Leżę, choruję. Czuję: śmierdzi! Myślę... Albo to śmierdzi mój szlafrok, bo jem i piję na leżąco, więc coś tam się mogło powylewać. Albo to śmierdzi z donicy za moją głową, bo ziemia w niej zgniła. Albo kot przyniósł mysz i teraz ona leży tam pod łóżkiem, znaczy - pode mną. Albo to śmierdzi z moich zatok - to, co tam jeszcze pokataralnie się kłębi.
Po postawieniu tych czterech hipotez postanowiłam wdrożyć do śledztwa Starego, jak tylko wróci, szczególnie względem tej myszy, bo sama nie jestem w stanie tak się schylić, by zajrzeć pod łóżko. Wtem.
Kotka wlazła na mnie leżącą i zaczęła namiętnie wylizywać mój szlafrok w okolicy serca. Podążyłam tym śladem i już za dwie minuty szlafrok obracał się w pralce.
Oto ona - Lusia Detektor Smrodu.
No więc choruję, ale nie z powodu tych powiek, tylko z powodu tego, że jestem starą idiotką i pojechałam na zabieg z katarem, który następnie rozbujał się w pełnowymiarową infekcję. Katar, kaszel, a na końcu nerwobóle, czy też zakwasy w ramionach i szyi dosłownie zwaliły mnie z nóg. Dobrze, że przynajmniej miałam na tyle przytomności umysłu, że poprosiłam doktora od powiek o receptę na antybiotyk. Bo jakby czułam, że tak to się rozpędzi.
Wychodzenia z przeziębienia nie ułatwiał też fakt, że zgodnie z zaleceniem okulisty przykładałam chłodzące okłady na oczy - ale tym samym również na nos i zatoki.
Teraz już mi trochę lepiej przeziębieniowo i trochę łatwiej ruszać głową i szyją, choć do normalnej mobilności tych stref to mi jeszcze daleko. Nie tak miało być. Miałam sobie spacerować po polach i ogrodach, wyprowadzać na powietrze moje siniaki i obrzęki i oczekiwać zdjęcia szwów, no ale nie wyszło. Powinnam była odwołać ten zabieg, przesunąć go czy cokolwiek. Bo miałam szczęście, że organizm postanowił jednak uczynić priorytetem gojenie ran po zabiegu, a nie kataru.
Z obrzęków zostały już resztki, za to siniaki mam różnokolorowe i na połowie twarzy. Wokół oczu fiolety, borda i granaty przetykane zielenią, ułożone są w soczewkowate płaszczyzny, co przypomina mi jako żywo kolorowanie mapek konturowych na lekcjach geografii. Wszystko to obwiedzione jest żółtozielonkawymi wielkimi kręgami i jak chcę sobie robić zdjęcie, to aparat sam rzuca mi się na pomoc z szerokim wyborem filtrów.
Jutro jedziemy na wyjęcie szwów. No, ale mam już otwarte oczy i widać - jak dawniej - że są zielone.
Ojoj!
OdpowiedzUsuńMam, życzę szybkiego powrotu do zdrowia powiek i całej reszty. Z naciskiem na reszte bo co tam siniaki.
Trzymaj się ciepło i zdrowo :-)
Omamuńciu, już myślałam, że nie będzie nigdy więcej żadnego komciaaaaa! (westchnienie ulgi!) :) I dziękuję pięknie.
OdpowiedzUsuń:-) Czytam wszystkie Twoje notki, bo lubię. Zaglądam co najmniej raz w tygodniu, żeby zobaczyć co słychać. Jeno komentować nie bardzo się chce :)
UsuńWiem, wiem że czytasz :)
UsuńOczywiście, że zawsze będziemy tutaj komentować ;) Dużo zdrowia <3 i pogłaszcz Lusię ode mnie ;)
OdpowiedzUsuńO, dzięki, dzięki, w imieniu swoim i Lusi!
OdpowiedzUsuńA co się Lusi taki perfum wyprodukował? Mam nadzieję, że zdrowie już lepsze i w ogóle wszystko lepsze.
OdpowiedzUsuńTo nie jej się wyprodukował, to ja żem była taka pooblewana pokarmami i napojami, bo jadła żem na leżąco. :)
OdpowiedzUsuń