12 lutego 2024

Chyba idzie jakiś przełom z tym kolanem, bo co prawda puchnie mi nadal popołudniami, ale jest ta opuchlizna jakaś już inna, nie taka rozpalona i gorąca, tylko jakby bardziej spokojna. Zawsze rano, po całej nocy, kolano jest w miarę podobne do tego drugiego, no ale daleko mu jeszcze do niego, a zresztą w ciągu dnia ten efekt mija. W każdym razie przeciętny człowiek, jak się rano budzi to idzie sikać, a ja najpierw zadzieram kołdrę i oglądam kolano. 

Bez względu na to, czy chodzę za dużo, czy też za mało - popołudnia i tak spędzam leżąc ze spuchniętym kolanem spoczywającym na poduszce i oddając się konsumpcji internetów. Ośmieliło mnie to w niedzielę do prac ogrodowych, zwłaszcza, że jak się tak porządnie zaciągnęłam powietrzem, to zapachniało mi wiosną. Poszłam więc sobie do foliaka, gdzie wysprzątałam i przygotowałam do zasiewów całą lewą kwaterę i nalałam sporo wody, żeby się ziemia napiła. 

Będę tam w tym roku siać nowalijki: krótkie marchewki, rzodkiewki i sałaty oraz pietruszkę na natkę, a zainspirowała mnie do tego pewna trendy ogrodniczka medialna z Kaszub (i nie tylko), której jednak reklamować tu nie będę, bo niezbyt ją lubię i uważam, że jest grubo pierdyknięta. No ale uczyć się można i od pierdykniętych, pod warunkiem przeprowadzania fachowej selekcji informacji, a od tego, to ja przecież jestem infobroker, jak obecnie zwie się bibliotekarkę.

Siać będę już wkrótce, w lutym i marcu (jeśli zima nie powróci), bo to podobno gwarantuje, że można będzie wyżreć to wszystko, zanim się tam posadzi pomidory. 

Potem zabrałam się za porządkowanie słonecznej rabaty pod oknami domu, ale tu już dzieła nie dokończyłam, bo zaczęło się robić ciemno, a poza tym endorfiny rozsadzały mnie od wewnątrz (zwłaszcza w rejonie kolana) i musiałam udać się do domu i niedbale opaść na szezlong. Ta praca sprawiła mi jednak tyle przyjemności i dała tyle nadziei, że warto było!

Mamy znów od czasu do czasu naszego robotnika doraźnego, który kończy już prawie porządkowanie brzozowego drewna opałowego. Jego doraźność polega na tym, że jak się zapowie, to  nie przychodzi, ale jak się nie zapowie, to trzeba się liczyć z tym, że znienacka pojawi się przy furtce o siódmej rano. A kiedyś na przykład zapowiedział się, że przyjdzie,  ale nie przyszedł, bo udał się był zamiast tego na kilka miesiecy do zakładu penitencjarnego. Nie jest to oczywiście robotnik niepijący, gdyż pracuje on tylko wtedy, kiedy nie ma za co pić. Jak ma za co pić, to nie pracuje, bo pije. 

No ale jak pracuje, to naprawdę jest z niego pożytek, bo robota w rękach mu się wtedy pali i mógłby chyba nawet wywalać gnój spod smoka, jak mawia Patryk.

2 komentarze: