16 października 2025

Będzie teraz wciąż o Nuce i o Nuce, bo przecież nie może być inaczej. 

No ale też i za ogród się wzięłam, wreszcie mam na to czas i ochotę, więc metodycznie przemierzam kolejne połacie i odchwaszczam moje różanki i inne rabaty oraz podejmuję postanowienia, że będę już naprawdę na bieżąco dbać o to wszystko. Wyrywam więc zielsko i wyrzucam na trawę, a potem przechodzę do kolejnej strefy, a jak skończę, to idę do domu i zostawiam taki pogrom. Dopiero po paru godzinach zgrabiam urobek na kupki i pod wieczór wywożę na kompost, a kolejnego dnia znów robię to samo i tak się przemieszczam jak brygada śmierci niosąca zagładę perzowi, trawsku, podagrycznikom i innym zbrodniarzom. Przy okazji szykuję miejsca do nasadzeń i przesadzeń, bo znów nie udało mi się nie kupić nowych róż, a taki właśnie miałam plan. 

Zrobiłam już jesienny porządek w skrzyniach warzywnych, ale tam dookoła, to jest jeszcze burdel na kółkach i moc roboty - no ale na to przyjdzie czas, jak spadną liście i właściwie będzie na to cała zima.

Mamy też zakreślone jesienne plany ogrodowych reorganizacji, no i nadszedł wreszcie ten mój przeukochany czas, kiedy to przyodziana w gumiaki i polarek, chłonąca jesienne słońce i wiatr, obserwuję z rozdziawioną gębą przeloty ptaków i na podobieństwo pastuszków Chełmońskiego i jemu podobnych, zadzieram głowę do góry oparta o grabie.

Wieczorami (są wreszcie jakieś wieczory!) robię na drutach i oglądam z laptopa lub słucham tego i owego. Ostatnio mam eksplozję skarpetek, ale powstały też fajne sweterki (małe dzieciowe i i duży zięciowy), które pokażę na swoich SM, jak już trafią do odbiorców.

No to teraz Nuka. 

Okazuje się, że na razie nie możemy razem jeździć na jogę, bo ona jeszcze nie umie zostawać w domu bez ludzi. Właściwie to Stary jeździ do pracy i znika na długo i jest ok. Gorzej ze mną, bo mnie zna dłużej i właściwie, jak tylko trafiła na boksy spacerowe, to wychodziła na spacery wciąż ze mną i ze mną i chyba zostałam nominowana na mamusię. No i ja JESTEM, aż tu nagle wczoraj pojechałam na jogę i zniknęłam na cztery godziny, a Stary został w domu i to co się działo po moim powrocie, to było tak rozczulające i zarazem przerażające... Rozchlipała się biedna, cichutko popiskiwała i była tak rozdygotana cała i biegała w kółko po domu i tak mnie witała i witała i nie mogła się uspokoić! Biedne psie nieszczęście, chyba myślała, że nie wrócę. Teraz więc tego musimy ją pouczyć, bo przecież nie można wszystkiego naraz. Dziś jest siódmy dzień i od trzech dni możemy śmiało powiedzieć, że Nuka już wie, że tu mieszka. Teraz więc będą kolejne punkty. 

No to dziś Stary pojedzie sam, a ja sobie może trochę postoję w domu na głowie, zobaczymy. A właściwie to właśnie w przypływie animuszu z pierwszej porannej kawy, postanowiłam pokazać tu moim czytelnikom filmik z maja, który jest dostępny w ukrytej części mojego kanału i może być oglądany tylko przez osoby posiadające link. Proszszsz! (tłusty brzuch w gratisie).

15 października 2025

Są wieści z naszego człowieczopsiego domu, a mianowicie nie zakończyła się sprawa leczenia burczego oczka, bo wciąż mu się pokazywała ta trzecia powieka i oczko się mrużyło, więc znów go Stary zabrał do weta. I dziś się okazało, że tam jest jaskra! Buruś dostał nowe krople, tym razem na forever, więc znów jest umęczon, a ja wciąż za nim łażę i zakrapiam oraz rozpisałam cały harmonogram podawania mu leków. Jest to jedenaście razy dziennie "coś": tabletki na tarczycę i na stawy, krople jedne i krople drugie oraz żel do oczka. Biedny dziadeczek... i jeszcze ta nowa suka, o którą musi być zazdrosny.

Nusia coraz lepiej daje się poznać i wiemy już o niej nieco więcej. Wciąż jest spokojna i zrównoważona, ale też lubi szaleństwa i z Guciem bawią się w ogrodzie tak, że zastanawiamy się, które to z nich jest młodym psiakiem! Bardzo się z Guciem polubili i to widać, bo mają wzajemnie na swój widok taką fajną przyjazną i wesołą reakcję. A Burek wciąż się boczy, ale jakby trochę mniej, no ale czasem ją obwarczy tak bardzo brzydko i dostaje wtedy opierdol. Stary mówi, że Buruś potrzebuje więcej czasu i że też się udobrucha, no a teraz się trochę rządzi. 

Nuka jest bardzo zdyscyplinowana i wspaniale reaguje na wszelkie polecenia i korekty, no naprawdę - nawet się nie trzeba wysilać. Chyba ton głosu, mowa ciała człowieka i jej psie ośmioletnie doświadczenie powodują, że odczytuje nawet nie do końca znane słowa i w odpowiedni sposób reaguje, na przykład wystarczy tylko lekko skinąć ręką w kierunku jej posłania, a już się tam układa. Respektuje również burczące korekty Burka i nie robi tego, na co on jej nie pozwala. Tak więc on ma coraz mniej powodów do burczenia, bo Nuka zapamiętuje i przestrzega na przyszłość. 

Obowiązkowo towarzyszy mi w ogrodzie, a kiedy jestem zajęta dłużej w jakimś miejscu, to kładzie się w pobliżu i mnie wypasa, jak to owczarki. W domu odpoczywa na tym swoim posłaniu, usytuowanym w miejscu, z którego widzi i drzwi do sypialni, i dwa psie posłania w sieni, i mnie na sofce robótkowo-relaksowej.

Nie pcha się nam do łóżka (i dobrze, bo ono jest zajęte przez Gucia).

Nie lubi jabłek ani marchewek, w przeciwieństwie do naszych psów.

Nie bawi się piłką ani psimi zabawkami, choć wczoraj wzięła na chwilę do pyska sznur do przeciągania.

Umie otwierać drzwi zamknięte tylko na klamkę i wczoraj dwukrotnie wyprowadziła do ogrodu całą ferajnę, otwierając najpierw drzwi z sieni do ganku, a potem drugie, zewnętrzne. A dziś odwrotnie, weszli sobie przednim wejściem i widziałam to na własne oczy, bo akurat szlam przez sień do łazienki, no myślałam, że padnę ze śmiechu. Tak więc po piętnastu latach mieszkania tutaj, trzeba się będzie nauczyć zamykania drzwi na zasuwkę.

Obecnie trwa tuczenie Nusi, bo jest przeraźliwie chuda i musimy spowodować, żeby ta jej klawiatura żeber mogła się schować w jakimś ciałku. Już do schroniska przyjechała chuda, a tam jeszcze schudła, pewnie z tęsknoty za swoją panią i z niezrozumienia całej strasznej sytuacji, w jakiej się znalazła. W sumie mieszkała w schronisku od 14 sierpnia do 10 października.

Tam w schronisku szczekała tak dziwnie, jakby nienaturalnie brzmiącym schrypłym głosem, a ja miałam takie skojarzenie, jakby to było stłumione szczekanie psa, któremu ktoś zabrania szczekać i on niby szczeka, ale wie, że nie wolno. Oczywiście u nas w domu to jest zupełnie inne szczekanie, zresztą słyszeliśmy je tutaj przez te sześć dni chyba zaledwie ze trzy razy. Powtórzyła się więc sytuacja z Burkiem, kiedy to ponad jedenaście lat temu przyjechaliśmy do schroniska go poznać, a oprowadzający nas pracownik powiedział, że on ma "irytująco piskliwe szczekanie", czy coś w tym stylu, już dokładnie nie pamiętam. No miał. Ale w domu już nie miał. To tylko pokazuje, jakim stresem jest dla psa takie uwięzienie w tym piekle dźwięków i odoru psiego przerażenia, że nie mogą tam być w pełni sobą, bo są zalane fontannami kortyzolu.

11 października 2025

Wszystko odbyło się według planu i po dopełnieniu schroniskowych formalności zabrałam Nukę z boksu już na zawsze, ale wcześniej przebrałam ją w cywilną uprząż - tę czerwoną obrożę i smycz po Koruni. Najpierw zawieźliśmy ją do psiego salonu piękności, który często służy pomocą schroniskowym psom, gdzie trzy cierpliwe i troskliwe dziewczyny wykąpały ją, wyczesały, wyszczotkowały i wydmuchały martwy podszerstek. Zostały też przeczyszczone zęby, które są w dobrym stanie, jak na ten wiek, a odgniotki na łokciach nasmarowano wazeliną. 

Przy okazji panie wymacały, że kiedyś urodziła dzieci i że miała złamany ogon. Być może został on przytrzaśnięty drzwiami i tak zostawiony, więc zrósł się krzywo, pod kątem i teraz skręca w lewo tak gdzieś w 2/3 długości od nasady. Długie włoski to maskują i wygląda to na oko tak, jakby miała ten ogon tak swobodnie zgięty w bok; jednak obmacanie kości nie pozostawia złudzeń.  

Sunia była podczas tych zabiegów bardzo cierpliwa, ani razu nie pokazała zębów i nie okazała jakichkolwiek przejawów niezadowolenia, choć widać było, że się stresuje i już zwłaszcza pod koniec miała dość. 

Nuka ma jakieś pseudopapiery, więc wiemy, że urodziła się 21 listopada 2017 roku, czyli wkrótce będzie miała ósme urodziny. Wiemy że zanim trafiła do schroniska, to mieszkała w małym mieszkanku, w ciasnych ciemnych klitkach i to było widać, bo bała się u nas wejść do pokoju, który jest wielki i jasny. Myśleliśmy nawet początkowo, że wcale nie była wpuszczana do mieszkania.

Kiedy z nią przyjechaliśmy, Stary zaparkował w pewnym oddaleniu od furtki i poszedł do domu sam. Ja po cichu wysiadłam z Nuką i poszłam z nią w pole naszą stałą trasą spacerową, ale niedaleko, tylko do końca brzózek. W tym czasie Stary z naszymi burkami wyszli również i spotkaliśmy się na drodze. Psy już się znały ze wspólnych spacerów (Gucio - 6, Burek - 5), ale jednak Nuka w pierwszej chwili jakoś tak łowiecko się do nich nabzdyczyła na naprężonej smyczy. Nie trwało to długo, bo ona genialnie, bezbłędnie i natychmiastowo się daje korygować, no naprawdę - ja wciąż się nie mogę nadziwić, bo aż tak ułożone psy widziałam dotychczas tylko na filmach! Musiała być kiedyś profesjonalnie szkolona - nie ma wątpliwości. No więc taka perła nam się trafiła.

Wszyscy razem weszliśmy przez tylną furtkę do ogrodu, a potem do domu. Cała reszta dnia to już była stała obserwacja, która jednocześnie musiała być i dyskretna i czujna. Obyło się bez żadnych zębów, choć z licznymi powarkiwaniami i to głównie ze strony Burka. Trzeba też było wiele razy pacyfikować Gucia, który zachowuje się jak skacząca małpa na gumce i wydaje mu się, że wszyscy dookoła będą tym zachwyceni i ochoczo odwzajemnią. Nuka zachowywała się praktycznie bez zarzutu, co -  zważywszy, jaki stres przeżyła w tym dniu - budzi zachwyt i niedowierzanie.

No więc od wczoraj mamy trzy psy, wszystkie z tego samego schroniska.

Nuka będzie miała u nas szczęśliwą i spokojną starość - taki jest plan i nie może być inaczej.

05 października 2025

Niedziela rano, a w całym domu już pachnie chleb, który właśnie się studzi w otwartym piekarniku na kratce. Piekę go raz w tygodniu, czasem w piątek lub sobotę, ale jak widać - nie zawsze. Jest to chleb stuprocentowo żytni i na żytnim zakwasie, który dostałam dawno temu od koleżanki. 

Ten zakwas bardzo dobrze mi się sprawdza i polubiłam ten swój chleb, a zwłaszcza uwielbiam dzień pierwszy, tak jak dziś, kiedy to na śniadanie będę się obżerać chrupiącymi piętkami. Chleb, jak wiadomo, ma SZEŚĆ piętek - cztery długie i dwie krótkie, więc na początek zjadam te krótkie, a potem idę dalej, w miarę posiadanych zasobów łakomstwa. Chrupanie takich piętek doprowadza mnie do zawrotów głowy z zachwytu. 

Pozostały chleb kroję na kromki i zamrażam, a potem korzystam z nich sukcesywnie w ciągu tygodnia, jeśli mam zaplanowane śniadanie z chlebem, co nie zdarza się codziennie. Wtedy, przy pierwszym wkroczeniu do kuchni i krzątaniu się wokół kawowego ekspresu, wyjmuję sobie taką kromkę lub dwie, kładę na kratce w wyłączonym piekarniku i wystarczy kilkanaście minut, a już się nadają do jedzenia. Ja śniadania jadam ok. dziesiątej lub nawet jedenastej, więc tym bardziej - zawsze taki chlebek zdąży mi się rozmrozić.

Mój zakwas mieszka w słoiku w lodówce i dokarmiam go mąką żytnią 700, a jak już robię ciasto do pieczenia, to wlewam do miski ten zakwas i dodaję tylko mąkę żytnią 2000, wodę, sól i oliwę. Fajnie, że teraz żytnie mąki można bez trudu kupić w popularnych marketach i nie trzeba wdrażać specjalnych poszukiwań. Znajdźcie mi w sklepie chleb o takim składzie i to jeszcze z chrupiącymi piętkami!


Kilka dni temu wróciłam z małej wyprawy na południe Polski i powoli wchodzę w tryb jesienny, który polega między innymi na tym, że kupiłam siedem nowych róż z gołym korzeniem i czekam na dostawę.

Wyprawa, to tym razem był Tarnów, gdzie wreszcie zobaczyłam nowe mieszkanie Młodego z Narzeczoną, a potem pojechałam do Miasteczka, gdzie na kilka dni zatrzymałam się u przyjaciółki z dzieciństwa. Odwiedziłam grób rodziców, a także udało się wreszcie spotkać z rodzinką w Kielcach, co mnie bardzo cieszy, bo wiele razy bywałam blisko, ale jednak jakoś się nie udawało. Wszędzie było bardzo miło, gościnnie i serdecznie, ale stwierdzam, że pięć dni poza domem, to jest dla mnie absolutne maksimum.

A po moim powrocie zaliczyliśmy istny maraton (fizycznie i emocjonalnie) a wiązał się on z tym, że przygotowujemy się do adopcji trzeciego psa ze schroniska i zadecydowaliśmy, że będzie to suka i to duża. Proces przygotowawczy wymagał nasilonego zagęszczenia spacerów zapoznawczych, w stopniowo poszerzającym się składzie, bo przecież nie chodzi tylko o danie domu obcemu psu, ale i o możliwie łagodne wprowadzenie tej trudnej zmiany w życie NASZYCH psów.

Od pewnego czasu kiełkuje nam w głowach pomysł dawania domu kolejnym starym psom, żeby nie musiały umierać na betonie w schroniskowych boksach. Kiedy już postanowiłam zwolnić się z pracy (co nastąpiło z końcem sierpnia), wiedziałam, że teraz to będzie dobry moment. Najpierw chcieliśmy wziąć do domu Iskierkę, starą i bardzo chorą nowotworowo sunię, która trafiła do schroniska z nieprawdopodobnie koszmarnych warunków i śmiało można powiedzieć, że przeżywa tam teraz sanatorium swojego życia (a raczej hospicjum, bo jest na terapii paliatywnej). Nie dawano jej czasu więcej niż do końca sierpnia, a tymczasem ona dumnie kroczy przez październik i jest naprawdę w dobrym stanie oraz bije rekordy spacerów z wolontariuszami. Odmówiono nam jednak, argumentując, że Iskierka nie znosi towarzystwa innych psów i reaguje agresywnie, więc nie może iść do domu, gdzie już są psy. 

Postanowiliśmy więc poczekać i wtedy, 12 września poznałam pretendentkę i z każdym spotkaniem tylko się utwierdzałam w przekonaniu, że to właśnie ONA.

Dalsze szczegóły nastąpią, tymczasem zostawiam tu tylko harmonogram naszych spacerów zapoznawczych, gdzie M i R to my ze Starym, a B i G to nasze psy. 

A przeprowadzka planowana jest na piątek.