Obiecałam notkę powarsztatową, ale oczywiście rzuciłam się w wiry życia i odmęty i tyle mnie widzieli. Wkrótce będę miała więcej czasu, bo od września odchodzę już z pracy, a obecnie delektuję się urlopem, który mi pozostał do wykorzystania. Byłam też dwa razy w schronisku, już po zakończeniu warsztatów, ale niestety kolano nie pozwala mi na częste wyjazdy, bo znów trochę buzuje.
W warsztatach brało udział 26 osób, w większości przyjezdnych - z Dolnego Śląska, Trójmiasta, Warszawy, Radomia i Łodzi. Reżim tych ośmiu dni był tak napięty, że dosłownie na nic innego nie miałam już przestrzeni. Psy patrzyły na nas z niedowierzaniem, co też my wyrabiamy, że tylko wchodzimy i wychodzimy, jak te głupki. Prawie cały ten czas lało, więc trzeba było palić w piecu, żeby była cały czas gorąca woda i żeby ciuchy schły po praniu. Nasz Nauczyciel puszczał z nas siódme poty, a co ciekawe, bez żadnego skakania i fikania, bo w jodze nie stąd się poty biorą. Dlatego śmieszy mnie zawsze, kiedy ktoś na wieść o naszej praktyce, mówi: eee, nieee, joga to nie dla mnie, ja wolę coś bardziej dynamicznego!
Większość uczestników, to byli nauczyciele jogi, którzy sami prowadzą swoje grupy, więc jak dla mnie, praktyka była bardzo wymagająca, szczególnie, że z tym moim kolanem to różnie bywa, a w dodatku mam od czerwca dokuczliwy ból w pośladku, czyli tzw. ból dupy, który mi się pojawił, gdy poślizgnęłam się kiedyś na mokrej podłodze i postanowił pozostać. Dwa ostatnie dni były dla mnie już naprawdę trudne, ale oczywiście zgłaszałam dolegliwości, więc miałam liczne dostosowania i układy indywidualne, nawet na specjalnie skonstruowanych łożach boleści.
Prawie codziennie musiałam trzy razy brać prysznic, a także myłam włosy rano i potem znów po południu, tuż przed wyjazdem. No i ciuchy po każdych zajęciach obowiązkowo szły do prania. Przez cały ten czas jadłam tylko jeden posiłek dziennie, bo nie było kiedy jeść, ani tego jedzenia przyrządzać. U mnie to był duży posiłek obiadowy ok. godz. 13:00, czyli zaraz po przyjeździe z porannej sesji i to bez zwłoki, żeby nie jechać na sesję popołudniową z pełnym brzuchem. Przez resztę dnia dużo piłam i była to kawa lub woda z cytryną, a po obiedzie zawsze zielona herbata. Weszłam więc niechcący w tryb OMAD, który jest ekstremalną formą postu przerywanego i przyznam, że bardzo dobrze się z tym czułam.
Na koniec było wspólne wyjście do pizzerii, które stało się bardzo miłą i błogą chwilą domykającą całość, a te warsztaty, to były nasze wczasy, siłownia, fizjoterapia i psychoterapia.
Dziś, korzystając z upalnego dnia zrobiłam wreszcie to, o czym gadam od tygodni, a mianowicie wyszykowałam sobie w piwnicy norę do zadań specjalnych i będę tam przechowywać swoje ziołowe czarodziejstwa.
No proszę, czyli jogę i post przerywany można połączyć. U mnie, pod tym względem, panuje rozdzielność. Ja kręcę się wokół keto i postu przerywanego, a Małżonka wokół jogi. Mogę tylko potwierdzić, że post jest czymś naprawdę dobrym i fajnym. Bo samopoczucie wzrasta i człowiek czuje się tak dobrze jak kiedyś. I krew tez można jeszcze oddawać :) Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMożna, można, ja już w jodze 7 lat, a w "okołoketo" też kilka. Kiedyś robiłam nawet dłuższe posty - raz w tygodniu 24 godziny i super mi się to podobało. A nawet 40 godzin się zdarzało, ale teraz... lenistwo mnie pokonało. Może by tak od września znów popróbować?
OdpowiedzUsuń