20 sierpnia 2022

Nie śpię dziś już od piątej. Mało, że nie śpię, to jeszcze jestem na całkiem żwawym chodzie, bo o tej bandyckiej godzinie zrobiłam dziś rozruch Gospodarstwa. 

Po ośmiu dniach nieobecności jestem wreszcie w domu i choćbym wyjeżdżała na rajskie wyspy, gdzie nie ma chorób i wojen, a wszystkie zwierzęta szczęśliwe, a wszyscy ludzie uśmiechnięci i życzliwi - to i tak tu mi jest najlepiej i tu najbardziej lubię BYĆ.

Dzisiejsze zwyczajne poranne "być" to micha zwierzakom i kawa ludziom. Psy tupią nam już przy łóżku i czekają, bo one są zawsze głodne; koty, na dźwięk nasypywanych psom do misek bobków pojawiają się znikąd i też już czekają, bo o tej porze dostają swoje saszetki. No i wtedy można już otworzyć kurki, nasypać im ziarna i sprawdzić czy mają wodę. No i wrócić do domu, nastawić kawę.

Zrobiłam porządki ze zbędnymi pomidorowymi liśćmi w foliaku, odchwaściłam trochę warzywnik i zebrałam szczypior i rukolę na śniadanie, a teraz siedzę tu sobie z kawą za domem i piszę. Za plecami pieją mi koguciki - na cztery głosy. Słychać jeden głos dorosłego koguta - perfekcyjnie brzmiący, a te pozostałe to tak jeszcze różnie. Ni to terkotanie, ni to trąbienie, najczęściej w końcowych taktach już żałosne i niekomfortowe dla ludzkiego ucha, ale bywa też często całkiem regularne trutututu! Każdy z małych ma swoją piosenkę i muszę im się dziś wreszcie dokładnie poprzyglądać, żeby słysząc je potem nawet z oddali, rozpoznawać, który to akurat jest przy głosie. 

Tu dla miastowych mam informację, że koguty pieją przez całą dobę, również w nocy, co słychać u nas teraz zwłaszcza, kiedy śpimy przy otwartych oknach i drzwiach na ogród. Durny niegdysiejszy Teleranek nabił nam głowę niesłusznym przeświadczeniem, że pianie koguta odbywa się o poranku i potem już nie. Więc proszę Państwa... tak nie jest. Otóż - drą dzioby całodobowo i powinno się to brać pod uwagę, chcąc zamieszkać na wsi. I nie mam tu na myśli nowych podmiejskich osiedli mieszkalnych, bo to nie jest żadna wieś. Mam tu na myśli wieś-wieś.

Po powrocie ogród powitał mnie wysuszony, ale dla mnie i tak najpiękniejszy. Jest gorąco, upały przekraczają trzydzieści stopni, a nie padało już chyba od trzech tygodni. Stary pod moja nieobecność podlewał co mógł i dopóki mógł (bo teraz akurat mamy awarię wody w całej wsi), ale w tak dużym ogrodzie - wszystkiego się podlać nie da. Bardzo pięknie owocują pomidory i takich obfitych zbiorów jeszcze nie miałam, chwalę się więc w filmiku!

Wróciłam z moich wyjazdów z Młodą, która już jutro wyrusza w dalszą drogę. Mamy też jednak od wczorajszego wieczoru zupełnie niezwykłych gości, bliskich krwią, a dalekich pod każdym innym względem. Od pewnego czasu trwa jednak obustronnie praca nad zmianą tych okoliczności i to jest jej kolejny etap.

2 komentarze:

  1. Jejku, jak ja Ci zazdroszczę tych pomidorowych zbiorów. My na wsi też kupujemy od dziadka ogrodnika takie hodowane po domowemu. No ale w mieście- tylko marketowe lub z bazarku czyli z giełdy warzywnej. Goście jacyś tajemniczy bardzo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam coroczną "produkcję" pomidorów, to wciąga i zachwyca, więc życzę Ci, żeby czas i możliwości też Ci na to pozwoliły, przynajmniej żeby spróbować. A goście to kategoria: "odkurzanie rodzinnych więzi".

    OdpowiedzUsuń