17 stycznia 2024

No i  nie uwolnił mnie doktor z szyny, a wręcz zaznaczył, że NADSPODZIEWANIE dobrze się goi, więc tym bardziej szyna ma być na nodze aż do zdjęcia szwów. Czyli do środy 24 stycznia. Cierpię więc nadal, ale znam przynajmniej datę, a to już jest coś!

Tryb życia w jaki popadłam, jest okropny. Właściwie ja chyba nie żyję - trwam, czekam, wegetuję. Snuję się trochę po domu, tyle ile wymaga minimalna obsługa tego okrętu. Nie mogę iść na spacer z psami, nie mogę iść do sklepu ani nawet do kurnika. Rano, wyjeżdżając do pracy, Stary otwiera kury po ciemku, a potem truchlejemy - przyjdzie przed świtem lis i wyżre tę pozostałą garstkę, czy jeszcze nie dziś. 

Raz czy dwa razy dziennie odwijam się z kokonu, smaruję heparyną kolano, bo trochę puchnie, odklejam opatrunek i wietrzę ranę i całą skórę przynajmniej godzinę, a w tym czasie wmasowuję w obydwa kolana moją piękną żywokostową maść. Obydwa, bo skoro jedno stare (jak powiedział doktor po obejrzeniu stawu na płycie z MRI), to i drugie tak samo stare, jako i ich właścicielka oraz pozostałe jej stawy. A potem sporządzam nową mumię. 

Przechodzę czasem koło lustra, patrzę, a stamtąd spogląda na mnie spode łba blada i wyblakła zmora. Czasem stanę w otwartych drzwiach i popatrzę na ogród z jednej lub drugiej strony domu. Wyglądam przez okna na trzy strony świata - dobrze że aż tyle mam tu tych okien. 

Czuję się już naprawdę jak wrzód na dupie i czasem mi się zdaję, że przestałam metabolizować i tylko ręce mi się ruszają, przerabiając oczka na drutach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz