Wisi sobie u nas w sieni taki oto element wyposażenia - zarazem dekoracja, jak i od pewnego czasu ważny przedmiot funkcyjny.
Zobaczyłam ją kiedyś i kupiłam na targu w Miasteczku. To było dawno i na pewno żyła wtedy jeszcze moja mama. Lubiłam we wtorkowe letnie poranki wybrać się na targ po sezonowe owoce i warzywa, a także dla konsumpcji kolorytu lokalnego. Patrzę któregoś razu, a tu cały stragan takich ładnych cosiów, ni to bukietów ni to miotełek, z jakiejś trawy czy czegoś takiego.
- Co to jest takiego ładnego? - zapytałam, jak paniusia z miasta.
- Aaa, pani, to jest prosionecka! - odpowiedziała gospodyni stoiska.
Nie zadając dalszych głupich pytań, kupiłam jedną, bo podobała mi się po prostu z wyglądu i rzeczywiście przez wiele lat służyła wyłącznie jako dekoracja, a teraz zaprzęgłam ją też do roboty. Omiatam prosioneckom kurze i pajęczyny ze ścian, sufitów, lamp i obrazów, czyli ze wszystkich niedostępnych rejonów.
A żem widziała te łozdubke, ino nie wiedzała że jom używa ;)))
OdpowiedzUsuńOjoj, nie wiedziałam, że tak na ludowo umiesz! :)
OdpowiedzUsuń