17 czerwca 2025

Zaczęły wreszcie kwitnąć róże, a ja zaczęłam spamować kosmiczne przestworza filmikami o nich. Obfite i długie opady spowodowały, że różane krzewy powypuszczały mnóstwo grubych pędów konstrukcyjnych, co daje obietnice na przyszłe kwitnienia. To pierwsze kwitnienie też zresztą będzie imponujące, bo oprócz kilku najwcześniejszych odmian, które ucierpiały od przymrozków, reszta ma przeogromne mnóstwo pąków, a niektóre już są częściowo w kwiatach.

Robię w tym roku filmiki i pierwszy z nich jest już gotowy do oglądania.

Miałam dziś wolny dzień i pojechałam do schroniska. "Mój" Lokiś jest już naprawdę w coraz lepszej formie i byłam z nim na cudownym spacerku, gdzie był pełen energii, zadowolony, rozluźniony i żwawy, machający ogonem i bez tej swojej dotychczasowej mowy ciała skazańca. I dawało się go nawet trochę potarmosić, nie zastygał już w tych momentach w niepewności i niezrozumieniu. 

Poznałam też biedną starszą sunię, która w bardzo ciężkim stanie, chora i zagłodzona,  trafiła do schroniska jakoś w styczniu i były obawy, czy da się ją w ogóle uratować. Przeszła w tym czasie szereg operacji, a dziś już powolutku spaceruje z wolontariuszami, ostrożnie drepcząc. Jest to piękna, dość duża sunia, ale musi jeszcze zdecydowanie nabrać trochę masy i trochę więcej sił. Iskierka - bo była zaledwie iskierka nadziei, czy przeżyje. Jest, udało się. Z nią to był oczywiście powolny i krótki spacerek, ale dawała się głaskać, ładnie brała smaczki i udało mi się zrobić jej ładne fotki.
Potem były takie małe dwie srajtki Molly i Maggie i ta pierwsza z nich to jest śmieszność nad śmiesznościami z malusieńkim pysiem, z którego sterczą wielkie wampirze zębiska i z uszami nietoperza, rezolutna i energiczna, poszczekująca na dziwne odgłosy. 
Maggie, ta druga, to delikatna, słodka, milusia sunieczka, która tylko by się przytulała i rozdawała całuski. Na spacerze, jak wejdą obie w koleinę od opony ciągnika, to znikają w niej prawie, takie są małe! To wesołe, słodkie pieszczochy, obie jednak z problemami zdrowotnymi.

Na koniec poszłam posiedzieć na podłodze w boksie u dwóch nowych piesków, z których jeden to wycofana wystraszona mała suczka Alpaka. Taka przynajmniej była, kiedy złapano ją w jakiejś wsi jako zupełną dzikuskę i przywieziono do schroniska. Teraz już się trochę ośmiela, jest delikatna, grzeczna, spokojna, ładnie i nie łapczywie bierze smaczki, można ją głaskać i poczochrać troszeczkę i wygląda na to, że się szybko oswoi. Siedziałam tam u nich na podłodze z kwadrans i namiziałam się z obojgiem po same uszy. Alpaka jest nieprawdopodobnie urocza, ma świetliste orzechowe oczy - zakochałam się!
Wieczorem wszystkie te spacery trzeba wpisać do specjalnego dokumentu google, z imionami psa, czasem trwania spaceru lub pobytu na wybiegu i nazwiskiem wolontariusza.

A wczoraj wysłałam listami poleconymi nasze protesty wyborcze do Sądu Najwyższego.

12 czerwca 2025

Po wielu deszczowych dniach wreszcie przyszła pełnia, a po pełni zmiana pogody. Świeci słońce, nie pada i jest cieplej, a kolejne róże pokazują kolory. Rosną szaleńczo chwasty, rosną warzywa, a pomidory zawiązują owoce. Ziemia obsycha, a ślimaki trafia szlag. 

Warzywnik w skrzyniach spisuje się ekstra, ale widać, że będzie potrzebna chyba jeszcze jedna długa skrzynia i na to Stary ma czas do następnej wiosny. 

Nowe pomalowane drzwi na nowej elewacji domu wyglądają przepięknie i zachwycam się nimi każdego dnia. I za każdym razem się dziwię, jak je widzę, ale to mi się jeszcze musi osadzić w głowie. 

Również od środka wygląda to dobrze, a wnęka drzwiowa jest teraz rozdzielona na dwie części i górna kwatera nie ma połączenia z dolną (poniżej: wieczorem przy świetle elektrycznym, w dzień przy zamkniętych drzwiach).

Kiedyś wnęka była jedną otwartą przestrzenią, a okienko się nie otwierało ani z zewnątrz, ani od strony sieni i w celach higienicznych mogłam sobie tam wsadzić ręcznik na kiju i pomerdać nim w celu usunięcia pajęczyn i zdechłych much. Tak, proszę państwa, nie myłam go w środku przez 15 lat (tu czytelniczki mdleją, a nawet umierają z przerażenia i zgorszenia!).

Ta górna część składa się teraz z dwóch zupełnie niespokrewnionych ze sobą powierzchni. Z zewnątrz jest to nieotwieralne brązowe okienko gospodarcze (marketowe), a skrzydło wewnętrzne jest TO SAMO, które było, ale nie TAKIE SAMO. Zostało ono bowiem przez Starego wyszlifowane, pomalowane, zaopatrzone w nowe zawiasy i zasuwki do otwierania oraz zawiezione do szklarza, który wstawił nową szybę. I teraz otwiera się ono (do mycia - alleluja!) z odchyleniem skrzydła o 180 stopni, a wszystkie przestrzenie dookoła są podocieplane.

Ponieważ jest to okienko ze szprosami z układem w caro, to przemknęła nam nawet przez myśl koncepcja z witrażem. Jednak upadła, zanim przyoblekła się w jakiś konkret, bo okienko jest dla nas przeogromnie ważnym źródłem światła, wpuszczanego do ciemnej sieni. Wpada tędy zresztą nie tylko światło, ale też przedpołudniowe promienie słońca, co daje fenomenalne efekty, kiedy blask odbija się na lusterku wieszaka na okrycia wierzchnie lub przez luksfery kabiny prysznicowej wpada pod prysznic. 
W ogóle sposób, w jaki światło dzienne wędruje po wnętrzu tego domu, to jest po prostu coś niesamowitego! Wielokrotnie jest to światło zapożyczone, a nie wprost wpadające przez okno, za którym świeci słońce, a jest to spowodowane posadowieniem budynku względem kierunków świata. Uwielbiam to!!!

08 czerwca 2025

Jak zwykle niedziela u nas to grzech i praca w Gospodarstwie. Mimo, że pogoda jest ostatnio ustawicznie deszczowa, to przedpołudnie było piękne i udało nam się porobić to i owo. Stary przesadził miskanta-olbrzyma (Miscanthus giganteus od ADR) i rozdzielił go na cztery części. Trzy z nich przeniósł za lawendę, a jedną zostawił na rabacie trawiastej pomiędzy czereśniami.

Ja natomiast zajęłam się pomalowaniem nowych/starych drzwi wejściowych i efekt jest moim zdaniem - przepiękny!

Wkrótce (i to szybko!) muszę zrobić trzy filmiki z miejsc ulubionych. Te miejsca to jest to, co nowe, pozytywne, co cieszy i angażuje moje siły fizyczne i mentalne czyli po prostu rodzynki wydłubane z życia - pokurnikowy ogród warzywny, rabata porozbiórkowa i pomidorlandia. A muszę się z tym pospieszyć, bo zaczynają WRESZCIE rozkwitać róże!

06 czerwca 2025

Postanowiłam jeździć do Misia z Lasu i pracować z nim w zakresie Podstaw Obsługi Człowieka. Spędziliśmy dziś razem 80 minut i był to bardzo przyjemny spacer - tylko my dwoje, bez żadnych innych psów i bez innych wolontariuszy. Zrobiliśmy trasę do strumyka a potem kółko łąkami i z powrotem do schroniska. 

Spróbuję go nauczyć, że dotyk człowieka może być przyjemny, ale jak mi to pójdzie, to zobaczymy. Nie mogę się tu za bardzo angażować i aktywizować, muszę być zawsze w stosunku do niego raczej trochę ZA MAŁO, niż za dużo. To jest bardzo ciekawa relacja i ciekawa praca, mam nadzieję, że przyniesie efekty, bo to poprawi szansę Misia z Lasu na znalezienie domu. Tymczasem nowa schroniskowa pani wetka była dla niego chyba ZA DUŻO, podając mu lek do ucha, bo dziabnął ja w rękę i ma teraz, biedna, cały fioletowy paznokieć. To trochę moja wina, bo to ja interweniowałam, że Misio trzepie uszami i wymaga interwencji weterynaryjnej.

Dziś w dziedzinie skracania dystansu dałam się Misiowi ochlapać wodą ze strumyka w poszukiwaniu smaczków w moich kieszeniach, ale też kilka razu zrobiłam mu masaż uszka, które chyba go wciąż swędzi, a także (narażając zdrowie i życie) wyjęłam mu kleszcza, wbitego tuż nad okiem. Ciąg dalszy nastąpi z całą pewnością.

Żeby nie było krzywdy, to potem wyprowadziłam na spacer jego koleżankę z boksu, która jest prześliczną i słodką przymilną suczką - Pearl.

Zapisaliśmy się ze Starym na sierpniowe ośmiodniowe intensywne warsztaty jogi u naszego Mistrza. Będzie grubo - pięć godzin praktyki dziennie, część przed południem, część po południu. 

03 czerwca 2025

Winna tu jestem informację, że wszystkie trzy ściany są wreszcie otynkowane, a ekipa dawno już zlazła z rusztowań i zabrała się z naszej posesji razem z nimi oraz z zapłatą za wykonaną pracę. Kolor wygląda bardzo ładnie, zależnie od doświetlenia jest albo szarawy albo kremowy, ale zawsze przyjemny dla oka. Zwłaszcza cieszy elewacja południowa, bo wreszcie zniknął z niej kolor srakaty i przestała straszyć. Na tej elewacji pojawiły się tez nowe obróbki blacharskie czyli listwa pomiędzy drewnem a tynkiem oraz wiatrownica - wykończenie tego kantu, gdzie ściana styka się z połaciami dachu. 

Pościnałam prawie przy ziemi wszystkie pięć odmianowych winorośli, które kiedyś kupiłam na forum hodowców winorośli i troskliwie pielęgnowałam latami. Były one prowadzone do wysokości parapetu, ale w moim odczuciu projekt stracił już zupełnie sens. Młode przyrosty każdej wiosny przemarzały i potem długo szpeciły tę elewację, zanim krzewy od nowa zebrały się do życia. Poza tym, zważywszy że winogrona od paru lat są wykluczone z mojej diety, to nie potrzeba mi aż tylu odmian. Wystarczy piękna rozrośnięta i niezawodnie obficie plonująca odmiana Summersweet z tego samego źródła zakupowego, która pnie się po siatce ogrodzeniowej za najstarszą różanką, a poza nią mamy przecież jeszcze ukorzenione z patyków dwie inne, przy starych czereśniach. Te ścięte winorośle odrosną, ale zanim by miały owocować, to czas będzie pomyśleć, co dalej - zawsze można wykopać i komuś podarować. 

Tymczasem nasadziłam wzdłuż tej elewacji wysokich aksamitek i spodziewam się eksplozji kwiecia.

Gliniane koryta nie wróciły już pod okna sypialni, teraz Stary ułożył tam wąską opaskę z kamieni tubylczych, a przed opaską posadziłam wczoraj drugą część przygotowanej rozsady aksamitek z Miasteczka.

Jeszcze nie całkiem gotowe są drzwi, ale o drzwiach będzie oddzielnie, bo tu Stary przyłożył się tak, że mucha nie siada. 
Poniesiona falą wkurwienia wyborczego oraz entuzjazmu kolanowego pojechałam w niedzielę do schroniska i wyspacerowałam dwa pieski, w tym Misia z Lasu, z którym zgubiłam się na pobliskich łąkach i nie mogłam odnaleźć powrotnej drogi. Trafiliśmy na obsiane zbożem pole, na strumyki i staw, na wykroty, wąwozy, zwały piachu i betonowych płyt, a potem skarpy w dół i z powrotem do góry, a ja myślałam tylko o tym, co powie na to moje kolano! Zaliczyliśmy półtorej godziny spaceru, a kolano następnego dnia spuchło troszkę w ramach protestu, ale naprawdę bardzo nieznacznie.
Misio z Lasu wyrósł na pięknego psa, ale wciąż nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z człowiekiem. Zawołany, owszem spojrzy, ale sam z siebie - nigdy. Tu jest potrzebna ogromna praca i cierpliwe budowanie zaufania, a tymczasem... minęło mu pół roku za kratami schroniska.