16 kwietnia 2023

W ramach nadrabiania zaległości, teraz inne dziedziny życia.

Bardzo ładnie nam się chowają wszystkie nowe kurki, a rosy przed świętami zaczęły znosić jajeczka. Przez pierwsze dwa dni było po jednym takim mniejszym i ciemniejszym jajku, a od dnia trzeciego - co rano, jak z maszynki, wyskakują z dwóch kurek dwa jajeczka i to zawsze do tego samego gniazda! Pani kochana, czegoś takiego, to w życiu ja nie widziałam! No... u zielononóżek to nie ma tak łatwo!

W ogrodzie prace idą  mniej więcej na bieżąco, tylko wciąż jesteśmy w trakcie zakupu kosiarki, co ciągnie się jak smród za wojskiem, że użyję takiego związku frazeologicznego, prosząc jednocześnie o wybaczenie wszystkie matki, żony i kochanki wojskowych. 

Wczoraj cięłam lawendę i ręce mi mało nie odpadły, mimo, że mam taki akumulatorowy nóż, co to bzit-bzit i sam tnie. Całe poletko muszę rozdzielić na dwa razy, bo na jednym ładowaniu akumulator nie daje rady. Krzaki lawendy starzeją się i są już coraz brzydsze, czyli zupełnie tak jak ja, więc do siebie pasujemy. Denerwują mnie te ich grube zdrewniałe patyki, no ale na razie niech sobie rosną - będę dbać, żeby potem się zachwycać kwiatami; dodatkowo w tym roku zagustowałam w lawendowej herbatce i od paru miesięcy piję wieczorami taką z samych suszonych kwiatków i bardzo mi ona smakuje. Ciekawa jestem, czy mi się udadzą octy z suszu lawendowego, ale chyba tak, bo już ładnie pachną i napełniają tym aromatem cały pokój.

Zaktywizowałam się też wreszcie w schronisku dla zwierząt i jeżdżę tam już regularnie raz w tygodniu na parę godzin. Ograniczam się do wyprowadzania mniejszych piesków i mam dwie koleżanki, które również się w maluchach specjalizują i są bardziej doświadczone i chętne do pomocy. Zapisuję sobie w pliku imiona wszystkich wyspacerowanych piesków i może dzięki temu jakoś łatwiej się ich nauczę, bo szczerze mówiąc - te imiona są takie głupie i nie do ogarnięcia, że czasem w trakcie jednego spaceru sto razy zapominam, jak ma na imię pies na końcu smyczy, która trzymam w ręku. Zaliczyłam już 14 spacerków.

Dziś mam dodatkowo kilkugodzinne szkolenie z behawiorystką, zorganizowane specjalnie dla wolontariuszy i jadę na nie pociągiem, jako ludność wiejska wykluczona komunikacyjnie. A w pierwszą niedzielę maja na schroniskowym festynie będziemy prezentować poszczególne pieski i zachęcać do ich adopcji. 

Ostatnio miałam też trochę prac na wiejskich skwerach - poprzycinałam te sto kilkadziesiąt róż oraz wybieliłam pnie wszystkich drzewek preparatem rzekomo odstraszających kopytkowe. Z tym że obawiam się, że dla niektórych drzewek to już może być musztarda po obiedzie. Mam jeszcze spray, którym wypryskam żwir dookoła różanek (i może trochę pomiędzy), bo róże też mi obżerają, a zwłaszcza odmianę Westerland - nie wiem, co w niej jest takiego wyjątkowego i chyba czas popróbować.

Staramy się też ostatnio jeździć na dodatkową (trzecią w tygodniu) jogę w soboty. Nasz nauczyciel robi wtedy swoją poranną praktykę, a nam udostępnia salę (nieodpłatnie), żebyśmy mogli praktykować razem z nim. Nie prowadzi wtedy żadnych zajęć, nie udziela instrukcji, tylko mówi nazwy kolejnych asan i sam je wykonuje, a my możemy podążać za nim lub meandrować własnym trybem - jak ciało pozwala.

Nasilenie tych wszystkich aktywności powoduje, że już dwa dni (a może trzy?) mnie miałam w rękach drutów, no nie przerobiłam ani jednego oczka! Zresztą, kiedy już wyszłam z fazy prucia i poprawiania, to ten obrus przestał mi się podobać (znaczy - wzór, bo obrus przecież nie istnieje, to jak się ma podobać lub nie podobać). Ale będę dzielna i zrobię go do końca. Chyba. 

2 komentarze:

  1. Ale super jest ta fota! :) ❤️

    OdpowiedzUsuń
  2. Też uważam! A tam jeszcze przy mnie jest drugi piesek, ale niezbyt widoczny :)

    OdpowiedzUsuń