Można sobie planować to i owo, a życie układa swoje scenariusze. Byłam święcie przekonana, że w ten weekend wywalimy resztę piachu z koryt, przeznaczonych na rabaty, ale niedziela trafiła się deszczowa od rana do nocy i nic z tego nie wyszło. Wczoraj Stary dokończył obwódkę rabaty od strony frontowego podwórka, a chodnik jest już też skończony i nawet sporo piachu z rabat poszło pod chodnik, więc w sumie do wywalenia nie zostało jakoś dużo. No ale cóż, leje. A podobno i zamówiona ziemia też już jest, tylko czeka na skinięcie i przyjeżdża. Oj, sadziłoby się już rośliny! Apropos - muszę przecież szybko kupić milijony wiosennych cebulek i powpychać je tam, w te rabaty, których jeszcze nie ma!
Ale przynajmniej posadziłam w piątek wszystkie róże, to już coś. Dwie pod oknami dużego pokoju: w pobliżu dwóch Mrs John Laing - Yennefer i od drugiego końca czyli bliżej okna łazienki - Gandalf Biały. Przy świdośliwie, na wspólnej miejscówce - Zorza, Iwona i Butter&Eggs, a pozostała piątka na byłym ziołowniku, z którego zioła zostały już wcześniej wyeksmitowane. Oczywiście śladu nie ma po jakimś sadzeniu róż, bo wszystkie jak należy zakopczykowałam po same uszy i wygląda to trochę, jak rabaty z kretowiskami.
Po długiej przerwie byłam dziś znów u kociaków w schronisku i od ósmej rano sprzątałam izolatki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz