Niedziela rano, a w całym domu już pachnie chleb, który właśnie się studzi w otwartym piekarniku na kratce. Piekę go raz w tygodniu, czasem w piątek lub sobotę, ale jak widać - nie zawsze. Jest to chleb stuprocentowo żytni i na żytnim zakwasie, który dostałam dawno temu od koleżanki.
Ten zakwas bardzo dobrze mi się sprawdza i polubiłam ten swój chleb, a zwłaszcza uwielbiam dzień pierwszy, tak jak dziś, kiedy to na śniadanie będę się obżerać chrupiącymi piętkami. Chleb, jak wiadomo, ma SZEŚĆ piętek - cztery długie i dwie krótkie, więc na początek zjadam te krótkie, a potem idę dalej, w miarę posiadanych zasobów łakomstwa. Chrupanie takich piętek doprowadza mnie do zawrotów głowy z zachwytu.
Pozostały chleb kroję na kromki i zamrażam, a potem korzystam z nich sukcesywnie w ciągu tygodnia, jeśli mam zaplanowane śniadanie z chlebem, co nie zdarza się codziennie. Wtedy, przy pierwszym wkroczeniu do kuchni i krzątaniu się wokół kawowego ekspresu, wyjmuję sobie taką kromkę lub dwie, kładę na kratce w wyłączonym piekarniku i wystarczy kilkanaście minut, a już się nadają do jedzenia. Ja śniadania jadam ok. dziesiątej lub nawet jedenastej, więc tym bardziej - zawsze taki chlebek zdąży mi się rozmrozić.
Mój zakwas mieszka w słoiku w lodówce i dokarmiam go mąką żytnią 700, a jak już robię ciasto do pieczenia, to wlewam do miski ten zakwas i dodaję tylko mąkę żytnią 2000, wodę, sól i oliwę. Fajnie, że teraz żytnie mąki można bez trudu kupić w popularnych marketach i nie trzeba wdrażać specjalnych poszukiwań. Znajdźcie mi w sklepie chleb o takim składzie i to jeszcze z chrupiącymi piętkami!
Kilka dni temu wróciłam z małej wyprawy na południe Polski i powoli wchodzę w tryb jesienny, który polega między innymi na tym, że kupiłam siedem nowych róż z gołym korzeniem i czekam na dostawę.
Wyprawa, to tym razem był Tarnów, gdzie wreszcie zobaczyłam nowe mieszkanie Młodego z Narzeczoną, a potem pojechałam do Miasteczka, gdzie na kilka dni zatrzymałam się u przyjaciółki z dzieciństwa. Odwiedziłam grób rodziców, a także udało się wreszcie spotkać z rodzinką w Kielcach, co mnie bardzo cieszy, bo wiele razy bywałam blisko, ale jednak jakoś się nie udawało. Wszędzie było bardzo miło, gościnnie i serdecznie, ale stwierdzam, że pięć dni poza domem, to jest dla mnie absolutne maksimum.
A po moim powrocie zaliczyliśmy istny maraton (fizycznie i emocjonalnie) a wiązał się on z tym, że przygotowujemy się do adopcji trzeciego psa ze schroniska i zadecydowaliśmy, że będzie to suka i to duża. Proces przygotowawczy wymagał nasilonego zagęszczenia spacerów zapoznawczych, w stopniowo poszerzającym się składzie, bo przecież nie chodzi tylko o danie domu obcemu psu, ale i o możliwie łagodne wprowadzenie tej trudnej zmiany w życie NASZYCH psów.
Od pewnego czasu kiełkuje nam w głowach pomysł dawania domu kolejnym starym psom, żeby nie musiały umierać na betonie w schroniskowych boksach. Kiedy już postanowiłam zwolnić się z pracy (co nastąpiło z końcem sierpnia), wiedziałam, że teraz to będzie dobry moment. Najpierw chcieliśmy wziąć do domu Iskierkę, starą i bardzo chorą nowotworowo sunię, która trafiła do schroniska z nieprawdopodobnie koszmarnych warunków i śmiało można powiedzieć, że przeżywa tam teraz sanatorium swojego życia (a raczej hospicjum, bo jest na terapii paliatywnej). Nie dawano jej czasu więcej niż do końca sierpnia, a tymczasem ona dumnie kroczy przez październik i jest naprawdę w dobrym stanie oraz bije rekordy spacerów z wolontariuszami. Odmówiono nam jednak, argumentując, że Iskierka nie znosi towarzystwa innych psów i reaguje agresywnie, więc nie może iść do domu, gdzie już są psy.
Postanowiliśmy więc poczekać i wtedy, 12 września poznałam pretendentkę i z każdym spotkaniem tylko się utwierdzałam w przekonaniu, że to właśnie ONA.
Dalsze szczegóły nastąpią, tymczasem zostawiam tu tylko harmonogram naszych spacerów zapoznawczych, gdzie M i R to my ze Starym, a B i G to nasze psy.
A przeprowadzka planowana jest na piątek.

Dziękuję Wam w imieniu Nusi i innych przyszłych rezydentów. I Krecika, którego może pamiętasz, wziętego z tych samych powodów. Wasz dom jest wymarzonym miejscem. Dobrzy ludzie, fajne psiaki i OGRÓD. I parter. Tej pięknej owczarce będzie u Was wspaniale.
OdpowiedzUsuńPowodzenia M+R+B+G :-)
Wasz dom to raj dla zwierząt.
OdpowiedzUsuńLudolfino, oczywiście że pamiętam i nie ukrywam, że Twój Krecik był jedną z moich inspiracji! Dziękuję najpiękniej.
OdpowiedzUsuńTereniu (bo to chyba Ty) bardzo dziękuję i pozdrawiam. I czekam na Ciebie
Piękny ten chleb powszedni. Przyznam, że tez jestem entuzjastą takich wyrobów. Gorzej, że inni członkowie dybią to chlebek równie gorliwie co ja :).
OdpowiedzUsuńNigdy nie dodawałem oliwy do ciasta, ale spróbuję. Natomiast do mojego dodaję ziarna słonecznika i czarnuszki, co dodaje aromatu. Zauważyłem, że maka mące nierówna. Zaopatruję się w 10 kg worki z młyna aż spod Suwałk i na tej mące nigdy się nie zawiodłem. A dlaczego aż tyle mąki? No cóż, takie czasy. Jeszcze w pandemii nauczyłem się robić takie strategiczne zapasy.
Życzę powodzenia w adopcji kolejnego strażnika trawnika :)
Starszym psom i piesełkiniom też należy się własny kąt. To przecież nasi przyjaciele.
Pozdrawiam :)
Ja też mam przepis, że niby bez oliwy, ale tak sobie sama wymyśliłam, bo ja oliwę do wszystkiego wlewam :)
UsuńPozdrawiam i proszę o kciuki za pomyślność integracji w pierwszym tygodniu. Będę raportować.
Czekam na relacje z panną ONką i rezydentami :-)
OdpowiedzUsuń