Miałam leżeć i pisać, a tymczasem ani nie leżę, ani nie piszę, za to cały czas robię na drutach, a to niestety angażuje obie ręce.
Nastraszono mnie przed tym zastrzykiem, że będę zagrożeniem dla świata ze szczególnym uwzględnieniem małych piesków, a więc po powrocie z kliniki zabarykadowałam się na trzy dni w sypialni. Leżałam sobie w ortezie, oglądałam seriale i robiłam na drutach oraz przyjmowałam łaskawie usługi Starego, który dostarczał mi paszę suchą i mokrą. Wychodziłam właściwie tylko do toalety i znów wracałam do sypialni.
Pierwszego dnia twarz miałam żółtą, a drugiego czerwoną i rozpaloną i to nie od izotopu, tylko od sterydu, którym przepłukuje się igłę po podaniu tegoż izotopu, żeby żadna jego kropelka się nie cofnęła i nie wywołała jakichś komplikacji, na przykład martwicy tkanek. Izotop ma natomiast wywołać martwicę przerośniętej błony maziowej w kolanie i na wczorajszej wizycie kontrolnej dowiedziałam się, że czasem zastrzyk trzeba powtórzyć (jeśli błona maziowa była gruba i nie cała została przez izotop zeżarta, u mnie jednak być może jeden wystarczy. Ale to się okaże dopiero po upływie około czterech tygodni, bo wtedy właśnie mam iść do ortopedy na ewentualną punkcję nagromadzonego płynu. Po tej punkcji będzie też widać, czy płyn się nadal zbiera (czyli błona maziowa produkuje), czy już nie.
Podczas mojej izolacji i oczekiwania na upłynięcie czasu połowicznego rozpadu ITRu wszystkich trzech chłopców wyrzuciłam z sypialni i muszę powiedzieć, że tylko jeden z nich płakał pod drzwiami i nie był to Stary. Teraz już świat Gucia wrócił w swoje koleiny, ufff, biedaczek!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz