25 września 2023

Dzisiaj rocznica ważnego dnia w naszym życiu, chyba jednego z tych najważniejszych, no w każdym razie akurat ona jakoś zapadła mi w pamięć i w serce, i co roku tego dnia wspominam dawne dzieje. 

25 września 1985 roku dostaliśmy prawdziwe klucze do naszego prawdziwego mieszkania, w którym potem mieszkaliśmy całe ćwierć wieku - my, para gówniarzy tuż po studiach. Szczęściem, nigdy nie musieliśmy mieszkać kątem przy rodzicach lub jakichś innych krewnych, bo po dwóch latach w akademiku przy Nowoursynowskiej zamieszkaliśmy już od razu u siebie.  To mieszkanie było kartą przetargową i "smaczkiem" do skuszenia absolwenta warszawskiej architektury krajobrazu, czyli Starego, przez pracodawcę (gdyby już wtedy istniał ten blog, ach... gdyby w ogóle istniał internet! to oczywiście Stary nazywałby się wtedy Młody). 

Stary podjął pracę, ja uruchomiłam założoną mi przez rodziców książeczkę mieszkaniową i zasiedliliśmy wielkie sześćdziesięciometrowe puściuteńkie mieszkanie w nowiutkim bloku na błotnistym i wyboistym osiedlu, gdzie nie było jeszcze ulic i chodników. Nie było też w mieszkaniu prądu (dopiero od następnego dnia) ani gazu (trochę później), tylko z kranów leciała gorąca woda i to był prawdziwy raj, bo ranki i wieczory były już naprawdę bardzo zimne. Po bardzo gorącej kąpieli pogalopowaliśmy od razu spać wskakując do rozłożonego na podłodze barłogu, który w dolnych warstwach miał rozpostarte kartony, potem koce, starą kołdrę i na to już prawdziwą powleczoną pościel świata Zachodu.

Tak zaczęło się nasze wspólne życie u siebie - na razie jeszcze bez prądu, bez mebli, bez dziecka i bez psa. Ale wkrótce - powoli, powoli - dorobiliśmy się wszystkiego tego, a nawet jeszcze i paru innych skarbów. Czy ja dobrze liczę, że to mija 38 lat???

Aktualności z placu budowy. Ściana w kuchni jest już zbudowana w całości, a w piątek/sobotę nastąpi jeszcze spuszczenie wody z instalacji grzewczej i wyniesienie z odciętej części domu dwóch kaloryferów, które od razu zostaną zamontowane w górnym pokoju. Jakoś strasznie boję się tej operacji i tego, czy to wszystko będzie prawidłowo działać i chciałabym już naprawdę mieć to za sobą, bo przecież sezon grzewczy stoi w progu i wyszczerza zęby. 

Wtedy jeszcze trzeba będzie umyć okno w kuchni i wbić tam w ścianę dwa gwoździe, a na nich rozpiąć firankę na gumce i zapomnieć. Z zewnątrz wciąż będzie wszystko tak, jak dawniej.

A w nowej kuchni jest już nawet miejsce śniadaniowe i całkiem spoko w dwie osoby można coś przekąsić. Przytargaliśmy zestaw zza domu, bo tam się już i tak nie da jeść - albo za zimno albo osy przypuszczają atak. Na zimę więc chyba tak zostanie.

2 komentarze:

  1. Wiesz, ja chyba nie doceniam z braku własnych doświadczeń , tego uczucia radości z własnego mieszkania. Coś mnie w życiu ominęło. Oczywiście serdecznie Was ściskam z okazji minionej okrągłej 38 rocznicy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś Cię ominęło, ale i nas coś ominęło, no wiesz...

    OdpowiedzUsuń