Wczoraj był przewspaniały dzień, dzień ulgi i wolności!
Po pierwsze - Gucio miał badanie USG, w którym się okazało, że nie ma żadnych strasznych diagnoz, bo wreszcie wszystko dobrze widać, a nie jak poprzednim razem. Dowiedzieliśmy się, że przebył zapalenie prostaty, a lek, który przyjmował przez siedem dni świetnie zadziałał, pomógł i wyleczył i teraz już jest wszystko w porządku.
W domu był pysznościowy obiadek z zastosowaniem kopru włoskiego, który przypadkiem mam w warzywniku. Przypadkiem - bo go nie planowałam, a dostałam niespodziewanie gotową rozsadę. Urósł przepięknie i choć bulwki są jeszcze małe, to wyrwałam już część do degustacji i duszone na maśle razem z innymi młodymi warzywkami były całkiem fajne.
Poleżałam w ciągu dnia na łóżku ogrodowym, razem z Guciem, który po bardzo stresującym badaniu też się musiał zrelaksować.
Po południu, kiedy Młoda skończyła pracę, pojechałyśmy do wsi niedaleczko, a celem było zapoznanie dwóch Agnieszek i wspólna kawka, a potem wyprawa po pomidory, bez których ja nie mogę żyć, a o tej porze roku naprawdę trudno jest mi znaleźć w sprzedaży jadalne pomidory. Z maniackim uporem wypróbowuję różne marketowe propozycje i czasem się uda. No, ale jesteśmy przecież o krok od nowego pomidorowego sezonu i nawet w moim foliaku pierwszy pomidorek łapie już kolor.
A wieczorem było malowanie tarasiku i schodów wejściowych (Młoda) i przycinanie róż na frontowym podwórku (ja), do których to czynności otworzyłyśmy sobie wino i włączyłyśmy muzykę zbyt głośno jak na czwartek.
Głośnik zresztą został potem na zewnątrz, a nad ranem zaczęło padać, więc teraz się suszy na wszelki wypadek z udziałem dmuchawy, bo choć w instrukcji nie ma ani słowa o tym, że nie można pić wina, śpiewać, malować i przycinać, a potem porzucić głośnik i iść spać, to nie wiem czy jednak nie ucierpiał.A poprzedniego dnia poinformowałam szefową, że odchodzę z pracy z końcem sierpnia i jestem przeszczęśliwa, że wreszcie to zrobiłam. Stresowałam się bardzo tą rozmową, ale zaplanowałam ją na ten właśnie dzień i już naprawdę chciałam to mieć za sobą. Wszystko przebiegło kulturalnie, a przede wszystkim przy świadkach, a na tym mi bardzo zależało. Świadkowie byli w optymalnej liczbie, a także kategorii pracowniczej, więc po prostu sprzyjały mi niebiosa! Po dwóch latach przygoda wreszcie się zakończy, a jesienią będą być może nowe pomysły i nowe aktywności, ale na pewno nie w takim wymiarze godzin i nie za taką poniżającą stawkę godzinową. Że o innych okolicznościach już nie wspomnę, bo tu przecież mają być wydłubane z życia rodzynki, a nie zawartość kociej kuwety, czy krępujące szczegóły spraw z kategorii Zjawisk Beznadziejnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz