Z wyczynów żwawej emerytki muszę jeszcze odnotować fakt, że wchodzę znów do stania na głowie pośrodku pokoju (no dobra, na razie raz, dziś rano, ale po długiej przerwie, więc jest powód do radości). Uczestniczę także aktywnie w chowaniu drewna opałowego pod dach, jako operator taczki, z załadunkiem i rozładunkiem.
Jesień idzie, nie ma na to rady, jak mówi poeta, ale ja jesień bardzo lubię, więc się nawet cieszę. Jedną z jej zalet jest to, że wreszcie są jakieś wieczory i można porobić na drutach z towarzyszeniem oferty platform streamingowych i wytrawnego wina. Postanowiłam tej zimy pozbyć się włóczkowych zapasów, a do tej pory nie kupować już ŻADNYCH włóczek, zwłaszcza, że od miesięcy leży odłogiem ponad kilogram kaszmiru do ufarbowania i naprawdę wstyd, żeby się takie skarby kurzyły. Czy mi się to uda - nie wiem.
Tej jesieni przekroczę też chyba wreszcie drugą setkę róż w ogrodzie, a zrobię to za pomocą róż Łukasza Rojewskiego. Mamy wreszcie prawdziwego polskiego hodowcę, który wypuszcza na rynek kolejne odmiany, będące ukoronowaniem długoletniej żmudnej pracy, a w dodatku nadaje im nietuzinkowe nazwy. Niektóre z nich są bliskie miłośnikom tej części popkultury spod znaku Tolkiena, Pratchetta, Gry o tron i Harry'ego Pottera. Jego róże według opisów mają być odporne, zdrowe i wigorne, ale to się zobaczy w praniu. Tej wiosny kupiłam trzy pierwsze, ale teraz jesienią już kolejnych dziesięć, więc kolekcja mi się powiększa. Nowe róże przyjadą w październiku i leżąc z tą ortezą muszę czym prędzej poobmyślać dla nich odpowiednie miejscówki i to jest mój plan na weekend. Kupiłam teraz odmiany: Hermiona, Yennefer, Cukrowa Wata, Ars Amandi, Gandalf Biały, Zorza, Iwona, Matka Smoków, Butter&Eggs i Tadeusz Kościuszko. Jeszcze bym chciała Pegasusa, ale nie mają. No ale przecież przyjdzie wiosna i może wiosną upoluję, a może będą już wtedy i kolejne nowości.
Zakupy z wiosny to Winterfell, Dzika Północ i Wspomnienie Lata. Ta pierwsza zakwitła najwcześniej i powtórzyła kwitnienie, a także wypuściła potężne baciory konstrukcyjne i już widać, że będzie z niej kawał potwora, co nie powinno dziwić, bo należy do serii 'Heavy Beauty Roses'. A oto ona sama w wieku niemowlęcym.