27 kwietnia 2025

Ponieważ drzwi do dużego pokoju utraciły funkcję, a i tak miały być zdemontowane, to stało się to wczoraj i choć Stary zapewniał, że kurzyć nie będzie, to wiadomo. A w tym pokoju są przecież wszystkie nasze książki, są włóczki w motkach i nawojach, poustawiane tu i ówdzie, no... nie jest dobrze.

W związku z pobytem gości Stary śpi teraz na górze, a ja w tym dużym pokoju właśnie, a więc oprócz tego, że jest to pokój z szerokim otwartym portalem wejściowym (czyt. bez drzwi), to obecnie jest one jeszcze pokojem bez kawałka ściany. Mam wrażenie, że śpię na sali gimnastycznej, czy coś. Młodym oddaliśmy swoją sypialnie, żeby im było wygodniej z pieskiem, ale też i dla komfortu naszych własnych psów, choć oczywiście dojście do tej tymczasowej równowagi odbywa się burzliwie, bo Tosia broni teraz sypialni jak niepodległości i wygania stamtąd bezceremonialnie nasze psy. No ale nie ma wyjścia - wszystkie trzy cierpią teraz dyskomfort, a my robimy wszystko, żeby był on jak najmniejszy. 

Byliśmy wczoraj z Młodymi i Tosią w Ustce i zważywszy, że już w tym roku wybraliśmy się z Zuzią do Ustki i do Orzechowa, to jest to, jak na nasze zwyczaje, zupełnie nieprawdopodobna częstotliwość nadmorskich wypraw. Idziemy w tym roku na rekord, bo w maju przyjadą moje Lejdis i jak nic pyknie czwarty raz!

W ogrodzie już zielono i chwaściory bujnie rosną w rabatach, w foliaku kiełkują ogórki, w skrzyniach fasolka szparagowa. Wczoraj wieczorem poprzynosiłam znów do domu pomidory i mam nadzieję, że to ostatni raz, bo są już bardzo ciężkie. Pozabezpieczałam też to, czego nie dało się wnieść do domu i są to skiełkowane ogórki i aksamitki w foliaku oraz fasolka szparagowa i również aksamitki w warzywnych skrzyniach. Wielodoniczki w foliaku poprzykrywałam już czarną folią, bo białej zabrakło, ale dołożyłam im własne polarkowe bluzy.

No i poddaliśmy się w tym roku, dopuściliśmy się grzechu w naszym ogrodzie, w którym nie ma żadnych rabat zakładanych na plastikach, foliach i włókninach, wszystko jest naturalnie na glebie. Po latach ustawicznego odchwaszczania i koszenia międzyrzędzi, poddaliśmy się w kwestii borówek i cały jagodnik został wyścielony czarną agrowłókniną, a teraz rozkładam na tym paskudztwie korę, żeby przykryć, wyprzeć i zapomnieć.

26 kwietnia 2025

Mamy teraz falę przymrozków nadchodzących nad ranem, a więc na razie skończyło mi się radosne wietrzenie rozsady pomidorów. A były już wstawione do foliaka i nie przynosiłam ich nawet na noc, no ale teraz znów zamieszkały w domu na parapetach. Niektóre z nich mają już pąki kwiatowe, taka wyrywna jest na przykład odmiana Ametyst Jewel z nasionek wydłubanych z pomidora od Kubi parę lat temu. Owoce są bardzo smaczne i mają kosmiczny wygląd - fioletowa skórka, a po przekrojeniu nieoczekiwanie różowoczerwony miąższ. Uprawę ponawiam więc z roku na roku. Jest już oczywiście nowy pomidorowy filmik na YT:

Z tych nowych (nasionka kupione na fejsbukowej grupie) przypadły mi bardzo do gustu trzy odmiany karłów, które mają bardzo krępą i zwartą budowę krzaczka i nie są to koktajlówki. Zaobserwowałam (u siebie) tendencję wycofywania się z koktajlówek, bo wreszcie, bo kilkunastu latach uprawiania pomidorów, trafiłam na naprawdę fajne odmiany, które będę chciała kontynuować. Te karły będą pod folią, ale też w gruncie i zaplanowałam dla nich wzdłuż grządek warzywnych patyczkowe doniczki. Będą one wypełnione materią organiczną z różnymi smakołykami, no ale chyba będę musiała wstawić też do środka osłonki doniczek (w moim przypadku - zwykłe plastikowe doniczki z obciętym dnem), żeby mi się podłoże i woda nie wydostawały na zewnątrz. A może wymyślę coś innego.

Surowiec do utworzenia doniczek pochodzi z patyczków wierzbowych, uzyskanych z cięcia wierzby na ogrodzeniu.

W warzywniku wszystkie trzy skrzynie są już obsadzone (rukola, sałata rzymska, czerwona i lodowa, groszek cukrowy, pietruszka naciowa, szpinak, czosnek, cebula dymka czerwona i żółta) i obsiane (marchewka podłużna i okrągła, pietruszka, fasolka szparagowa żółta i zielona, aksamitka rozpierzchła). Przygotowane i wciąż gołe są miejsca na ogórki, które mam już wysiane na rozsadę w malutkich doniczkach, ale jeszcze nie wzeszły. Rozsada selerów i porów będzie kupna i chyba zrobię to dziś. Cukinie i dynie (też wysiane) już się w skrzyniach nie zmieszczą, więc będą rosły obok.

Od wczoraj mamy w domu gości, przyjechała wnuczka Tosia ze swoimi rodzicami adopcyjnymi. Kłębią nam się więc trzy psy po posesji i pierwszy dzień był dniem ustalania zasad i układu sił.

18 kwietnia 2025

Niby Stary miał dziś wstawać rano do obrządków, ale przebudziłam się jakaś nawet przytomna i myślę sobie: ok, niech będzie, podejmę to cierpienie Wielkiego Piątku. No i wstałam, włączyłam do pieczenia nastawiony wczoraj żytni chleb, nakarmiłam i zatabletkowałam psy i szeroko otworzyłam drzwi do ogrodu. Wyszłam na zewnątrz z kawą i tu cierpienie się skończyło, bo jak tu cierpieć, skoro jest już tak pięknie, wszystko pachnie dookoła, ptaszki plumkają przeróżnymi głosami, a psy szczęśliwe merdają i spoglądają na mnie z miłością, jakiej nie znał świat.

Może to i wczorajsza joga to sprawiła. Po przeciążeniu łokcia przy wiosennym cięciu róż nie jeździłam na jogę w poprzednim tygodniu, więc teraz tym bardziej doceniam, że już mogę. Wygięcia w tył to zbawienie dla naszego ciała, które we współczesnym świecie przez większość życia funkcjonuje zgarbione i zgięte w pałąk, jak u małpy. Praktyka tego tygodnia pozwoliła nam się solidnie odgiąć w drugą stronę, co czuje się w całym ciele i w głowie. Wydaje mi się nawet, że jestem trochę wyższa. 

Wiosna szaleje! Rozsada pomidorków spała dziś na ławce za domem i jest już hartowana od wielu dni. Mam jeszcze do popikowania sześć odmian, które wschodziły z opóźnieniem i to jest jedna z pilnych prac najbliższych dni. Czeka mnie też cięcie lawendy, ale tu pójdzie gładko, bo mam kupione nowe nożyce akumulatorowe - bzit-bzit. 

Pierwsza skrzynia podwyższona w nowym warzywniku została wczoraj wypełniona już wszystkimi warstwami i wlazło tam na wierzch aż dziesięć taczek ziemi. Wygrabiona i wyrównana czeka na wysiew, a na YT wjechał kolejny odcinek o urządzaniu warzywnika.

Tegoroczne święta wielkanocne olewamy raczej, to znaczy są one dla nas ważne w aspekcie wolnych dni bo mamy przecież teraz od cholery roboty i wreszcie będzie można trochę nadgonić. Miałam w planie jakieś keto ciasta i pokupowałam do nich wszystkie produkty, ale tak mi się nie chce tego robić, że kto wie, czym to się skończy, zwłaszcza, że zaopatrzyłam się w cholernie drogie i smaczne lody Nicks. Prawdziwa ekscytacja gospodarczo-kulinarna nastąpi natomiast w tydzień po świętach, bo przyjeżdża nasza wnuczka Tosia z rodzicami i sąsiad wchodzi na ścianę z tynkiem.

A Młoda w tym tygodniu dostała dobrą wiadomość - przeszła kolejny trudny i długotrwały  etap w drodze do celu, którym jest możliwość legalnego życia i pracy za oceanem, gdzie planuje teraz spędzić jakieś kolejne dwa lata. No ale najpierw reszta procedur.

10 kwietnia 2025

Sąsiad wykonawczy od naszych elewacji był tu ostatnio obecny na oględzinach w terenie i chyba mamy już zaklepany termin na pierwszy poświąteczny weekend. Kolor bladej burości wybrany przez nas ostatnio, wydaje się być spokojny i może będzie ok, choć boję się nawet myśleć.


Obecnie mamy tu bowiem taką durnowatą sytuację, że każda z czterech elewacji ma inny kolor i naprawdę jest to męczące dla wzroku i umysłu, chciałabym więc uspokoić ten dom kolorystycznie. Front jest z szachulca z czerwonej cegły, ale nasi poprzednicy mieli pomysł malowania tych czerwonych cegieł na czerwono, a białych fug na biało, więc jest jak jest i tak zostanie. Dobrze, że trawy nie malowali na zielono, ale to może dlatego, że trzeba by było po każdym koszeniu ponawiać.

09 kwietnia 2025

Wreszcie mogę odtrąbić zakończenie modernizacji łazienki, bo już zamontowane są (i działają!) szuflady na Rzeczy Brzydkie a Niezbędne. 

Po części są już też wypełnione obudowy grządek warzywnych, a reszta planowana jest na weekend. Szczegóły w kolejnych filmikach o zakładaniu warzywnika (tu ostatni), więc nie będę się powtarzać. 

Zaczęłam też robić nowy kompostownik, ten przy moim domku narzędziowym i jeszcze mi tam zostało trochę do dokończenia, może dziś po pracy. Choć wątpliwe, bo kiedy wracam po osiemnastej, to nie bardzo już jestem zdatna do jakichkolwiek działań.

Wszystko teraz robię powoli i delikatnie, miałam też przerwę od jogi i od schroniska, bo okazuje się, że łokieć po cięciu róż nie odpuszcza. A więc, włączając w to kolano - ani ręką ani nogą - i już tylko głowa mi została, a i to ciekawe, jak długo.

Wkrótce będzie u nas wzmożenie społeczno-gospodarcze, bo po świętach przyjeżdża Młody z Rzanetkom i z psiczką, a jednocześnie wkracza sąsiad z tynkiem strukturalnym na wszystkie trzy elewacje domu, w tym tę północną, porozbiórkową. Dziś byliśmy oglądać wzorniki kolorów i jak zwykle przy rozwijaniu tych setek odcieni miałam myśli samobójcze. Ale w końcu wybraliśmy jeden z odcieni burości.

04 kwietnia 2025

Skończyłam z tymi różami i jestem wrakiem człowieka. Boli mnie WSZYSTKO, jestem wysmarowana diklofenakiem i oklejona plastrami przeciwbólowymi.

Nazbierało się tego trochę, ale właściwie dziś rano skończyłam. "Właściwie", bo odkryłam właśnie, że jedna wielka i rozrośnięta róża pnąca Veilchenblau nie została nawet tknięta sekatorem, no ale niestety, tak już zostanie, bo nie bardzo można się do niej dostać, a poza tym miała zasłaniać, to niech zasłania.

Róża ta miała zasłonić posesję sąsiada, która od paru lat jest opuszczona i popada w ruinę. Od naszej strony wygląda tak, że naprawdę warto ją zasłonić.

Dziś pod wieczór wtargnęłam na tę posesję uzbrojona w sekator dwuręczny znanej firmy i wychlastałam przerastające ogrodzenie gałęzie lip, śliwek, klonów i wszelkiego tałatajstwa, wszystko, co zdołałam, zarówno to, co z naszej strony przerastało na stronę sąsiada jak i odwrotnie. Dotychczas cięłam tylko od naszej strony, wykonując niebezpieczne ewolucje i narażając życie i zdrowie, ale przecież, do jasnej cholery, żywej duszy tam u nich nie było przynajmniej od trzech lat, więc dziś wreszcie wyszłam z siebie i wtargnęłam. Przy okazji wykryłam przepiękny widok - oto jak wygląda nasada krzewu naszego wielkiego cisa rosnącego w granicy działek. Jest to cis męski, który kwitnie wiosną i bardzo tłumnie wtedy na nim pracują pszczoły. A po drugiej stronie domu mamy dwa równie potężne cisy żeńskie i to one są późnym latem obsypane czerwonymi jagódkami.

Doprowadziłam też sobie do ładu "mój" krzew agrestu, rosnący co prawda po stronie sąsiada, ale nikt go tam nie używa i przypuszczam, że nikt o o nim nie wie i co roku (przynajmniej od dziesięciu lat) przychodzi taki wieczór, że idę tam z taboretem i obżeram cały krzaczek na miejscu. A taboret jest potrzebny po to, żebym mogła sięgnąć przez siatkę ogrodzeniową.

02 kwietnia 2025

Zdycham, te róże mnie zabiją w tym roku. Wciąż myślę, że już dziś skończę, już jutro posypię im nawóz i wciąż nie wychodzi. Dziś rano od ósmej do dwunastej się z tym bawiłam, na trzynastą pojechałam do pracy, myśląc, że jak wrócę, to pobiegam z tym nawozem, ale gdzie tam. A więc... jutro rano. Ja mam taki rodzaj aktywności dobowej, że od świtu latam jak petarda, za to popołudniami zgon i zwiotczenie ciała i ducha. A więc to, że po zmianie czasu popołudnia się wydłużyły, nic mi właściwie nie daje.
W dodatku dziś w pracy czynnik ludzki umęczył mnie do granic i wyssał ze mnie całe życie. Poszłabym już spać.

A na poligonie warzywnika trwa dziś wkopywanie trumien, czyli grządek podwyższonych.