03 czerwca 2025

Winna tu jestem informację, że wszystkie trzy ściany są wreszcie otynkowane, a ekipa dawno już zlazła z rusztowań i zabrała się z naszej posesji razem z nimi oraz z zapłatą za wykonaną pracę. Kolor wygląda bardzo ładnie, zależnie od doświetlenia jest albo szarawy albo kremowy, ale zawsze przyjemny dla oka. Zwłaszcza cieszy elewacja południowa, bo wreszcie zniknął z niej kolor srakaty i przestała straszyć. Na tej elewacji pojawiły się tez nowe obróbki blacharskie czyli listwa pomiędzy drewnem a tynkiem oraz wiatrownica - wykończenie tego kantu, gdzie ściana styka się z połaciami dachu. 

Pościnałam prawie przy ziemi wszystkie pięć odmianowych winorośli, które kiedyś kupiłam na forum hodowców winorośli i troskliwie pielęgnowałam latami. Były one prowadzone do wysokości parapetu, ale w moim odczuciu projekt stracił już zupełnie sens. Młode przyrosty każdej wiosny przemarzały i potem długo szpeciły tę elewację, zanim krzewy od nowa zebrały się do życia. Poza tym, zważywszy że winogrona od paru lat są wykluczone z mojej diety, to nie potrzeba mi aż tylu odmian. Wystarczy piękna rozrośnięta i niezawodnie obficie plonująca odmiana Summersweet z tego samego źródła zakupowego, która pnie się po siatce ogrodzeniowej za najstarszą różanką, a poza nią mamy przecież jeszcze ukorzenione z patyków dwie inne, przy starych czereśniach. Te ścięte winorośle odrosną, ale zanim by miały owocować, to czas będzie pomyśleć, co dalej - zawsze można wykopać i komuś podarować. 

Tymczasem nasadziłam wzdłuż tej elewacji wysokich aksamitek i spodziewam się eksplozji kwiecia.

Gliniane koryta nie wróciły już pod okna sypialni, teraz Stary ułożył tam wąską opaskę z kamieni tubylczych, a przed opaską posadziłam wczoraj drugą część przygotowanej rozsady aksamitek z Miasteczka.

Jeszcze nie całkiem gotowe są drzwi, ale o drzwiach będzie oddzielnie, bo tu Stary przyłożył się tak, że mucha nie siada. 
Poniesiona falą wkurwienia wyborczego oraz entuzjazmu kolanowego pojechałam w niedzielę do schroniska i wyspacerowałam dwa pieski, w tym Misia z Lasu, z którym zgubiłam się na pobliskich łąkach i nie mogłam odnaleźć powrotnej drogi. Trafiliśmy na obsiane zbożem pole, na strumyki i staw, na wykroty, wąwozy, zwały piachu i betonowych płyt, a potem skarpy w dół i z powrotem do góry, a ja myślałam tylko o tym, co powie na to moje kolano! Zaliczyliśmy półtorej godziny spaceru, a kolano następnego dnia spuchło troszkę w ramach protestu, ale naprawdę bardzo nieznacznie.
Misio z Lasu wyrósł na pięknego psa, ale wciąż nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z człowiekiem. Zawołany, owszem spojrzy, ale sam z siebie - nigdy. Tu jest potrzebna ogromna praca i cierpliwe budowanie zaufania, a tymczasem... minęło mu pół roku za kratami schroniska. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz